Artykuły

Wstęp do teatru aktora

Tak więc - mamy na scenie Pirandella i pirandellowski Teatro dello specchio. Jeszcze je­den renesans, nie wiadomo tylko - rzeczywisty, czy mniemany. W teat­rach tu i ówdzie daje się odczuć na­wrót zainteresowania dramaturgią europejską lat 1920 i 1930, wypada grać np. Odóna von Horvatha, po­wraca również Pirandello. Na za­mówienie teatru Jerzy Adamski tłu­maczy obecnie nie dokończonych - rekonstruowanych przez syna pisa­rza - "Gigantów z gór", w Zielonej Górze można obejrzeć "Henryka IV", a w Warszawie Gustaw Holoubek wybrał "Tutto per bene", tłumaczone przez Jerzego Jędrzejewicza na "Że­by wszystko było jak należy".

Mimo iż sztuka - powstała tuż przed "Sześcioma postaciami w po­szukiwaniu autora" - należy do re­prezentatywnych utworów Pirandel­la, nasuwa się pytanie o sens i war­tość tego renesansu. Ostatnimi oko­pami, z których strzela się jeszcze serio w obronie pisarstwa autora "Henryka IV", pozostały uniwersy­tety, a i to nie wszystkie.

Traktuje się tam głównie o teorii masek Pirandella, w myśl której jego bohaterowie skazani są nieuchronnie na rezygnację z osobowości, bowiem żyjąc w społeczeństwie i pod jego presją, obowiązani są okazywać publicznie swą "kreację oficjalną", to jest formę, która innym ludziom umożliwia widzenie ich w pożądanej perspektywie i oprawie. W konsek­wencji całe życie człowieka sprowa­dza się do gry między maską a twa­rzą, między fasadą a prawdą, gry tak często trudnej i zawikłanej, że prowadzącej bohaterów nawet do utraty zdolności identyfikacji maski jako maski, osobowości rzeczywistej jako rzeczywistej; konsekwencje by­wają czasem tragiczne. Motywy pirandellowskie okazały znaczną ży­wotność, ich refleksy znajdujemy u Szaniawskiego i Gombrowicza, u Geneta zwłaszcza, pozostały one jednak - tylko motywami, podczas gdy sztuki postarzały się nieznośnie ra­zem z formacją, która określała ich społeczne milieu i nadawała wagę ich społecznym konkluzjom.

Nie lepiej z motywacjami psy­chologicznymi i charakterologiczny­mi. Oto radca Lori i senator Manfroni z "Żeby wszystko było jak na­leży": czy ewentualny Pirandello ro­ku 1973 mógłby, charakteryzując zawikłany stosunek, łączący obu męż­czyzn, wykpić się czymś tak prostym, jak naiwność i prostota ducha jed­nego oraz pragmatyczna amoralność drugiego? Wątpię.

Pozostał jeszcze jeden powód, uza­sadniający obecny powrót Pirande­lla: role. Obserwując nawrót zainte­resowań, może nawet tęsknotę do teatru aktorskiego, jaką przejawia publiczność, zmęczona widać inscenizacjami, serwowanymi na co dzień, nietrudno przyjąć, że podobne aspi­racje przejawiają aktorzy - a zwła­szcza ci, których siła oparta jest tyleż na ich sztuce, co i na rezonansie widowni.

W "Żeby było jak należy" są dwie role - radcy i senatora. Ciężki czas dla reżyserów, którzy w takich przy­padkach schodzą w anonimowość: sztuka grana jest dobrze, reżyserii nie widać. Gratulacje dla Ludwika Rene.

Gustaw Holoubek w roli radcy. Zgarbiony, cofnięty w głąb siebie człowiek, który dźwiga ciężar nie wiadomo jaki. Toteż jest pirandelizm, z gry,,z żonglerki "maskami", z reakcji osób i układu sytuacji, upuszczać tyle aluzji, napomknień, niedomówień, by całość złożyła się sama w ostatnim akcie i aby nikt nie miał ostatecznej pewności, że ta całość jest prawdziwa. Holoubek - jakże daleki od heroicznego portre­tu, niedawno skreślonego w ese­ju - cierpiący, mały człowiek, przywalony lękami i tęsknotami, po­zbawiony przy całej świadomości ciężaru i fałszu, możliwości wyraże­nia siebie, swojej prawdy, podnoszą­cy zrazu głos jedynie wobec osób, które nie należą do świata jego "ma­ski", jego układu społecznego, ale z czasem przecież decydujący się na walkę z wszystkimi - i znowu nie­poradny, śmieszny w tej walce, łatwo dający się zranić i zniszczyć w końcu. Czuje się w Lorim Holoubka dro­biazgowe i głębokie studium roli, ale nie widać nic z tego, co nazywa się sztuką aktorską czy techniką. Odczu­wamy raczej głęboką, psychiczną dy­spozycję do roli, która przez to uzy­skuje format i siłę, przekraczającą w skali wydarzenie jakim jest pre­miera jeszcze jednej sztuki.

Andrzej Szczepkowski w roli se­natora. I tu efekt pracy aktora za­leży od mniej lub bardziej skutecz­nego obalenia obiektywizmu widow­ni; winna ona reagować na postać niechętnie, z rosnącym, negatywnym zaangażowaniem. Szczepkowski spra­wił, że i w tym punkcie sprawdziła się teza o zapoznanych urokach te­atru aktorskiego. W pozostałych ro­lach wystąpili - bardzo dobra Wan­da Łuczycka (Barbetii) i Krystyna Kamieńska (panna Cei), oraz kilka osób, które - nie czując Pirandella - mogą być uznane za jego ofiary.

Pokłóciłbym się z Zofią Wierchowicz o scenografię, a ściślej o relie­fy i szczątki antyczne, poutykane w pięknych zresztą wnętrzach: czy nie sądzi, że stworzyła znowu - jak niegdyś dla Szekspira - dekorację uniwersalną? Po usunięciu bilardu można by w niej zagrać nawet wię­cej niż Szekspira, bo aż... "Romulusa Wielkiego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji