Spór o Mizantropa
We Francji spór o "Mizantropa" trwa od lat 300, od dnia światowej prapremiery. W Polsce powinien był zacząć się w ubiegłym roku, z chwilą, gdy Jan Kott swoim wolnym przekładem zaatakował dotychczasowy polski "kanon" molierowski, przekład Boya. Tymczasem adaptacja Kotta została przyjęta w zasadzie bez dyskusji; dodatkowym argumentem stała się tu inscenizacja krakowska, podobno znakomita (nie widziałam). Pośrednio polemikę z Kottem podjął Teatr Narodowy, wystawiając "Mizantropa" w zadiustowanym tłumaczeniu "klasycznym". Spektakl w Teatrze Narodowym okazał się niedobry, entuzjaści inscenizacji krakowskiej wysnuli stąd wniosek, że tylko na podstawie przekładu Kotta można dać dobre - "nowoczesne" - przedstawienie molierowskie. Rozumowanie notabene nie do obronienia: wiadomo przecież, że z miernego tekstu można zrobić świetne przedstawienie, i odwrotnie - że niefortunna inscenizacja potrafi "położyć" najznakomitszy tekst. Niemniej przeto sprawa polskiego sporu o "Mizantropa" utknęła w ślepym zaułku, z którego warto by ją wyprowadzić na szersze pole boju. Zwłaszcza, że spektakl w Teatrze Narodowym, jakkolwiek istotnie nieudany, przyniósł jeden niebłahy argument w sporze: koncepcje Alcesta, jaką - zmagając się z bezkoncepcyjnością przedstawienia - zaprezentował Gustaw Holoubek. Holoubek wydobył z postaci Alcesta nie śmieszność zewnętrzną, ale głęboki dysonans wewnętrzny. Tym samym zajął własne stanowisko w sporze, który od 300 lat dzieli widzów i krytyków na dwa obozy: chwalców Alcesta, widzących w nim wzór wszelkich cnót, oraz anty-chwalców, skłonnych dostrzec w tej postaci więcej istotnych wad niż cennych zalet.
Francuzi, spierając się o "Mizantropa", mają sytuację ułatwioną, gdyż polemiki ich dotyczą tego samego tekstu. W Polsce dyskusja obraca się głównie wokół przekładów, a więc już interpretacji. Przekłady starzeją się szybciej od oryginałów nie tylko dlatego, że (jak przypomniał Jan Kott w swych "Paru uwagach") starzeje się w nich warstwa stylistyczna. Przekłady, zwłaszcza gdy w grę wchodzą dzieła wielkich pisarzy, starzeją się także dlatego, że dają one pewne szczegółowe interpretacje uniwersalnych modeli, jakie znajdujemy w arcydziełach literackich. Tłumacze nie tylko modernizują tekst w warstwie stylistycznej i leksykalnej, lecz również prawie zawsze (i bardzo trudno tego uniknąć) aktualizują pewne sytuacje uniwersalne, zawężając tym samym ich "pojemność", redukując wielowymiarowość i wieloznaczność.
Zilustrujmy to na przykładzie z tegoż "Mizantropa". Alcest prowadzi kilka spraw, które streszczają jego proces przeciwko rodzajowi ludzkiemu: ma sprawę z Celimeną, sprawę z Orontem, sprawę ze swym przeciwnikiem w procesie sądowym. O przeciwniku tym nie wiemy nic, poza tym, co mówi o nim sam Alcest (wypowiedzi innych osób są zdawkowe i wyraźnie wynikają z ustępliwości wobec cholerycznego Alcesta). W tekście oryginalnym Alcest charakteryzując swego przeciwnika używa wyłącznie określeń ogólnikowych, w rodzaju "łotr", "szelma", "łajdak", "nicpoń" itp. Z tych określeń nie dowiadujemy się niczego konkretnego o osobie, zawodzie, poglądach przeciwnika. W przekładzie Boya przeciwnik Alcesta staje się natomiast czymś określonym - świętoszkiem: "Jego wzrok świętobliwy i pokora mnisza chyba tylko obcego mogą zwieść przybysza" (I, 1, w. 128-9). W oryginale czytamy w tym miejscu: "Et ses roulements d'yeux et son ton radouci n'imposent qu'a des gens qui ne sont point d'ici", z czego wynika, że przeciwnik grzeszy nade wszystko nienawistną mizantropowi układnością, czy po prostu uprzejmością. Przejdźmy z kolei do interpretacji Kotta: "A przecież sam jego widok, jego błyszczące oczki i świecące policzki są obrazą Pana Boga i zniewagą dla przyzwoitych ludzi". W dalszym ciągu tłumacz precyzuje, na czym polega "obraza Pana Boga": "oszust, krętacz, łapownik, alfons". Dwa ostatnie epitety i konkretne zarzuty nie mają żadnego odpowiednika w tekście oryginalnym; alfons i łapownik na wysokim stanowisku to już sytuacja szczegółowa, wpisana przez tłumacza w ogólnikowy i wieloznaczny tekst, dany przez Moliera. U Moliera tyrada Alcesta charakteryzuje przede wszystkim jego samego i jego znaną skądinąd skłonność do obrzucania innych inwektywami; obaj tłumacze przeciwnikowi Alcesta przypisują cechy konkretne, ustawiając od razu postać tytułową w roli ofiary, podczas gdy tekst Moliera dopuszcza parę możliwych interpretacji. Z całości przekładu Boya i ze szczegółowych komentarzy, jakimi opatrzył tekst w wydaniu "BN", wynika jasno, że dla Boya Alcest to "prawdziwy mężczyzna" (czytaj: namiętny kochanek) oraz tęgi intelektualista, zmagający się z kabałą świętoszków. U Kotta z kolei Alcest przedzierzga się w bezkompromisowego intelektualistę, osamotnionego i osaczonego w świecie skorumpowanych karierowiczów. Tak wiec obaj tłumacze utożsamiają go z aktualnym a bliskim swemu sercu wzorem "cnoty". Analogiczne zabiegi interpretacyjne nie są czymś nowym w sporze o "Mizantropa".
Od chwili powstania tej sztuki dopatrywano się w Alceście bądź wzoru, bądź ,,anty-wzoru". Entuzjaści Alcesta skłonni byli czasami utożsamiać go z Molierem, czynić zeń porte-parole autora (podstawy do tego dawała przede wszystkim czysto zewnętrzna analogia między sytuacją Alcest-Celimena, a sytuacją rodzinną Moliera), ale przede wszystkim - utożsamiali z nim sami siebie. Klasycznym przykładem takiej postawy jest Rousseau, który gwałtownie zaatakował Moliera, że w swej komedii ośmieszył prawdziwą cnotę. Romantycy z kolei w swych zapędach apologetycznych nie mieli już co prawda pretensji, że Molier o "przyjacielu cnoty" napisał komedie, ale to tylko dlatego, że "Mizantropa" awansowali na dramat, a samego Alcesta na postać tragiczną. Od Romantyzmu datuje się w gruncie rzeczy tradycja "Mizantropa" nudnego, gdyż w komedii zabrakło centralnej postaci komicznej.
Zmiany w stosunku do Alcesta pociągały za sobą odmienną ocenę Filinta. Dla współczesnych Moliera Alcest był śmieszny przez swą anachroniczność, ale przede wszystkim przez swój brak umiaru, cechy, którą w stuleciu klasycyzmu stawiano szczególnie wysoko. Filint, wcielenie umiaru i zimnej krwi, urastał wówczas na bohatera pozytywnego i w nim to właśnie nawet wielbiciele Moliera dopatrywali się alter-ego autora, kogoś w rodzaju Arysta ze "Szkoły mężów" (sam Filint przyznaje się do tej paranteli, co wcale nie znaczy, że musi to być opinia Moliera). W przededniu przełomu romantycznego rewolucjonista Fabre d'Eglantine w swoim "Dalszym ciągu Mizantropa" czyni z Filinta postać zdecydowanie antypatyczną - sobka i reakcjonistę. Dla romantyków właśnie brak umiaru, frenezja zbliżała Alcesta do Rene'go czy Antony'ego (z melodramatu Dumasa-ojca). W przekładzie Boya można wyczytać pewną dwutorowość: sympatie Boya-,,młodopolaka", pogrobowca romantyzmu, idą ku Alcestowi, ale Boy-Mędrzec, pozytywista, nie kwapi się także z potępianiem Filinta: w rezultacie jego przekład tak rozkłada (i tuszuje) światła i cienie, że w tekście znajdujemy właściwie dwu "bohaterów pozytywnych". Alcest pociąga bezkompromisowością i siłą uczuć, Filint - rozsądkiem, tolerancją, życzliwością dla ludzi, choć nie dla głupoty. W adaptacji Kotta nastąpił zwrot ku interpretacji preromantycznej: apoteoza neurotycznego Alcesta łączy się z potępieniem Filinta-oportunisty.
Wszystkie tradycyjne interpretacje "Mizantropa" - w których mieści się także wariant Kotta - prowadzą do uproszczenia komedii Moliera, gdyż bądź czynią z Alcesta postać jednoznacznie pozytywną, a z jego antagonistów czarne charaktery, bądź roztapiają satyrę w dobrotliwym "jakoś to jest", zamazując ostrość molierowskiego rysunku i wizji.
Jakie novum w odczytanie "Mizantropa" mogłaby wnieść koncepcja Holoubka, gdyby znalazła konsekwentne poparcie i rozwinięcie ze strony reżysera oraz reszty zespołu? Spośród kwestii Alcesta Holoubek eksponuje słowa: "Ja chce swe własne prawa mieć zawsze i wszędzie: przyjaciel wszystkich ludzi moim więc nie będzie" (I, 1, w. 63-4). Te słowa staja się kluczem do postaci, z której artysta wydobywa nie cechy śmieszne, lecz groźne: pychę, gwałtowność, brutalność, egoizm, żądze władzy. Śmieszność Alcesta przy takim ujęciu wypływa nie z jego zachowania, ale z kontrastu pomiędzy wysokim mniemaniem, jakie ma o sobie, a prawdą o jego charakterze. Prototypem tak zarysowanego Alcesta mógłby być Pascal sprzed nawrócenia, który zawiedziony pono w swych nadziejach na świetne małżeństwo z pożądaną kobietą, nie zawahał się swej niedoszłej żony, księżniczki de Roannez, wtrącić do klasztoru, byle tylko nie dostała się innemu. Pascal, którego późniejsza, namiętna miłość do Boga wynikała w dużej mierze z namiętnej niechęci do - człowieka. Tego rodzaju postawę i poczynania trzeba mieć w pamięci, gdy Alcest żąda od Celimeny, aby wyrzekła się dla niego wszystkich innych ludzi.
Ale czy w takim razie słuszność jest po stronie salonowych przeciwników Alcesta?
Nic podobnego. W tej bardzo ponurej komedii po prostu nikt nie ma słuszności, nikt nie jest pełnym człowiekiem, zdolnym do miłości, wysiłku twórczego, ofiary; tacy ludzie nie bywają w salonie Celimeny, konflikt między bywalcami wynika ze starcia dwu postaw sprzecznych, ale równie mało rzetelnych. Z jednej strony - potencjalny tyran, w którym żądza władzy bierze górę nad apetytem seksualnym, prowadząc go - tu zgodzę się z Kottem - do postawy w praktyce samobójczej. Z drugiej strony - snobistyczny salon, w którym jako jedyna prawdziwa namiętność ostała się p r ó ż n o ś ć. Wynika to dość jasno z tekstu, a jeśli by komu tekst nie wystarczał, można odwołać się do wiedzy historycznej o czasach i dworze Ludwika XIV. Król rozbroił agresywność magnaterii i szlachty stwarzając na dworze targowisko próżności, na którym wyżywano się w wyścigu nie po władzę i nawet nie po zyski, ale po pozory władzy (dworskie funkcje) i dowody "pańskiej łaski" - uśmiech, zdawkowy komplement, czy bodaj spojrzenie monarchy.
