Zobaczyć Lupe i śnić
LE MONDE
(1 XII)
"PYTANIE: Wczoraj Rilke, Musil, Bernhard, dzisiaj - Broch; dlaczego zwrócił się pan ku pisarzom austriackim XX wieku?
KRYSTIAN LUPA: Zaczęło się od spotkania z Marzycielami Musila. Ludzkie pożądania nie są tam równie jałowe jak u Witkacego, tylko pogrążone w irracjonalnych naciskach, jakie człowiek odczuwa w kontaktach z bliźnimi. Dodajmy do tego moją fascynację Jungiem i wtedy pan zrozumie, dlaczego kontynuowałem moje poszukiwania poprzez twórczość Austriaków. Oczywiście między mentalnością Musila, a na przykład Bernharda jest duża różnica, jakkolwiek obaj mieszczą się w tym samym nurcie - procesy duchowe w Europie przypominają mi przypływy i odpływy morza.
P.: Jak określa pan ten przypływ austriacki.
K.L.: Przygoda duchowa Zachodu - Europy Zachodniej - różni się od przygody Mitteleuropy (tak w oryginale - przyp. FORUM). W Austrii występują wpływy żydowskie, słowiańskie. W tej strefie pogranicznej mamy do czynienia bezpośrednio z wątkiem Fausta Goethego, który - moim zdaniem - jest zasadniczym motywem europejskim. Odnajdujemy go u Manna, u Brocha, w "Człowieku bez właściwości", który także jest wariantem Fausta. Temat ten jest obecny nawet u Bernharda, tyle, że u niego przechodzi w parodię.
P.: Czy pańska droga prowadzi też przez innych autorów?
K.L.: Przez Dostojewskiego, który wywarł ogromny wpływ na pisarzy austriackich. W "Braciach Karamazow" Iwan to także wątek faustyczny.
P.: Dlaczego nie wystawił pan po prostu Fausta?
K.L.: Czuję się bezradny wobec tego tematu w stanie czystym. Dostrzegam jego wpływ na ludzi, na czasy, ale nie czuję już bezpośredniej więzi z samym wątkiem.
P.: Jak przetwarza pan teksty w materię teatralną?
K.L.: Na ogół przychodzę na próby z paru zasadniczymi scenami. Wybieram fragmenty, które - jak mi się zdaje - mogą się rozrastać, rozkwitać. Czasami wygląda to bardziej prozaicznie. Wybieram sceny najprostsze, najkonkretniejsze, oferujące aktorom smak i zapach. I często bywa, że te teksty zaczynają działać samoczynnie, niejako wyręczając mnie w pracy i otwierając przede mną nieoczekiwane perspektywy. Ufam temu, co może wydarzyć się na przekór mej woli.
P.: Dlaczego czekał pan trzy lata z podjęciem drugiej części Lunatyków?
K.L.: W tej pracy było coś mechanicznego. I nie wiedziałem, czy potrafię zrealizować trzecią część. Podjąłem jednak wielkie ryzyko, bo jest to zadanie prawie niemożliwe. Po raz pierwszy przystąpiłem doń we Wrocławiu, adaptując wątek Hanny Wendling, która u Brocha występuje w dwu aspektach. Powiedziałem sobie, że dwoiste istnienie może też być interesujące: jedno - zwarte, drugie rozbite.
P.: Wracając do Fausta - powiedział pan w wywiadzie dla miesięcznika UBU: Ludzkość ma do wypełnienia misję - przekształcając materię ku duchowości, ku Bogu. Czy w pana twórczości Bóg pełni szczególną funkcję?
K.L.: Z pewnością. Nie jest to jedynie Bóg według naszej chrześcijańskiej koncepcji, ale nie jest to też odrzucenie Boga, który nas stworzył. Fascynuje mnie transformacja Boga w dzisiejszych czasach.
P.: Czy istnieje duchowość bez Boga?
K.L.: Moim zdaniem duchowość bez Boga to poszukiwanie Boga, nawet jeśli poszukujący nie są tego świadomi.
P.: Pan stara się uobecnić ten wymiar w swej twórczości?
K.L.: Odpowiedź nie do mnie należy, Te wątki odwiecznie wracają, nurtują nas, niepokoją, stają się źródłem natchnienia. I jestem rad, jeśli moi bohaterowie szukają Boga.
P.: Czy pan czuje więź z nimi?
K.L.: Często jak wampir wysysam ich krew. Przeważnie usiłuję utożsamić się z bohaterami, nawet jeśli nie do końca. Bardzo bliski jest mi Bernhard, który bez ceremonii wnika w swoich bohaterów, takich jak Imanuel Kant czy Wittgenstein.
P.: Zdarzało się panu mówić o spektaklu autorskim. Czy dziś uznaje pan to określenie?
K.L.: Uprawiając teatr autorski wychodzi się od tekstu literackiego. Na początku mojej przygody teatralnej zrealizowałem trzy spektakle autorskie. Dwa z nich to były inscenizacje moich własnych utworów, do trzeciego natchnął mnie Alfred Kubin - wyszedłem od jego tekstu, by zrobić zeń coś innego.
P.: Lunatycy nie należą więc do teatru autorskiego?
K.L.: Tego określenia używać należy powściągliwie. Jeśli nawet uprawiam teatr autorski, nie chcę tego podkreślać.
P.: Reżyseruje pan od dwudziestu lat, przeżył pan w Polsce bardzo różne sytuacje polityczne. W jakiej mierze wpływały one na pana twórczość?
K.L.: Często krytykowano "apolityczny" charakter mego teatru. Uważałem ten zarzut za bezzasadny, bo zawsze ulegałem wpływowi wszystkiego, co sie działo dokoła i próbowałem dać temu wyraz za pośrednictwem Kubina bądź Witkacego. Nie starałem się o wyrażenie tego w formie politycznej, bo usiłowałem znaleźć głębsze motywy ludzkich działań, postrzegając to, co działo się u nas jako przejaw ogólniejszych przemian duchowych. Parę wrażliwych osób odebrało te spektakle jako pogłębioną analizę sytuacji. Większości jednak się to nie udało i dopiero dziś odkrywają w moich spektaklach świadectwa dawane rzeczywistości.
P.: A więc postać Huguenau w Lunatykach stanowi polityczną interpretację obecnej sytuacji w Polsce?
K.L.: Oczywiście.
Rozmawiał
JEAN-LOUIS PERRIER
LIBERATION
(1 XII)
"(...) BOHATEROWIE Lunatyków - jak mówi Lupa - dążą do tego, by w głębi swych przeżyć" osiągnąć rodzaj "doświadczenia mistycznego, podobnie jak czyni to Broch duszą i ciałem zagłębiający się w swym dziele. Jest to dokładna metafora podejścia Lupy do teatru, sposobu na pogrążenie się w nim, by w jego mrokach dojrzeć błysk światła - dzięki aktorom jaśniejącym jak świetliki w mroku. Broch tkwił w Eschu jak Jonasz w brzuchu wieloryba - powiada jeszcze Lupa, mówiąc o bohaterze, któremu druga część powieści zawdzięcza tytuł (Esch, czyli anarchia). Ta druga część stanowi trzon pierwszego spektaklu, drugi natomiast rozłożony na dwa wieczory obejmuje trzecią część powieści ("Huguenau, czyli rzeczowość")."Jest w tym swoiste wyzwanie rzucone tajemnicy" - stwierdza Lupa, którego interesuje nie czas historyczny dzieła (od 1888 do 1918), ale jego ładunek uczuciowy, meandry narracyjne, gry i uniki. Odnajduje tu podtekst wszystkich swoich spektakli, a jest nim człowiek wobec Stworzenia, inaczej mówiąc - wobec siebie samego - wśród niepokoju świata. Gdy Broch widzi w teatrze miejsce zatracenia - Lupa odpowiada mu odwrotnością: teatr jawi się jako przystań introspekcji.
Osobliwa to książka ci Lunatycy, opublikowani z początkiem lat trzydziestych: opowieść zaczyna się w okolicy Flauberta, by zakończyć się na przedpolu Joyce'a. Ten ostatni - wespół z innymi - pomoże autorowi, synowi wielkiej burżuazji żydowsko-wiedeńskiej - w ucieczce przed nazizmem. Schroniwszy się w Stanach Zjednoczonych Broch opublikował w 1947 Śmierć Wergilego i zmarł w cztery lata później.
Żyjemy w niezwykłym bezładzie. Człowiek jest rozbity i rozproszony, i to nie chwilowo, jak bywało w innych czasach: obecnie istotą świata jest jego rozpad. Jak gdyby właśnie należało zbudować świat - wszechświat, potwierdzenie najpełniejsze i nąjspójniejsze - na rozbitym, rozproszonym, pokawałkowanym charakterze istnienie bądź na ułomnościach człowieka - pisze Maurice Blanchot, komentując "Lunatyków". Tymi camymi słowami opisać można spektakl Lupy. Nie jakoby była to wierna adaptacja, lecz dlatego, że Lupa bierze na warsztat te same chropawe elementy niezborności, rozbicia i rozpadu, co lunatyk "błądzący we śnie, a - po wyrwaniu ze snu - popadający w niepokój nocy, z której nie może się przebudzić, ani też w niej zasnąć (znów Blanchot).
U Lupy nie ma właściwie dekoracji. Jest to obszar miejski, w który reżyser wpisuje poszczególne plany - zarazem plac i pokój, słabo oświetlone podwórze (tyle ich w Krakowie), polanka w mieście otwarta na otchłanie i wyposażona w minimum niezbędne do życia, jak drzwi, krzesła, stoły, kanapa, świeczka - i tyle. Broch mieści się w tym spłachetku, do którego Lupa - człowiek nie ładu, lecz zerwań - wprowadza nagle ogromny stół lub takiż bar. Podobnie tłum to tylko zbiorowiska samotności we dwoje, jakimi są dialogi tych Lunatyków (...)." (at)
JEAN-PIERRE THIBAUDAT