Żyję na dwa domy
- Na Zachodzie jest niemożliwe, żeby grać w teatrze, kręcić filmy, biegać po telewizji... Albo robi się jedno, albo drugie. Ale nasz teatr nie jest w stanie utrzymać aktora, więc musi się godzić na taką sytuację. I to się musi zmienić - mówi WOJCIECH PSZONIAK.
- Co to jest Towarzystwo Dobrego Stołu?
- Grupa ludzi skupionych wokół mnie i żony, którzy znaleźli się w bardzo osobistej książce kulinarnej, jaką napisałem. Są w niej obecni przyjaciele, którzy bądź lubią dobrze jeść, bądź lubią gotować i wymyślać potrawy, bądź bywają na spotkaniach i kolacjach. Którzy po prostu lubią smakować.
- Prowadzi pan życie na ile domów?
- Na razie na dwa: w Paryżu i Warszawie.
- W jakich proporcjach?
- Różnie. Kiedy przez ponad dwa lata byłem zajęty w Paryżu, żyłem tam. Od niespełna roku, w związku z przedstawieniem "Belfra", jestem tu. A za dwa dni znów jadę do Paryża.
- Ogląda pan świat z podwójnej perspektywy, danej niewielu rodakom. Jakie są wady i zalety życia tam, życia tu?
- Zacznę od zastrzeżenia: ja już bardzo dawno przyswoiłem kapitalizm. W 1977 r. wyjechałem do Paryża z szarego, zmarnowanego, zniewolonego, smutnego kraju. Po którym tamten świat wydawał się rajem kolorowym. Ale oczywiście to nie jest raj. Bo kapitalizm nie jest rajem. Z czego ludzie na Zachodzie już dawno zdali sobie sprawę, a tu właśnie tego doświadczają. Myśleli, że jak stworzą Solidarność, to jutro będą mieli te samochody, te wille i te pełne konta. A ten świat momentami jest bardzo okrutny. Ale nie ma wyjścia, bo nie ma innej alternatywy. No jest. Komunizm...
- Za czym w Paryżu tęskni pan, będąc w Warszawie? I na odwrót. Czy może nie ma żadnej różnicy?
- Nie, no jest.
- W czym?
- We wszystkim. Jesteśmy dopiero na początku drogi. Paryż, jedno z najpiękniejszych miast świata, jest niezniszczony, niezdegradowany wojnami, naszą historią, komunizmem. To miasto normalne, zorganizowane, pełne teatrów, kin, restauracji. Są ludzie bogaci, biedni, milionerzy. Wszystko wymieszane. A u nas społeczeństwo jest bardzo biedne.
- To za czym pan tęskni? Co panu każe przyjeżdżać do Warszawy? Pomijam sytuacje, kiedy ktoś dzwoni z propozycją roli. "Belfra" sprowokował pan przecież sam.
- Dlatego, że ja po prostu chcę tu grać! Przy obecnym systemie pracy teatrów, kiedy sztuki wciąż zmieniają się w repertuarze, nie mogę angażować się w realizowane pod ich szyldem spektakle. Postanowiłem więc sam coś zrobić, żeby mieć kontakt z polskim widzem. Jestem przecież polskim aktorem. Który grywa za granicą, w Londynie czy Paryżu, ale po tylu latach nie chce stąd zniknąć. A jak jestem nieobecny dwa lata, to znikam.
- Nie chce pan być aktorem świata?
- Dla mnie świat to również Polska.
- Jakie są zasadnicze różnice w funkcjonowaniu aktora teatralnego tam i tu?
- To kompletnie inne systemy. Tu się gra dwa dni jedną sztukę, dwa dni - drugą, potem kolejną. Tam gra się tę samą codziennie, aż zejdzie z afisza. Tu wszystkie teatry są repertuarowe, aktorzy siedzą w nich jak urzędnicy - na pensji, ubezpieczeni, itd. Tam nie ma zespołów na etatach. Oprócz jednej Komedii Francuskiej, aktorzy są angażowani do konkretnych przedsięwzięć.
- Myśli pan, że w podobnym kierunku pójdą zmiany w naszych teatrach?
- No nie może teatr utrzymywać 100 osób... Bo to nierealne. Aktor musi mieć możliwość zarabiania w teatrze, albo też robi coś innego. Na Zachodzie jest niemożliwe, żeby grać w teatrze, kręcić filmy, biegać po telewizji... Albo robi się jedno, albo drugie. Ale nasz teatr nie jest w stanie utrzymać aktora, więc musi się godzić na taką sytuację. I to się musi zmienić. Teatr narodowy, dwie-trzy sceny z pełnymi zespołami, utrzymywane przez państwo, a inne teatry... Jeśli powiedzmy woj. lubuskie będzie na tyle bogate, by utrzymać zespół, to dlaczego nie? Ale tego się na ogół nie praktykuje na zachodzie.
- W Zielonej Górze gości pan z "Belfrem". Kim jest tytułowy bohater?
- Nauczycielem, który chce przekazać uczniom coś bardzo osobiście ważnego, wkłada w to całe serce, ale nie potrafi dogadać się z młodzieżą, nie rozumie jej.
- Brak wspólnego języka?
- To kwestia wartości. Młodzież musi mieć pokazane wartości, wtedy albo się oddala od nich, albo o nie walczy. Jeśli rodzina i szkoła w tej sferze zawodzą, mamy wielkie kłopoty. Młodzież nie wie, co ze sobą zrobić. Gdzie szukać siebie, gdzie i jak budować własne życie.
- Z czego to się bierze?
- Żyjemy w świecie, który pędzi z zawrotną prędkością nie wiadomo w jakim kierunku. Jest w szoku. Ma konwulsje. Przyspieszenie cywilizacyjne i technologiczne sprawia, że człowiek nie nadąża za zmianami. Jest zagubiony. Stąd dewiacje typu, że nagle komputer, samochód, konsumpcja czy pieniądze są czymś najistotniejszym. Nie ma wartości! A to one decydują, z jakim człowiekiem mamy do czynienia.
- W czym poza "Belfrem" można pana zobaczyć?
- Jeśli dobrze pójdzie, w przyszłym sezonie w Teatrze Narodowym zagram Papkina w "Zemście". Przygotowuję własny film, o którym na razie nic nie powiem. Piszę też książkę o sztuce aktorskiej.
- Dziękuję.
***
WOJCIECH PSZONIAK
Ur. W 1942 r. we Lwowie. Wybitny aktor teatralny i filmowy. Stworzył wspaniałe role na scenach teatrów: Starego w Krakowie, Narodowego i Powszechnego w Warszawie. Od lat mieszka we Francji. Kinomani pamiętają go m.in. z ról w "Ziemi Obiecanej", "Weselu", "Austerii", "Dantonie", "Korczaku".