Artykuły

Seksapil w oficerkach. Prohibicja daje radę

"Tango Prohibicja" w reż. Macieja Zakliczyńskiego w Teatrze Dramatycznymw Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Czego nie dośpiewają, to dotańczą, dopowiedzą, strzelą miną, sparodiują. Kto wątpi, że narwany ułan może mieć seksapil kobiecy, a wódz Trzeciej Rzeszy i Chaplin damskie łydki - powinien wpaść do Teatru Dramatycznego na spektakl "Tango Prohibicja". To coś dla tych, co lubią klimat międzywojnia, przaśny humor i niewybredne żarty. Najbliższe spektakle: w piątek i sobotę (10-11.01) o godz. 19

Mamy końcówkę lat 30., nieokreślone bliżej miasto i podejrzanego autoramentu Magiczny Ensembl, który chce dołączyć do elity lokalowej tegoż miasta. Ensembl formuje więc Kabaret Prohibicja, lepi naprędce jakiś program - i już. I taki właśnie program - zanurzony w międzywojennym sosie - oglądamy: zlepek najróżniejszych, lepszych lub gorszych dowcipów, takich też wykonań piosenek -hitów dwudziestolecia. A między hitami - meandruje podskórne życie podrzędnego kabaretu, chcącego bardzo wywindować się wyżej, w myśl recepty: trochę monologów, trochę skeczów, łzawych songów, pieprznych dowcipów, pięknych piosenek.

I choć najbardziej znane międzywojnia przewijają się przez spektakl (w reż. Macieja Zakliczyńskiego) najróżniejsze, to nie one ostatecznie są siłą przedstawienia, a właśnie wszystko to, co "pomiędzy". Aktorzy Teatru Dramatycznego zrobili olbrzymi postęp, śpiewają dużo lepiej niż kiedyś, ale w większości ciągle nie są to głosy porywające, raczej poprawne. Za to nieźle wychodzi im okołopiosenkowy anturaż: miny, gesty, dowcipne scenki, przeróbki, niedopowiedzenia. Czego nie dośpiewają, to dotańczą czy sparodiują. Stąd też spektakl ostatecznie się broni, ogląda się go całkiem przyjemnie - ma dość pomysłowy scenariusz, dopracowaną choreografię i kostiumy, wyraziste postaci.

O, to dopiero galeria typów!

Nonszalancki "dyro" teatru - Mieczysław "Wódz" Wodziński (Bernard Maciej Bania), jego żona, niespełniona diva - Jadwiga "Ziółko", Ziółkiewiczówna (Agnieszka Możejko-Szekowska), narwany ułan Tadeusz "Dymek" Dymkowski (Mateusz Witczuk), sierota Leokadia "Śliwka" Plumenabaum (Monika Zaborska-Wróblewska) i typ spod ciemnej gwiazdy - Anatol "Gorzki" Żołądkowski (Piotr Szekowski).

Grają (mają?) dystans do samych siebie i to na scenie nieźle wypada: aktorzy, zazwyczaj czuli na swoim punkcie, traktują swoje postaci z przymrużeniem oka -ich ambicje, nerwy, kompleksy. W takim autotematycznym wątku o dziwo nie polegli, a dają radę i czynią to całkiem zabawnie. Dyrektorowa kilkakrotnie próbująca zejść ze schodów zgrabnie i powabnie jest komiczna, bo efekt osiąga całkowicie odmienny. Dyrektor często na rauszu, z humorem przyciężkawym, docina swoim pracownikom i żonie też ("O jej talencie świadczy to, że szalał na jej punkcie"). Lodzia, pomoc teatralna, wściekła na męski świat, dowala im z grubej rury - ułana z szablą witając w stylu: "O, widzę, że tabletki na powiększenie penisa zadziałały". Ułan z kolei, osobnik bardzo nerwowy, to po trosze ktoś z kabaretowego światka, po trosze ktoś z zewnątrz, taki zwichrowany satelita. Wreszcie piąty osobnik, tylko może ciut bardziej spod ciemnej gwiazdy -taki "Gorzki" w podrzędnych kabarecikach z aspiracjami też się przydarzał.

I taki też klimat - wewnętrzne animozje, nerwy, pospieszne przygotowania -zapewne w przybytkach owych również panował. Aktorzy szkicują ten przedwojenny sznyt ciekawie, między piosenkami, w tle, nieustannie coś się dzieje. A w połączeniu z muzyką na żywo graną przez Niezmordowanie Muzyczne Trio (Urszula Kisiel, Jakub Kisiel i Piotr Ignatowski) daje efekt całkiem miły i niezobowiązujący.

***

Z lotnością skeczów bywa różnie, generalnie jednak jest całkiem zabawnie. Jedna z najlepszych scen to ta, w której Jadzia Ziółko (świetna Agnieszka Możejko) zrzuca suknię i w jednej chwili przeistacza się w miks Chaplina i Hitlera, śpiewając piosenkę "Ten wąsik, ach ten wąsik". Zabawne miny, zabawne gesty, ale tego jeszcze najwyraźniej mało - świat piosenki nieoczekiwanie się rozrasta, oto w jednej chwili przenosimy się na stadion w Berlinie, gdzie człowiek ze wspomnianym wąsikiem ogląda olimpiadę sportową i coś mruczy pod nosem. W przedwojenną piosenkę Ludwika Sempolińskiego nieoczekiwanie wkleja się inna rzeczywistość i inni bohaterowie - oto niepokorny spiker z tubą (Mateusz Witczuk) w niekonwencjonalny sposób zdaje relację z olimpiady, kpi z dyktatora, ostatecznie posyłając mu oszczep w... miejsce dość wrażliwe.

I tak oto w jednej, zaskakującej aranżacji mamy przywołany nie tylko świat podupadłych kabarecików, ale dostajemy też rys historyczny, rys polityczny, rys społeczny. Podobnie jest w scence zagranej tuż przed wykonaniem "Rebeki", pięknej przedwojennej piosenki. To bardzo trudny utwór, jego ciężaru Monika Zaborska - Wróblewska nie udźwignęła. Ale to, co odegrała przed piosenką, i sposób, w jaki zaśpiewała - powoduje, że niedosyt nie jest tak dotkliwy. Oto występ Lodzi (Zaborska) zamienia się w protest-song i obronę wielu tysięcy dziewcząt, które z biedy decydują się zarabiać na ulicy. Lodzia wykrzykuje z gniewem, złością, żalem - jest zła na mężczyzn, i na niesprawiedliwość dziejową. Niby jest zabawnie, a jednak na chwilę zabawnie być przestaje - Lodzia porusza autentyczny dramat. To, że ginie wśród śmiechów, to już inna historia.

Nastroje zmieniają się nieustannie - bywa nostalgicznie (zaskakująca, o odmiennym rytmie, ale całkiem ciekawa wersja utworu Mieczysława Fogga "Ostatnia niedziela" w wykonaniu Piotra Szekowskiego), bywa temperamentnie (wspólny utwór "Rumba"), bywa bardzo śmiesznie: ("Nerwy" czy "Seksapil to nasza broń kobieca" - w wykonaniu Mateusza Witczuka). Narwany ułan z szablą, w oficerkach wykonujący ten hit dwudziestolecia może Eugeniusza Bodo nie przyćmił, ale jest tak komiczny, że w pamięć zapada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji