Artykuły

Odprawiając noc Dziadów

Porwać się na arcydzieło narodowe oznacza w wolnym przekładzie, że albo reżyser jest wyjątkowo utalentowany, albo nie posiadamy wystarczająco dobrego stanu dramaturgii - choćby - współczesnej. Jest jeszcze jedna możliwość. Należy w młodych ukształtować miłość do tradycji i narodu. W taki schemat idealnie wpisują się mickiewiczowskie "Dziady". Choć właściwie spektakl, który otworzył tegoroczne Spotkania Teatralne, utracił sporą część opinii, jaką wywołuje już samo przywołanie tytułu dzieła. Kojarzy się nam bowiem z nudą oraz - nie wiedzieć czemu, działa niezwykle odpychająco - ze szkolną ławą.

Reżyser spektaklu - Jacek Andrucki - stawia bohaterów dramatu niemalże na równi z widzem. Już w teatralnym foyer mamy możliwość poczuć się zarazem twórcami, jak i uczestnikami "tajnych obrzędów". To właśnie z tłumu wychodzą aktorzy, którzy na wezwanie Guślarza prowadzą widzów do drzwi widowni - kaplicy. Wtórują temu aktowi tajne zaklęcia owej nocy "ciemnej" i "głuchej". Już pierwsza część spektaklu rozgrywa się częściowo wśród widowni. To także etap przedstawienia, w którym dochodzi do pierwszego kontaktu z postacią Gustawa - Konrada. Andrucki kreuje tego bohatera (Piotr Sierecki) jako młodego człowieka, buntownika, który stara się pogodzić z losem. Szuka swojego miejsca na ziemi, ale w rzeczywistości go nie odnajduje. Targany emocjami próbuje znaleźć sposób na to, co stanowi zanieczyszczenie polskiej duszy. W takie tło można śmiało wpisać stan, jaki towarzyszy wywózce na Sybir.

Nieszczęśliwa miłość oraz więzienie odczuwane zarówno jako zniewolenie fizyczne jak i psychiczne wzmagają rozgoryczenie. Kierują psyche Gustawa - Konrada w stronę "obłędu" czy - innymi słowy - bluźnierstwa.

Szalenie ciekawym i plastycznym rozwiązaniem okazało się przedstawienie walki dobra i zła o duszę Konrada. Zachwycającą kreację aktorską zbudowała także Mariola Łabno-Flaumenhaft, która wzbogaciła sylwetkę niewidomej matki Rollinsona w prostotę, szczerość i prawdę.

Trafionym pomysłem było uniknięcie przepychu scenograficznego (Bogusław Cichowski), co pozwoliło odbiorcy skupić się na przekazie artystycznym, a nie na zbędnych elementach wystroju sceny.

Pozwoliło to równocześnie sprawnie przejść do sceny końcowej. Momentem kulminacyjnym okazuje się zaśnięcie w pozach w drodze ku "coraz dzikszej krainie". Tak jakby pogodzenie oraz zbawienie dano przez obecność w wystroju elementów krzyża.

Niejako dopełnieniem spajającym w całość miejscami porozrzucane postaci dramatu okazał się mały chłopiec, określający się mianem "Czterdzieści i Cztery". Zupełnie tak jak gdyby Mickiewicza cień nigdy nie przemijał i łączył pokolenia. I niech tak pozostanie.

Polecam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji