Artykuły

Aktorka Katarzyna Jamróz robi wszystko, by nie być popularną

Gra, śpiewa i myśli o swojej autorskiej płycie z własnymi tekstami. O role jednak nie zabiega. Nie lubi bywać i pokazywać się. Bo z domu nie wyniosła umiejętności, jak walczyć o siebie, tylko miłość do muzyki. I wykorzystuje to od wielu lat.

Katarzyna Jamróz pochodzi z Gliwic, gdzie przed studiami ukończyła Państwową Szkolę Muzyczną (fortepian, śpiew), studiując, śpiewała w zespole rockowym Malowany Ptak i pisała dla niego piosenki, potem gospel w zespole The Willows Revival Singers. PPA wygrała, wykonując brawurowo tytułowy song z musicalu "Kabaret". Otrzymała też I nagrodę w 1994 r. podczas Kabaretonu festiwalu w Opolu (z Przemysławem Brannym). Przez wiele lat była gwiazdą kabaretu Loch Camelot. Występowała m.in. w musicalach na scenach Rzeszowa ("Cabaret"), Gdyni ("Hair"), Gliwic ("Chicago").

Podobno już Pani mówi po krakowsku?

- Oj, tam... Gdy w taksówce usłyszę "weź-że jedź", już jestem wniebowzięta.

To warszawianką się Pani nie czuje?

- Nie. Warszawa to taki konglomerat ludzi zewsząd, że tam już chyba nikt nie czuje się u siebie; może tylko Syrenka warszawska. Zresztą mieszkam pod Warszawą.

Kraków to ważne dla Pani miasto, tu mając 18 lat, przyjechała Pani na studia w PWST.

- Byłam najmłodsza na roku, a grałam mamy moich starszych koleżanek. Taka twarz. I takie wnętrze.

Jak Pani wspomina studia, spełniły oczekiwania?

- Nie. Szybko okazało się, że tak naprawdę nikt nas nie nauczy, jak być aktorem, że do tego musimy dojść sami. Marek Lech, instruktor judo i kaskaderki, nie raz powtarzał, że jak w tej szkole nie jest się samoukiem, to się jest nieukiem.

A jak było ze śpiewem, który towarzyszy Pani od dziecka?

- Śpiewałam już w przedszkolu, podobno brzydko i nisko. Z powodu śpiewu o mało co nie dostałabym się do PWST. Zaśpiewałam przed komisją: "Poszła Karolinka do Gogolina" i dostałam minus. Dopiero na komisji interpretacji Anna Polony odwróciła mój los, zamieniając ów minus na plus.

"Karolinka" to jeden z evergreenów, jak z pamiętnych "Gali piosenki biesiadnej"...

- Zadzwonił Zbyszek Górny z prośbą, bym zastąpiła w takim jednorazowym przedsięwzięciu Ewy Bem - aula uniwersytecka w Poznaniu, telewizja... Gdy dowiedziałam się, że idzie o piosenki "Mała niebieska chusteczka", "Jarzębina czerwona" i "Ore ore, my Cyganie", mój zapał ostygł, ale to w końcu raptem jeden raz... Trzynaście lat jeździłam nie tylko po Polsce z wieloma wspaniałymi ludźmi: z Bogusiem Mecem, Marylą Rodowicz, Rysiem Rynkowskim, Hanią Śleszyńską... Byliśmy kochani, wielbieni i czuliśmy, że ludzie chcą tego, co im dajemy. To były prawdziwe gale.

I nagle pokazały, że i Polacy potrafią być narodem śpiewającym?

- Pamiętam koncert na Manhattanie, na którym było także wielu Amerykanów. Nagle zobaczyli, że Polacy też mają piosenki wszystkim znane, wywołujące, jak choćby "Sokoły", ogólne wzruszenie. Wypełnialiśmy publicznością wielkie hale, ale i tak, na przykład w Krakowie, słyszałam kąśliwe uwagi, że zajmuję się piosenką biesiadną, a nie siedzę w piwnicy.

Pani piwnicą był krakowski kabaret Loch Camelot, szybko też, w rok po dyplomie, na wrocławskim konkursie Przeglądu Piosenki Aktorskiej zdobyła Pani Grand Prix i skupiła się Pani na śpiewaniu, rezygnując z pracy w teatrze Bagatela...

Co nie oznacza, że przestałam być aktorką dramatyczną. W Ameryce taka Jennifer Lopez...

Też ładna.

- W imieniu Jennifer dziękuję, przekażę... Ale mówmy serio. To, że ona śpiewa, nie sprawia, że przestaje być traktowana jako aktorka. Podobnie Barbra Streisand, Meryl Streep. U nas cierpi przekonanie, że jak aktor śpiewa, to już do filmu się nie nadaje...

Rok po wygraniu konkursu piosenki aktorskiej zagrała Pani dużą, znakomitą rolę Sary w fabule "Pożegnanie z Marią". Potem już film nie zabiegał o Panią.

- Z wzajemnością. Trzeba dziś być celebrytą, bywać - a to na otwarciu nowej linii perfum, a to snobistycznego butiku. Nie umiem, nie mam ochoty.

Chodzi Pani na castingi?

- Rzadko. Najpierw się dowiaduję, ile jest koleżanek i która już wie, że wygra.

Napisano o Pani: "Ta aktorka robi wszystko, żeby nie być popularną"...

- Nie wiem, czy wszystko, ale na pewno jestem w tym względzie pracowita.

"Rodzice nie nauczyli mnie, jak walczyć o siebie" - przyznała Pani w jednym z wywiadów.

- Bo nie nauczyli. Bo w domu liczyły się takie wartości, jak Bóg, honor, ojczyzna, wrażliwość, sprawiedliwość, uczciwość... I muzyka; grałam na fortepianie, dziadek na skrzypcach lub gitarze, mama na fortepianie, babcia śpiewała. To był mój świat.

A propos rodziny: "Mój Alex jest najwspanialszym dzieckiem na świecie. Po obserwacjach boję się, że pójdzie w moje ślady, nie daj Boże!"

- Syn pięknie śpiewa, ze słuchu gra na fortepianie; na razie ma 11 lat. Urodził się 19 grudnia, tak jak Edith Piaf, ale jak patrzę na nasz zawód - Piaf i mój, to nie wiem, czy chciałabym dla mojego dziecka takiego losu...

Od paru lat jest Pani chwalona za "Piaf" [na zdjęciu] w Teatrze Powszechnym w Radomiu.

- Nawet doczekałam się recenzji, typu: wiadomo było, że Katarzyna Jamróz pięknie śpiewa, zachwyca barwą głosu itp., a tu jeszcze zadziwiła skalą warsztatu aktorskiego. Tak, jestem aktorką! Fakt, że gram w musicalach czy spektaklach muzycznych, wcale nie oznacza, że odżegnuję się od teatru stricte dramatycznego. Chętnie bym się takiej roli podjęła.

W Krakowie od lat jest Pani w gronie artystów związanych z programem Leopolda Kozłowskiego "Rodzynki z migdałami". Śpiewa Pani jego piosenki, między innymi "Gdy jedna łza", "Memento Moritz".

- Napisane specjalnie dla mnie, co zawsze jest szczególnym wyróżnieniem dla artysty. Pan Leopold nauczył mnie ogromnie wiele, dzięki niemu wykonuję cały recital pieśni żydowskich.

W Krakowie, w Teatrze im. Słowackiego wciela się Pani w "Tangu Piazzolla" w śpiewającą gwiazdę Manuelę Frenetico...

- Towarzyszy mi zespół Tango Bridge Grzegorza Frankowskiego; właśnie ukazała się nasza płyta z tymi tangami.

A kiedy Pani płyta?

- Chciałabym. Autorską... Od lat piszę rozmaite teksty, nieraz oprawię muzyką jakiś wiersz, co robiłam jeszcze, ucząc się w szkole muzycznej; i może złożę z tego płytę. I nie będzie to ani jazz, ani piosenka aktorska, biesiadna, musicalowa, tylko śpiewająca Katarzyna Jamróz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji