Artykuły

Od ról operowych do organisty nad Narwią

- Najbardziej wzruszyła mnie publiczność w Wilnie. Śpiewałem "Halkę", to były późne lata 80. lub początek 90. Pod koniec przedstawienia przychodziły do nas osoby i przynosiły naręcza kwitnącej koniczyny, a na ich twarzach malowały się duże przeżycia. Były tak biedne, że nie stać ich było na kwiaty - mówi solista operowy JÓZEF FRAKSTEIN.

Z wizytą u Józefa Fraksteina

Każdy, kto usłyszy jego głos, pomyśli, że ma do czynienia z artystą, któremu opera nie jest obca. Rzeczywiście: koncertował na scenach oper niemal całej Europy i na innych kontynentach. Śpiewał znaczące partie operowe, ale i wykonywał muzykę oratoryjną i kantatową. Solista Warszawskiej Opery Kameralnej i Wiedeńskiej Opery Kameralnej dziś z żoną Ewą, również śpiewaczką, mieszka w mieście nad Narwią. Można go posłuchać m.in. w Muzeum Szlachty Mazowieckiej w Ciechanowie, w zabytkowych wnętrzach i plenerze, a ostatnio w tzw. kościele szkolnym w Pułtusku, w którym pełni funkcję organisty.

Związany z ziemią pułtuską od kilkunastu lat, poznał ten rejon... przypadkiem. Mieszkał z rodziną w centrum Warszawy i, co dziś - przyznaje ze wstydem, nie znał Pułtuska. Poproszony przez Bożenę Kinasz-Mikołajczak, swoją profesorkę i słynną śpiewaczką operową, o odkupienie od niej siedliska na wsi, pojechał z żoną do Zambsk (girl. Obryte), zobaczył je i odkupił. Po 2-3 latach dojazdów ze stolicy stwierdził, że czas przeprowadzić się do miasta nad Narwią, dzięki czemu będzie można siedlisko odwiedzać codziennie.

Tylko Pułtusk

- Mąż w Nowy Rok, gdy wszyscy spali po sylwestrze, powiedział: "Ewa, jedziemy do Pułtuska szukać mieszkania" - włącza się do rozmowy Ewa Frakstein. - Poważnie, w Nowy Rok? - dziwi się śpiewak. - I przyjechaliśmy do Pułtuska. Mąż mówi: "Wiesz co, kupmy jakąś gazetę sprzed świąt. Tam, gdzie będzie ogłoszenie tłustym drukiem, to zobaczmy to mieszkanie, bo to nie będzie byle co". I tak się stało. Zobaczyliśmy mieszkanie i w nim zostaliśmy - kontynuuje opowieść pani Ewa.

- Bardzo lubię Pułtusk i uważam, że jest to jedno z piękniejszych polskich miast: zamek biskupi nad rzeką, piękna zieleń, cisza - wyznaje Józef Frakstein.

- Teraz pojechać do Warszawy to dla mnie duża udręka. Wydaje mi się, że tam są inni ludzie. Pewnie to tylko takie wrażenie. Dodaje: - Nigdy nie przypuszczałem, że przyjdzie mi mieszkać bez mała 500 km od rodzinnych stron (śpiewak wychował się w Wałbrzychu - od autorki).

Całe życie tęskniliśmy za Wrocławiem, gdzie studiowaliśmy. Byliśmy przekonani, że tam wrócimy - uśmiecha się nostalgicznie jego żona. - A teraz tylko Pułtusk.

Wielkie sceny, wielkie role

Przygoda z operą Józefa Janusza Fraksteina zaczęła się podczas studiów na wydziale wokalno-aktorskim Wyższej Szkoły Muzycznej (dziś Akademii Muzycznej) we Wrocławiu. Mógł rozpocząć pracę w teatrze, wybrał operę. Po dwóch sezonach w Operze Wrocławskiej w 1984 r. został przyjęty do grona solistów (bas-baryton) Warszawskiej Opery Kameralnej, z którą był związany przez wiele lat i uczestniczył w jej historycznych realizacjach. Do stolicy za nim sprowadziła się poznana na studiach żona Ewa (sopran) i również swoje losy zawodowe związała z Warszawską Operą Kameralną.

W karierze Józefa Fraksteina, oprócz Warszawy i Wrocławia, są i występy w Wiedeńskiej Operze Kameralnej, gdzie pracował kilka sezonów, i na deskach niemieckich teatrów muzycznych w Erfurcie, Halle, Dreźnie i Lipsku, i udział w festiwalu Mozart in Schónbrunn w Wiedniu, i występy na innych scenach operowych.

Zapytany o role, które szczególnie wryły mu się w pamięć, Józef Frakstein, grający w ponad setce przedstawień, wymienił: Leporella, służącego z "Don Giovanniego" Mozarta, Sarastra z "Czarodziejskiego fletu", Figara z "Wesela Figara", Gremina z "Eugeniusza Oniegina", Stolnika z "Halki" Moniuszki. Tę pierwszą partię śpiewał przez kilka sezonów w Wiedeńskiej Operze Kameralnej, dzięki tej drugiej zjeździł niemal cały świat, a na pewno Europę, każda z nich dała mu poczucie satysfakcji i dobrze zagranej roli. Z jednej strony był świetnie przygotowany wokalnie, z drugiej potrafił z przekonaniem wcielić się w graną postać. W wielu spektaklach występował razem z żoną, która niejednokrotnie grała role pierwszoplanowe, np. amantek.

- Są ludzie, którzy na scenie od razu skupiają na sobie uwagę i zyskują sympatię publiczności. Do takich osób należy małżonka, ja taki nie byłem - zaznaczył śpiewak.

Pełna energii, pogodna, obdarzona sopranem Ewa Frakstein rzeczywiście mogła przykuwać uwagę i publiczności, i fotoreporterów, o czym świadczą przechowywane przez nią zdjęcia. Józef Frakstein z racji głosu niewystępujący w rolach amantów (te partie zarezerwowane są dla tenorów) grał często postacie mroczne, tzw. czarne charaktery lub bardziej skomplikowane psychicznie, niekoniecznie zjednujące sobie sympatię widzów.

Oboje pracowali z wybitnymi reżyserami: Kazimierzem Dejmkiem, który mówił, że gdy śpiewak odmawia przyjęcia roli, to nie jest artystą, Ryszardem Perytem, wymagającym wiele od aktorów i od siebie, Mariuszem Terlikowskim. Oboje mieli wrażenie, że uczestniczą w czymś niezwykłym, bo opera to i śpiew, i muzyka, i aktorstwo, ale i zjawiskowe kostiumy, i scenografia, to świat tworzony przez całe zespoły ludzi.

- Każdy spektakl czy koncert miał inną atmosferę, zależało, co się śpiewało, w jakiej roli się występowało. Największe zmartwienie było takie, żeby dobrze zaśpiewać, dobrze wykonać swoją robotę - powiedział solista, zapytany o najbardziej wyjątkowe występy i ich miejsca.

- Najbardziej wzruszyła mnie publiczność w Wilnie. Śpiewałem "Halkę", to były późne lata 80. lub początek 90. Pod koniec przedstawienia przychodziły do nas osoby i przynosiły naręcza kwitnącej koniczyny, a na ich twarzach malowały się duże przeżycia. Były tak biedne, że nie stać ich było na kwiaty. Piękne było to, że te osoby przyszły do opery, usłyszały polską operę - odmalował scenę sprzed lat śpiewak, zapytany o publiczność, którą najbardziej zapamiętał.

- Przyznam, że nie bardzo lubię wspominać te czasy. Może dlatego, że to już się skończyło - zamknął rozmowę na temat tego etapu życia Józef Frakstein.

Wraz z żoną wcześnie przeszedł na emeryturę. Razem pracowali w operze, razem postanowili zmienić styl życia, by mieć więcej czasu dla siebie.

Na wielu estradach

Ważnym nurtem działalności artystycznej Józefa Fraksteina było i jest wykonawstwo muzyki oratoryjnej i kantatowej. Współpracując z orkiestrami symfonicznymi i kameralnymi w Polsce, występował na wielu estradach, wyjeżdżał na tournee. Koncertował m.in. we Francji, Włoszech, Korei i Stanach Zjednoczonych. Uczestniczył w festiwalach muzycznych w kraju i poza jego granicami. Nagrywał dla Polskiego Radia i Telewizji, a także stacji telewizyjnych i radiowych za granicą.

- Miałem to szczęście, że śpiewałem z czołówką polskich dyrygentów, takich jak Jerzy Maksymiuk, Jerzy Semkow, Tadeusz Strugała czy Jacek Kaspszyk, z którym nagrałem płytę - zauważył śpiewak.

Z jego opowieści można wysnuć wniosek, że to muzyka kantatowo-oratoryjna była mu bliższa niż muzyka operowa, choć ta druga jest bardziej widowiskowa i może przynieść artyście większą popularność.

Nie powinniśmy się aż tak zachwycać artystami, tak jak nie zachwycamy się dobrą robotą kierowcy autobusu czy kominiarza. Jesteś aktorem czy śpiewakiem, dobrze wykonuj swoją pracę. Każdy zawód jest piękny, jeśli wykonuje się go dobrze - podzielił się swoją teorią, zapewne dla wielu jego kolegów z branży nie do przyjęcia, Józef Frakstein.

Zatrzymać się na chwilę, zwolnić

Od kilku lat życie pary solistów Warszawskiej Opery Kameralnej wygląda zupełnie inaczej. Skończyły się dalekie podróże, koncerty, przedstawienia, wielogodzinne próby.

- Nasze życie wielu osobom wydaje się takie piękne: jeździmy po świecie, zwiedzamy. To prawda. Zwiedziłem prawie cały świat, byłem na wszystkich kontynentach. Ale już troszeczkę coś się we mnie wypaliło. Chciałem coś dla siebie zrobić, wyciszyć się, zatrzymać. Jest taka piękna piosenka, śpiewana w kościele: "Zatrzymaj się na chwilę i pomyśl, po co żyjesz" - zdradził Józef Frakstein.

- Te wszystkie nagromadzone stresy, to gdzieś wszystko jest. Często się budzę w nocy, jestem przerażony, że wyjdę zaraz na scenę, a zapomniałem tekstu. Całe życie trzeba się było uczyć tekstu na pamięć. I to w językach obcych: po włosku, francusku, hiszpańsku, łacinie, niemiecku. Nie znam tych języków biegle, a tu trzeba nauczyć się śpiewać i rozumieć, i zwracać się do partnera, to trudne potwornie. Teraz jest lepiej.

Takie spojrzenie na zawód śpiewaka operowego, i takie wyznania, zaskakują i świadczą o dystansie do samego siebie i swojej pracy.

- Zwolnić to nie znaczy zupełnie wycofać się z życia artystycznego, bo jeszcze mam koncerty, śpiewam od czasu do czasu z zespołem "Mazowsze", poświęcam się pracy pedagogicznej, przyjeżdżają do mnie uczniowie z Warszawy - uzupełnił po chwili.

W 2009 r. został wykładowcą podczas I Międzynarodowych Warsztatów Muzycznych w Pułtusku, organizowanych przez Biuro Koncertowe Haliny Promińskiej, Polskie Towarzystwo Muzyki Kameralnej i Szkołę Muzyczną I stopnia. Związał się z zespołem kameralnym Pro Musica Antiqua, z którym występował w 2012 i 2013 r. na Warmii i Mazurach oraz w Muzeum Szlachty Mazowieckiej w Ciechanowie. Śpiewał podczas uroczystości w Pułtusku i Zambskach Kościelnych m.in. pieśni religijne, patriotyczne, kolędy i pastorałki (w 2009 r. wykonywał je wspólnie z żoną). Gościnnie znalazł się na płycie "Pułtusk kolęduje".

Bez muzyki w kościele -smutno

I, co istotne dla niego, wrócił do swojej młodzieńczej, studenckiej pasji - organów. Pełni funkcję organisty w tzw. kościele szkolnym w Pułtusku, w niedawno utworzonej parafii. Żona słyszy wypowiedzi różnych osób, że choć należą do innych parafii, przychodzą do kościoła szkolnego, by posłuchać nowego organisty. Podobną funkcję, tylko raz w tygodniu, w niedzielę, pełni pani Ewa w Zambskach; jako absolwentka klasy fortepianu w średniej szkole muzycznej ma odpowiednie przygotowanie. A mieszkańcy Zambsk chcą muzyki w kościele, bo bez niej jest smutno.

- Mamy pracę, ale także to, co kochamy, lubimy, przy czym odpoczywamy. Teraz śpiewam to, co bardzo chciałem, to, co zaczynałem robić, czyli muzykę sakralną - podsumował Józef Frakstein. - Jak to się wszystko przydaje, w co się wkłada pracę. Teraz wróciliśmy do korzeni - dodała jego małżonka, która na studiach również grała na organach.

Śpiewak potwierdza. I wyjawia swoje marzenia: utworzenie chóru przy kościele szkolnym, rozśpiewanie pułtuszczan, bo Polacy są muzykalni jako naród, tylko brakuje im często odpowiedniej edukacji muzycznej i odwagi. Chciałby też, by jego uczniowie odnaleźli się w świecie muzyki. Jedna z jego uczennic ma predyspozycje, by zostać śpiewaczką operową. O Anecie Rzewnickiej z Pułtuska usłyszała cała Polska dzięki jej sukcesowi w programie "Must Be the Musie". Jej nauczyciel śpiewu wypowiada się o niej w samych superlatywach.

- Udało nam się uciec z Warszawy i tak szczęśliwie, i niechcący. Jesteśmy tutaj bardzo szczęśliwi w Pułtusku - podsumowali rozmowę Józef i Ewa Fraksteinowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji