Artykuły

O Wojciechu Krukowskim

Zmarły w sobotę WOJCIECH KRUKOWSKI, reżyser, kurator i historyk sztuki tworzył kształt kultury w Polsce po 1989 r. jako dyrektor jednej z największych instytucji artystycznych w kraju - CSW, które prowadził od 1990 do 2010 r. Wcześniej, w latach 70. i 80., współtworzył niezależną kulturę w PRL. Nie da się przecenić jego znaczenia dla alternatywnego teatru i dla sztuki w Polsce.

Krukowski zmarł w wieku 70 lat. Od lat walczył z białaczką. Współtworzył legendarną grupę Akademia Ruchu, CSW kierował przez 20 lat, od 1990 r.

Zmarły w sobotę reżyser, kurator i historyk sztuki tworzył kształt kultury w Polsce po 1989 r. jako dyrektor jednej z największych instytucji artystycznych w kraju - CSW, które prowadził od 1990 do 2010 r. Wcześniej, w latach 70. i 80., współtworzył niezależną kulturę w PRL. Nie da się przecenić jego znaczenia dla alternatywnego teatru i dla sztuki w Polsce.

- On nie umiał się ograniczyć do jednego obszaru, i to go niosło - mówi Anda Rottenberg. - Nie przestając być szefem Akademii Ruchu, objął w 1990 r. CSW i zamienił je w instytucję wielofunkcyjną, gdzie był performance, muzyka, taniec, sztuka - to było wtedy rewolucyjne.

Przyjaciele podkreślają jego otwartość, tolerancję, łagodność. - Był przyjazny dla ludzi i skromny - wspomina Maria Anna Potocka, dyrektorka MOCAK w Krakowie. - Nigdy nie wykorzystał CSW dla promocji własnej twórczości. Choć Akademia Ruchu, z którą działał od lat 70., miała ogromną wrażliwość społeczną, pod wieloma względami zapowiadała dzisiejszą sztukę w przestrzeni publicznej, i on wiedział, że to się staje modne.

Grali na ulicy, w tramwaju, na przystanku, w kolejce, na chodniku

Krukowski od kilku lat chorował na białaczkę, do końca pracował, jeszcze w listopadzie zespół Akademii Ruchu występował na festiwalu Performa w Nowym Jorku. Początki jego działalności jako animatora kultury, jeszcze nawet nie reżysera, sięgają lat 60., kiedy jako student prowadził klub w stołecznym akademiku przy ul. Kickiego. Potem działał w Hybrydach, współpracował z teatrem pantomimy w Stodole. W początkach lat 70. zaczął myśleć o powołaniu własnego teatru; tak powstała Akademia Ruchu. Od początku działali w niej prócz Krukowskiego jego żona Jolanta, Cezary Marczak i Jan Pieniążek, dołączyli Zbigniew Olkiewicz, Krzysztof Żwirblis, Jarosław Żwirblis, Janusz Bałdyga. Było też zmieniające się przez lata szerokie grono współpracowników, przez teatr przewinęli się m.in. Piotr Rypson i Jerzy Owsiak.

Akademia Ruchu to było niezwykłe zjawisko, od razu dostrzeżone (wcześnie wyjechali na objazd po Polsce i na festiwale za granicę) - minimalistyczny teatr ruchu, plakatowego przekazu, budowany świadomie na tradycji awangardy. Od zarania ostro polityczny, ale nie dosłownie i agitacyjnie, tylko poprzez operowanie błyskotliwym skrótem. Co w nim było? Niebywała jak na tamte czasy odwaga polegająca na zburzeniu bariery między widzem a przestrzenią spektaklu. Krukowski i jego zespół grali na ulicy, w tramwaju, na przystanku, w kolejce, na chodniku. To był ich żywioł. Bawiło ich naruszanie tej granicy, ale też wierzyli, że sztuka jest narzędziem społecznego porozumienia i że musi się wydarzać w przestrzeni miasta. Krukowski wspominał kiedyś o zabawnej konfrontacji, kiedy to zaprzyjaźniona komuna z Christianii pod Kopenhagą chciała im pomóc. Duńczycy przyjechali do Polski i przywieźli pieniądze, żeby Akademia Ruchu mogła sobie kupić farmę, "bo teraz centra trzeba zakładać na farmach". "Dla nas to było nie do przyjęcia - wspominał Krukowski - naszym centrum było miasto".

Akademia Ruchu od czasu pierwszych interwencji była przez władze uważana za zagrożenie, niejednokrotnie spektakle były przerywane przez milicję, a członkowie zespołu zatrzymywani. Ta interpretacja była właściwie słuszna. Działania Akademii Ruchu od początku były wymierzone w ład polityczny w PRL-u, przede wszystkim przez zaplanowane przez władze oddzielenie od siebie jednostek, klas i grup społecznych, w owo słynne "studenci do nauki". Krukowski w jednym z tekstów protesty studenckie z marca 1968 r. opisał jako "teatr sprzeciwu". Kiedy w 1976 r. na pl. Defilad w Warszawie stanęli z transparentami, na których były wypisane cytaty z "Europy" Anatola Sterna - nagle aktualne, jak "my żrący mięso raz na miesiąc" - zdecydowanie umieścili się po stronie opozycji. Potrafili posługiwać się też żartem, absurdem. Stworzyć symbol czytelny od razu, jak słynna, genialna i tak prosta zarazem akcja "Kolejka wychodząca ze sklepu".

Ciekawe, że Akademia Ruchu to teatr, który nie "osiadł" w wolnej Polsce, przeciwnie, cały czas komentował rzeczywistość. W 1991 r. wznowili świetny i krytyczny spektakl "Życie codzienne po wielkiej rewolucji". W 1992 r. teatr stracił miejską dotację, znów stał się offowy. Paradoks wolności.

Wystawy, które wyprzedzały swój czas

Krukowski w 1990 r. obejmował CSW w Zamku Ujazdowskim tylko na dwa lata, żeby go rozkręcić, a został w nim 20 lat. Jak wiele osób wychodzących wtedy z obszaru kultury niezależnej swoją rolę rozumiał jako misję. Miał doświadczenie jako szef Akademii Ruchu działającej w różnych ośrodkach: w latach 70. w Dziekance, w roku 1980 w zakładach Cora na Pradze, w 1990 r. w kinie Tęcza na Żoliborzu. Do CSW sprowadził: Piotra Rypsona, Janusza Marka, Janusza Bałdygę, Ryszarda Ziarkiewicza, Jarosława Kozłowskiego. Wkrótce do zespołu dołączyli m.in. Marek Goździewski i Milada Ślizińska. Ten wczesny Zamek, pionierski i "przełamujący fale", to instytucja dla życia artystycznego w Polsce pierwszej połowy lat 90. najważniejsza. Eksperymentalna i odważna. Wszystko tam było nowe, począwszy od tego, że na wernisażu częstuje się gości krojoną marchewką, a skończywszy na tym, że do Zamku przyjeżdżają amerykańskie kontestatorki Barbara Kruger i Jenny Holzer.

- To były wystawy, które wyprzedzały swój czas - wspomina Piotr Rypson - jak "Wealth of Nations" przygotowana przez Miladę Ślizińską i Cornelię Lauf, mówiąca o zderzeniu społeczeństw z kapitalistyczną konsumpcją.

Trzeba też wspomnieć inne ważne pokazy: Krzysztofa Wodiczki w 1995 r. czy Zbigniewa Libery w 1996 r., na której po raz pierwszy pokazał swoje "Lego". Oraz wystawy zbiorowe sztuki polskiej, wielkie wizje współczesności, jak "Raj utracony" i "Magowie i mistycy". W 1995 r. odbyła się słynna wystawa "Antyciała", programowa wystawa "sztuki krytycznej".

Jarosław Suchan, dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi: - To, co Wojtek zrobił w latach 90. w CSW, było przełomowe. Sprowadził do Polski model centrum sztuki, a więc nie galerii, nie muzeum, tylko platformy łączącej różne dyscypliny. To była pierwsza tego typu instytucja w byłych krajach komunizmu. Połączył w niej kilka funkcji. CSW było galerią promocyjną, tam przecież swoje wczesne wystawy mieli np. Kozyra, Żmijewski i Sasnal, ale było i muzeum, które zbierało własną kolekcję sztuki.

Po 2000 r. Zamek stał się miejscem bardziej spokojnym i klasycznym. Wciąż wzbogacał swoją kolekcję i co jakiś czas proponował nowe ujęcia polskiej sztuki. To Krukowski puścił w ruch tę potężną maszynę, robił miejsce, które, jak lubił mówić, "pulsuje".

- Wojtek był marzycielem - wspomina Anda Rottenberg. - A wizjonerem był do końca, jeszcze w czwartek opowiedział mi, że byłoby pięknie założyć kolejkę ze skarpy wiślanej pod Uniwersytet.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji