Artykuły

Gry i zabawy teatru śmierci

15 listopada 1975 roku - w krakowskiej piwnicy Galerii Krzysztofory - stała się rzecz nieoczekiwana. Odczuli to szczęśliwcy, którym udało się sforsować odporną na ataki tłumu zabytkową kratę. Oto wyrósł przed nimi obraz właściwy tylko koszmarowi snu. I to snu umęczonego człowieka, powracającego do swych szkolnych przeżyć- o "Umarłej klasie" Kantora i filmowej realizacji Wajdy pisze Krzysztof Miklaszewski w Rzeczpospolitej.

W maleńkich drewnianych ławkach, pokrytych szpargałami zakurzonych podręczników, siedzieli zastygli w dziwacznych pozach i nieruchomo wpatrzeni we wchodzących staruszkowie i staruszki. Ich ubrania, skrojone na jedną modłę, przypominały zarówno szkolne mundurki, jak i... ubiory do trumny. Tak zaczynał się "seans dramatyczny" Tadeusza Kantora - "Umarła klasa", jedyne chyba z polskich widowisk teatralnych obwołanych przez dziennikarzy i krytyków "najwybitniejszym spektaklem świata", najgłośniejsza weryfikacja poszukiwań Awangardy Teatralnej. Kantor bowiem postanowił jako Awangardzista Prawdziwy zerwać z praktykami "powszechnej Awangardy". Nie tylko odciął się od praktyk władzy, używającej "pokupnego artystę" do realizacji swych podejrzanych interesów, ale proroczo przewidział fałsz i zakłamanie komercjalizacji sztuk nie tylko swojego, ale i przyszłego XXI wieku. Ale to ryzyko "zdrady" Awangardy opłaciło się stukrotnie. Opłaciło się, zresztą, nie tylko jemu samemu jako artyście, ale przede wszystkim opłaciło się teatrowi. Kantor, ukazując własną twarz czującego człowieka, powrócił do podstawowego wyzwania każdego teatru: kontaktu z ludźmi, którzy odeszli, oraz światem, jaki zginął wraz z nimi. I co więcej, w tym swoim pięcioksięgu teatru śmierci - po "Umarłej klasie": "Wielopole, Wielopole" (1980), "Niech sczezną artyści! " (1985), "Nigdy już tu nie powrócę" (1988) oraz niedokończone "Dzisiaj są moje urodziny" (1990) - sięgnął do korzeni teatru w ogóle.

Nie na darmo "Umarłą klasę" nazywa się "Dziadami XX wieku". Pierwsza zatem Kantorowska gra to gra z awangardą o teatr prawdziwy. Kantor był szamanem współczesnego teatru.

Takim zresztą utrwalił go Andrzej Wajda w dokumentacyjnym zapisie "Umarłej klasy" z 1976 r. I chwała panu Andrzejowi, bo filmowanie Kantora było odwagą. Wiem coś o tym i jako dokumentalista całej twórczości Kantora, i jako "podwójny asystent" na tym niesamowitym planie filmowym. Co się nabiegałem od Wajdy do Kantora i od Kantora do Wajdy, to się nabiegałem. Co się nerwów najadłem. Jako "sługa dwóch Wielkich" nie byłem w komfortowej sytuacji. Wajda bowiem postanowił "wyprowadzić na terenowe spacery" cały ansambl klasowy, a Kantor - mimo akceptacji i umowy z Wajdą - na te odświeżające wizualnie pomysły cały czas złorzeczył i warczał. Dopiero ta asystencka służba pozwoliła mi zrozumieć smutny i trochę beznadziejny los włoskich servanti z komedii dell'arte. Do dzisiaj słyszę podniesiony głos Kantora: "Niech pan powie temu panu, żeby się opamiętał", i przyciszony, nosowy szept Wajdy: "Wie pan, zastanówmy się jednak do jutra, jak ukoić pana Tadeusza".

Szamaństwo Kantora polegało na szczęście jednak na rozumieniu nie tylko własnej misji. Wiadomość, jaką miał przekazywać spektakl, zgodnie z zasadą szerokiego oddziaływania widowiska teatralnego, była również przekazem poetyckim. Takie były teksty teoretyczne Kantora, zwane przez niego samego manifestami. Dzisiaj brzmią jak czysta poezja. Kantor - obok licznych talentów - wspaniale pisał. Zwłaszcza o sobie. "Jestem najlepszym specjalistą od siebie samego!" - tak przecież, przez własny pryzmat, oceniają świat poeci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji