Artykuły

Tańczący z Pendereckim

Tańczący z Pendereckim - tak można by strawestować tytuł filmu Costnera, ogląda­jąc na scenie poznańskiego Teatru Wielkiego "Tryptyk baletowy" (fatalny tytuł) do trzech utworów koncertowych autora "Diabłów z Loudun".

Zadanie, jakiego podjęło się troje młodych choreografów, okazało się dosyć karkołom­ne, dlatego też efekt jest po­łowiczny. Jedno jest pewne: Liliana Kowalska (dyrektor baletu) konsekwentnie budu­je swój zespół, który regular­nie ma swoje premiery, w tym także autorskie. A w do­datku eksploduje talentami. Alina Szutarska w I części tryptyku (jako Kobieta) i Apo­lonia Myszkowska w II czę­ści (jako rajska Ewa) tańczą świetne role, wyraziste, efek­towne i dojrzałe. A jest to tym bardziej godne podziwu, że obie tancerki nie są solist­kami baletu.

Początek tryptyku kojarzy się z gombrowiczowską "Iwo­ną, księżniczką Burgunda". Zresztą wbrew sugestiom cho­reografa Beaty Wrzosek, jej choreogram - dość niejasny - bardziej niż z taśmą wspo­mnień u progu śmierci, koja­rzy się z dojrzewaniem do kobiecości, do miłości i macierzyństwa, z ciągłym zmaga­niem się z obojętnością oto­czenia, odrzuceniem i trakto­waniem w sposób przedmio­towy.

Z kolei Izadora Weiss poka­zuje własną wersję biblijnego wątku o Adamie i Ewie, na­rzucając II części tryptyku konwencję współczesnej uto­pii, jakby rodem z s-f. Jej etiuda baletowa to wielki hymn na cześć kobiety, ko­chającej, współczującej, po­święcającej się i zarazem sil­nej. To Ewa jest zdolna do pełnej miłości, nie Adam, to ona emanuje ciepłem, tkliwo­ścią, uczuciowym żarem. I nie potrafi tego oderwać od miło­ści fizycznej jak Adam.

W ujęciu Izadory Weiss oglądamy biblijny mit w we­rsji współczesnej love story, oglądamy niedojrzałych męż­czyzn, ich bojaźliwość, nieod­powiedzialność, a jednocześnie zazdrość samczą i agresyw­ność. Ewa naznaczona zostaje niejako piętnem miłości, bo szatan-kobieta niczym wampir "zaraża" ją tym uczuciem, ale okazuje się ono także dobro­cią, tkliwością, delikatnością i poświęceniem. Zaprawdę: piękna utopia o naturze ko­biecej. Część III tryptyku ro­bi chyba jednak najlepsze wrażenie z uwagi na wspa­niałą muzykę Pendereckiego (od potęgi brzmienia po sub­telną melodykę) i piękną pla­stykę sceniczną Duncana Haylera, spójną zresztą z kon­cepcją choreografa Marka Różyckiego, który traktuje ruch - wolny od jakichkolwiek skojarzeń - jako dopełnienie muzyki i jej dodatko­wy ornament wizualny. Ale jest to właściwie dopiero szkic choreograficzny. Szkoda, że brak w nim - podobnie jak w dwóch poprzednich etiu­dach - precyzji w układach wymagających synchronizacji ruchu. Szkoda też, że brakuje tu pewnego szaleństwa i po­zornego chaosu który eksplo­dowałby ruchowo jak we "Śnie nocy letniej" z "Tańców świętojańskich".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji