Artykuły

Gwiazda i monitory

"Para - teatr - Poza" zaproponował monodram na wideo

NA widowni jest nas dziesięcioro. Potem w ciemność pracowni wchodzi jeszcze troje spóźnionych i robi się ciasno. Na pięciu ekranach telewizyjnych pięć twarzy aktorki. Przy pulpicie sterującym ona - gwiazda - Jolanta Lothe, w niemal prywatnym spektaklu sztuki "Akt - orka II" Helmuta Kajzara, wyreżyserowanym przez Piotra Lachmanna. Na przecięciu dróg poszukiwania własnej tożsamości spotkało się ich troje: dramaturg, twórca i eksperymentator teatralny, nieżyjący już dziś Helmut Kajzar, aktorka Jolanta Lothe i Piotr Lachmann - filozof, poeta, reżyser. Wreszcie spotkali się też widzowie, o ile oczywiście ten eksperyment teatralny trafia w nasze prywatne nastroje, w chęć pozbycia się "masek" - jakie przybieramy na co dzień i o ile te kopie naszych twarzy nie zaczęły żyć już własnym życiem, bez potrzeby sięgania po oryginał.

Ten spektakl powstał właśnie jakby po to, żebyśmy uświadomili sobie - obserwując twarze gwiazdy - wielość własnych twarzy. - Na skrzyżowaniu mitów z rzeczywistością - jak mówią jego twórcy. Najpierw chcieli pokazać kajzarową "Gwiazdę" na scenie, a że miała to być aktorka filmowa, stąd myśl użycia filmu.

Był to jednak zaledwie początek, bo w Wenecji, gdzie powstał, w 1983 r. projekt - w scenerii starych dekoracji, kultu obrazów i mitów - polska aktorka odgrzebała w sobie gorycz nie spełnionych ról, które stają się nierealne wraz z nieubłaganym mijaniem czasu. Wiadomo było już tam, że powstanie spektakl utkany z nostalgii, wspomnień, cytatów. Że sama aktorka podejmie próbę zniszczenia w sobie stereotypu gwiazdy. Będzie walczyć o tożsamość, wbrew nakładającym się na jej twarz w życiu codziennym bardziej znanych telewizyjnych twarzy - ról.

Proponować monodram z wcieleniem się we wszystkie grane postacie było ani możliwe, ani tak naprawię interesujące. Kiedy więc w roku 1985 w Teatrze Powszechnym odbyła się premiera "Gwiazdy" jej twórcy zaskoczyli podważeniem głównej zasady teatru: dziania się spektaklu "tu i teraz". Dzięki taśmom wideo można bowiem osiągnąć współwystępowanie różnych twarzy aktorki, ich rodzenie się i umieranie we współistnieniu z nią samą - żywą.

Czy po obejrzeniu pierwszej wersji przedstawienia godziliśmy się już na eksperyment zdzierania masek? Chyba nie: znów telewizja i obnażanie uczuć na pograniczu ekshibicjonizmu.

Ale właśnie ostatnio, teatr - "Para-teatr-Poza" nie mieszcząc się już definitywnie w organizacyjnych ramach Teatru Powszechnego i po kolejnych próbach innego zresztą spektaklu w Teatrze Studio wspiął się na siódme piętro warszawskiego bloku, został odkryty na nowo.

Jesteśmy świadkami, jak aktorka manipuluje sama sobą, jak rodzą się i umierają jej kolejne wcielenia. I kiedy Piotr Lachmann animujący w ciemności to przedstawienie powie później: - My dorzucamy trochę brudu, szumu informacyjnego, to prawda, ale tylko dlatego, żeby sobie i widzom uświadomić, jak zmaltretowane jest nasze oko, które stało się organem cierpienia, zamiast wejściem do wyobraźni wewnętrznej - uświadamiamy sobie również, iż pierwszy etap eksperymentu już się dokonał. Bowiem jeśli nie rozbity, to przynajmniej naruszony został stereotyp statycznej telewizji, która podaje nam do łykania treści wykluczając konieczność ich przetrawienia. Tu tymczasem człowiek myśli, przeżywa własną śmierć, żeby na nowo się urodzić.

Patrząc na mnogość twarzy aktorki, ma się wrażenie, że gra ona samą siebie wczoraj, teraz, jutro. Jest ten spektakl również okazją do sporu estetycznego sprowadzającego się do elementarnego pytania: jakie jest miejsce aktora w teatrze?

Na razie trzeba przejść przez natłok obrazów od monitora do monitora, żeby wreszcie oswoić się z techniką. Choć to właśnie dzięki niej aktorka Jolanta Lothe, ma bardziej niż kiedykolwiek satysfakcję współtworzenia siebie.

Gwiazdy z monitorów to nie ona - to one - to zaledwie kopie oryginału. I właśnie o to chodzi, że rozbijanie stereotypu polega również na zdaniu sobie sprawy, że za kopiami istnieje jeszcze autentyczny człowiek. Ale przecież nasza kultura produkuje już obrazy, które nie potrzebują pierwowzoru. Cała więc dialektyka kopii i oryginału odpada, bo przecież kopia też może wytwarzać swoistą aurę, jakże więc łatwo człowiek może się znaleźć we władzy techniki. Czy więc eksperymentując w sztuce można wyeliminować człowieka?

Po obejrzeniu spektaklu odpowiedź jest właściwie prosta. W każdym razie, jeśli odzyskanie ludzkiej tożsamości łączy się z wyzbyciem kompleksów - to właśnie tutaj się ono dokonało. Nie darmo spektakl nosi tytuł "Akt - orka".

Piotr Lachmann jest cudzoziemcem znakomicie zresztą mówiącym po polsku. O sobie powiada, że animując przez godzinę ten spektakl przeżywa jakiś rodzaj szczęścia. Znalazł bowiem dziedzinę twórczości, w której nie ma szczeliny między tworem a twórcą. Urodzony na Śląsku w niemieckiej rodzinie, od dziesiątego roku życia nauczył się polskiego i język ten stał się środkiem przekazu jego samego. Po polsku bowiem od lat Piotr Lachmann pisał swoje wiersze. Drukowano je studentowi Politechniki Śląskiej w "Twórczości" i innych czasopismach. Potem, mimo wyjazdu z Polski w 1958 roku, zmiany kierunku studiów (w Kolonii i Bazylei germanistyka i filozofia) nigdy nie przestał pisać właśnie wierszy po polsku.

Doświadczenia tłumacza uświadomiły mu jednak, że w każdej sztuce są miejsca nieprzetłumaczalne na inne języki. Stąd właśnie zrodziła się nieodparta chęć znalezienia w teatrze języka uniwersalnego. Wreszcie, co nie mniej ważne, pragnienie pokazania widzowi takiego miejsca, gdzie on sam pobudzony do myślenia i przeżywania odkryje swoją tożsamość. Bo kimże będziemy w tym zbzikowanym świecie, jeśli przystaniemy na to, żeby coraz bardziej przestawać być sobą.

Iluż z nas zamiast tożsamości pielęgnuje jej surogaty, zabiegając o społeczne uznanie, trzymając się kurczowo ról. które sami sobie narzucamy lub narzuca nam otoczenie? Ale w "Para - teatrze - Poza" nie ma miejsca na zbiorowe katharsis, a raczej na indywidualny wewnętrzny akt odczucia, zrozumienia.

Nie mówię, że eksperyment jest łatwy, ale niewątpliwie potrzebny. Nie mówię, że wszyscy widzowie natychmiast go "kupią", ale próbować trzeba. A co najważniejsze, w artystycznej przestrzeni Warszawy powinno się znaleźć nań miejsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji