Artykuły

Strzeż się blondynów

"Lód" reż. Konstantina Bogomołowa w Teatr Narodowym w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Ważny rosyjski reżyser wystawia ważnego rosyjskiego pisarza w Teatrze Narodowym. Jeden błyskotliwy pomysł Konstantina Bogomołowa to za mało na trzygodzinny spektakl

Moskwa, początek XXI w. Z ulic i mieszkań w tajemniczy sposób znikają błękitnoocy blondyni. Są wywożeni za miasto, gdzie stają się obiektem dziwacznego i niebezpiecznego rytuału. Napastnicy uderzają półnagie ofiary w klatkę piersiową wielkim lodowym młotem. Ci, którzy pomyślnie przejdą tę próbę, dołączają do tajemniczego bractwa. Obdarzeni nadprzyrodzonymi zdolnościami komunikują się w tajemniczym niewerbalnym "języku serca", ich rozmowy przepojone są patosem i tkliwością. Są równi sobie - oligarcha, student czy prostytutka. Ale ludzi spoza swego kręgu traktują jako pozbawione boskiej iskry "maszyny z mięsa" - zabicie takiej nie stanowi problemu.

Dodajmy, że korzenie sekty giną w mrokach tajemnicy meteorytu tunguskiego i spisku w stalinowskiej bezpiece - a to dopiero początek szaleństw, które czekają na czytelników "Lodu", najsłynniejszej powieści Władimira Sorokina, jednego z najważniejszych dziś rosyjskich pisarzy. Książkę czytano jako ironiczny komentarz do XX-wiecznych totalitaryzmów, których funkcjonariusze w imię wzniosłych idei zabijali miliony. A także do cynizmu współczesnej władzy.

Konstantin Bogomołow wystawia "Lód" całkowicie na przekór warstwie sensacyjnej tej postmodernistycznej powieści. A także wbrew reputacji skandalisty, którą cieszy się w Rosji. To reżyser porównywany u nas to do Jana Klaty, to do Krzysztofa Warlikowskiego - a raczej do ich buntowniczych wcieleń sprzed lat. W "Królu Learze" starym władcą z Szekspira uczynił Stalina. Generalissimus (grany w dodatku przez kobietę) paktuje z Niemcami. Przy czym w Rosji mówienie bez szacunku na temat "wielikoj pobiedy" i hekatomby Armii Czerwonej trudno porównać z rytualnym antykomunizmem chociażby polskiego kina; bardziej adekwatne byłoby zestawienie z deprecjonowaniem powstania warszawskiego. Z kolei w inspirowanym "Portretem Doriana Graya" "Idealnym mężu" wątki homoseksualne pojawiają się niebezpiecznie blisko Cerkwi i Kremla. Ten ostatni spektakl - polityczną satyrę - przerwali w listopadzie aktywiści radykalnej prawosławnej organizacji Boża Wola.

Długo oczekiwane warszawskie przedstawienie jest tymczasem ostentacyjnie minimalistyczne i powściągliwe. Na scenie panuje atmosfera apatii; tekst podawany jest beznamiętnie, jednostajnie, sprawozdawczo. Kontrast między dynamicznym "filmowym" stylem pierwszych rozdziałów powieści a prowokacyjnie niemrawym ich odgrywaniem przez pierwsze minuty działa wyjątkowo komicznie - pomaga temu też aktorstwo, choćby świetnie bawiącego się narzuconą konwencją Dobromira Dymeckiego. Najbardziej brutalne bądź obsceniczne sceny w ogóle nie są "inscenizowane". Bogomołow sygnalizuje je... podaniem fragmentu powieści na ekranie.

Problem w tym, że ten błyskotliwy nawet pomysł nie wystarcza na trzygodzinny spektakl, w którym reżyser możliwie "wiernie" i po kolei przekazuje całymi zdaniami tekst powieści. Dotyczy to zwłaszcza jego drugiej połowy.

Cała druga część "Lodu" - i Sorokina, i Bogomołowa - to opowieść Warwary, dziewczyny z rosyjskiej wioski, która po wywózce do hitlerowskich Niemiec zostaje rozpoznana jako nowa "siostra". Po powrocie do ZSRR zostaje enkawudzistką; dzięki obecności na szczytach aparatu bezpieczeństwa niebieskoocy mogą wykorzystać potęgę totalitarnego państwa do realizacji swojego celu - poszukiwania kolejnych "serc" na iście stalinowską skalę, także w łagrach. Odwilż to dla nich tragedia - "bracia" z bezpieki tracą pozycję, a nierzadko i życie.

Jednak dziwnym trafem po każdej dziejowej burzy tajny zakon czcicieli lodu potrafi wrócić do elit władzy. A po pierestrojce Gorbaczowa ich dzieło nabiera szczególnego rozpędu; wchodzą w oligarchiczne struktury biznesu i polityki. W czym tkwi tajemnica bractwa? Niekoniecznie w nadprzyrodzonych zdolnościach, raczej w tym, że jego członkowie 99 proc. ludzkości mają za pozbawiony znaczenia i godny pogardy materiał, z którego wyławiać należy drogocenne samorodki. Lekceważenie prawa, interesów i uczuć bliźnich - czy jest szybsza droga na szczyt?

I dlatego siła długiej opowieści Warwary polega na przemianach stylu narracji, których dokładny punkt trudno uchwycić. Od zabawnie naiwnych wspominek wioskowego podlotka przez sentymentalny język nowo nawróconej "siostry" przepełnionej miłością docieramy do chłodnej relacji bezwzględnej przywódczyni, dla której udusić człowieka to jak splunąć. W końcu zatrzymuje tylko "maszynę z mięsa" pozbawioną wewnętrznego światła.

Niestety, w nad wyraz monotonnym godzinnym monologu Danuty Stenki ta dynamika ginie. Słuchamy sprawozdania wygłaszanego z jakiegoś odległego punktu, jakby wszystko już się dawno dokonało i było doskonale obojętnie. Pod koniec Jerzy Radziwiłowicz tę sprawozdawczość przerywa histeryczno-pogardliwym chichotem - błękitnookiego enkawudzistę, którego gra, wbrew wszystkim lotnym frazesom zabijanie "maszyn z mięsa" najwyraźniej bawi.

A skoro już jesteśmy przy kiepskich żartach - pora zapytać, czy "Lód" nie zostanie przyjęty raczej chłodno. Choć kto wie? Wytrwali miłośnicy dziwnych konceptów docenią ironiczny pomysł Bogomołowa na ironiczną prozę Sorokina. Fani rosyjskiej literatury przypomną sobie powieść. Poszukiwacze teatralnych wrażeń już po godzinie zaczną jednak walczyć z ciężarem powiek. A złośliwi powiedzą, że "Lód" to po prostu kosztowny audiobook na żywo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji