Artykuły

Pięć pięknych kobiet i waga

"Historia brzydoty" w reż. i chor. Anny Piotrowskiej we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Pisze Magda Podsiadły w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Anna Piotrowska, choreografka pracująca w teatrze ruchu i tańca współczesnego od 20 lat, wciąż uznawana za młody talent, ma już jednak swoje rozpoznawalne pismo. Jego zarysy pojawiają się w premierowej "Historii brzydoty" Wrocławskiego Teatru Pantomimy.

Choreografka, która od lat współpracuje ze Śląskim Teatrem Tańca w Bytomiu, jest też pedagożką, sprawnie posługuje się różnymi środkami wyrazu w swoich realizacjach - od tańca po gest i słowo. Dlatego nie jest dla niej wyzwaniem praca w teatrze pantomimy.

Jej nowa realizacja, inspirowana "Historią brzydoty" Umberto Eco, bliżej jest jednak jej własnych problemów związanych z chorobą, której sama doświadczyła - anoreksji.

Gdybym nie przeczytała programu przed spektaklem, raczej uznałabym spektakl za abstrakcyjną impresję o obłędzie, stanach lękowych, manii natręctw - opowieść o współczesnych nieszkodliwych wariatach, którzy funkcjonują na co dzień obok nas, a bywa, że i w nas.

Początek spektaklu był obiecujący. Stylistycznie zwarty i dotykający fenomenu stanów lękowych i manii natręctw, niekoniecznie anorektyków - ale jednak z rekwizytami dotykającymi tej choroby: waga lekarska, zaklejone plastrem usta aktorek i kompulsywne pochłanianie jedzenia. Powtarzalność ruchów, krótkich, szybkich, powtarzalność nerwowa - zapożyczona, choć w dość niezręczny sposób, z techniki "rond" wielkiej Piny Bausch. Ale jest to jednak element pisma Piotrowskiej, tutaj mało udany.

A wszystko to dzieje się na scenie minimalistycznie wyposażonej w rekwizyt i scenografię - także znak Piotrowskiej. Żelazne lekarskie krzesła starej daty, podobnie niemodna waga z gabinetu lekarskiego - akcesoria medyczne z czasów komunistycznych tutaj budują trochę surrealną atmosferę. Projekty kostiumów dopełniają scenicznej oszczędności. Pięć kobiet o wyrazistych, ciekawych twarzach, z gładko upiętymi włosami, ubranych jest w szaro-granatowe kostiumy - spódnice i bluzki z babcinymi koronkami. Spódnice są w trakcie spektaklu odpinane i obnażają nogi tancerek-aktorek, gdy następuje zmiana energii i rytmu na bardziej szalony.

Po tym początku spodziewałam się niedługiej, ale sprawnie budującej napięcie, małej formy o obłędzie i chorobie w nas, także czegoś o kobietach, kobiecości, bo to temat Anny Piotrowskiej.

Zaserwowano mi spektakl nazbyt długi, dość nużący i obnażający amatorskie przestrzenie w ruchu, pomyśle na poszczególne sceny, w pomyśle na kompozycję artystycznej wypowiedzi oraz, niestety, w warsztacie aktorskim. Niektóre z aktorek są trochę bardziej zdolne tanecznie, inne mniej. Pantomimiczne zadania - zwłaszcza w scenie jedzenia - przypominają poziom wykonania z jakiegoś studenckiego teatru mimu (nie obrażając oczywiście dawnej jasnej gwiazdy tej sceny - nieistniejącego już wrocławskiego Teatru Mimu Gest), choć i tu niektóre z aktorek radzą sobie ze sztuką mimu lepiej, inne gorzej.

W sumie na scenie oglądamy dużo prywatnych ruchów, opowieść o męce psychicznej kobiet chorych, która traci tempo, przestaje być zrozumiała, co rusz gubi się w jakichś szalonych scenach dyskotekowego tańca, tracąc początkowe przebłyski poezji.

Wrocławski Teatr Pantomimy szuka od lat cienia swojej niegdysiejszej świetności, sięga po choreografów tańca współczesnego, reżyserów teatru dramatycznego czy sceny alternatywnej, ale wciąż nie ma własnego oblicza i najczęściej jest sceną (bez własnej sceny - bo ją przecież wypożycza!) gościnną dla artystów, dla których pantomima nie jest podstawową materią nowoczesnych poszukiwań i odkryć.

***

Gazeta Wyborcza - Wrocław nr 39/17.02

ARTYSTYCZNE, NIE PRYWATNE

Przepraszam za moje niefortunne sformułowanie w recenzji "Pięć pięknych kobiet i waga" (wrocławska "Gazeta Wyborcza" z 10 lutego 2014 roku) ze spektaklu premierowego "Historia brzydoty" w reżyserii Anny Piotrowskiej we Wrocławskim Teatrze Pantomimy, które w brzmieniu: "Jej nowa realizacja inspirowana "Historią brzydoty" Umberto Eco bliżej jest jednak jej własnych problemów związanych z chorobą, której sama doświadczyła - anoreksji" wprowadza w błąd, jakoby autorka przedstawienia sama chorowała na tę przypadłość. Tymczasem moim zamiarem było wskazanie na doświadczenie artystyczne, a nie prywatne, poruszające problemy związane z tą chorobą. Magda Podsiadły

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji