Theatrum mundi
W 20 lat po napisaniu swej pierwszej sztuki "Es steht geschrieben" powrócił Friedrich Durrenmatt raz jeszcze do jej tematu: szesnastowiecznych walk religijnych, oblężenia Munster, przekształconego przez zbuntowanych anabaptystów w "Nowe Jeruzalem". Powrócił zbrojny w swój błyskotliwy, najsprawniejszy chyba dziś w dramaturgii światowej, warsztat, mądrzejszy o doświadczenia polityczne tych lat dwudziestu, bardziej umocniony w swej pozycji sceptycznego, ale nieobojętnego spektatora theatrum mundi. "Anabaptyści", których polską prapremierę w reżyserii Luuwika Rene przygotował Teatr Dramatyczny w Warszawie, podejmują więc raz jeszcze, pytanie, przewijające się przez wszystkie sztuki Durrenmatta: jak uczynić nasz świat nieludzki bardziej ludzkim? Jest to odwieczne pytanie o sens ludzkich poczynań, dążeń, wiary i złudzeń, o sens "naprawiania świata". Tak jak i w pierwszej swej sztuce tak i w "Anabaptystach" Durrenmatt nie daje nam odpowiedzi, przypomina jedynie, iż uporczywe stawianie tych pytań nie ocala być może godności człowieka, ale ratuje godność sztuki. Nadaje jej rangą najwyższej, ostatecznej instancji osądu moralnego.
Spektakl na scenie Teatru Dramatycznego lśni pełnią blasku, zachwyca płynnością i tempem akcji, pomysłowością dekoracji (Jan Kosiński), smakiem kostiumów (Ali Bunsch), galerią pysznych postaci. Umiejętność kształtowania postaci scenicznych, o których aktorzy mogą marzyć, wysuwa autora "Romulusa Wielkiego" na czoło dramaturgii. W "Anabaptystach" mamy dwie centralne postaci, zbudowane na zasadzie kontrapunktu: to Bockelson, niewyżyty aktor, kabotyn i hochsztapler, obdarzony hojnie zarówno cynizmem co i wdziękiem, i jego ofiara burmistrz Knipperdolinck, płacący najwyższą cenę za swą naiwność. Ryszard Pietruski w roli Bockelsona, króla "Nowego Jeruzalem" sprostał niełatwemu zadaniu i w końcowej tyradzie zasłużył na oklaski w całej pełni. Mieczysław Milecki był bardziej postacią z pierwszej wersji scenicznej "Anabaptystów", był bardziej serio. Stąd uczucie dysonansu aktorskiego w scenie tańca na scenie eks-biskupiego teatru. Natomiast szczerze komiczne (w durrenmattowskim znaczeniu komedii) są postacie możnych tego świata z kapitalnym Andrzejem Szczepkowskim jako cesarzem Karolem V na czele. Stąd może scena udzielonego przezeń posłuchania, biskupowi z Munster jest najlepsza w całym spektaklu.
Nie ulega wątpliwości, że wkroczyliśmy w pełnię sezonu. "Anabaptyści" Ludwika Rene to spektakl znaczący, spektakl wyznaczający rangę sezonu, spektakl, z którym będziemy porównywać inne wiszące w powietrzu premiery.