Nie zmienia to faktu, iż ów dwór był także centrum wybitnej kultury, tworzonej jednak nie przez szlachtę i "markizów" (z którymi mamy do czynienia w "Mizantropie"), ale przez plebejuszy - Moliera. Corneille'a, Racine'a, Boileau i innych. Bywalcy salonu Celimeny reprezentują wyłącznie pozycję towarzyską, ród, majątek dziedziczny (tak ceniony przez nich Alcest musi być i bogaty, i "dobrego" rodu), nie reprezentują ani władzy, ani talentu, i stąd ich puszenie się jest tak bardzo śmieszne, a zarazem analogiczne do puszenia się proustowskich Guermantów.
Przy takim odczytaniu komedii nie ma w istocie miejsca na bezpośrednia krytykę oportunizmu czy karierowiczostwa; jest natomiast co innego: w osobie Alcesta znajdujemy model postawy doktrynerskiej i apodyktycznej, której zwycięstwo prowadzi w życiu do sytuacji, sprzyjających krzewieniu się oportunizmu i obłudy. Alcest jest w opozycji i to zaciera nieco istotny sens jego postawy, ale wyobraźmy sobie człowieka jego pokroju u władzy. Zresztą po cóż sobie wyobrażać: Alcest u władzy to Savonarola i Torquemada. Cromwell i Robespierre, to współcześni nam integryści i dogmatycy, ludzie silni i bezwzględni, których "dworem" stają się - po zwycięstwie - oportuniści, słabi a interesowni. "Mizantrop" Moliera nie jest komedią na temat oportunistów, jest natomiast komedią o snobach oraz o niedoszłym tyranie; postawę oportunistyczną Molier ukazał w "Don Juanie" na przykładzie Sganarela który dla zysku i ze strachu służy niegodnemu panu. Sganarel jest do pewnego stopnia autoportretem Moliera, który przecież także z konieczności służył panu, mogącemu budzić najróżniejsze zastrzeżenia. Jest bezlitosnym wizerunkiem, a nie bezkrytyczną apologią własnej postawy, jaką imputuje się Molierowi, identyfikując autora z Alcestem, Alcesta zaś - z ideałem cnoty. Alcest jest przykładem postawy "zamkniętej", tak dobrze znanej ze współczesnych doświadczeń, postawy, która - niezależnie od przekonań prowadzi człowieka do zamykania uszu na cudze argumenty, a oczu - ma własne błędy i niedostatki. Filint z kolei nie jest wcieleniem tolerancji i życzliwości; to zimny ironista, kibic, którego w gruncie rzeczy nic nie obchodzą inni ludzie, byle mógł w skrytości ducha drwić z ich słabości i głupoty. Alcest nie jest Filinta przyjacielem, jest jego widowiskiem.
Naszkicowana tu próba wyjaśnienia "Mizantropa" jest - wobec wieloznaczności utworu - jedną z wielu możliwych i na pewno nie ostateczną. Ale wydaje się, że z jednej strony odpowiada ona w pełni naszym doświadczeniom i zasadniczej problematyce epoki (konflikt postaw: otwartej i zamkniętej), z drugiej zaś - nie prowadzi do zewnętrznego aktualizowania tekstu i pozwala wydobyć zeń więcej i głębszego komizmu, niż to jest możliwe przy interpretacjach mniej lub bardziej tradycyjnych.
Przeprowadzenie "dowodu prawdy" należy do teatru: szkoda by tylko było gdyby niefortunny spektakl w Teatrze Narodowym miał zamknąć drogę próbie, ku jakiej - w moim przekonaniu - prowadzi koncepcja ukazana przez Holoubka.
W każdym razie w sporze o "Mizantropa" współczesny teatr polski na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
P.S. Pragnę zaznaczyć że ani pisząc artykuł do programu "Mizantropa" ani też formułując powyższe uwagi - nie uwzględniałam mego stanowiska z nikim zainteresowanym i że wyrażam tu wyłącznie moje osobiste poglądy i propozycje.