Neapol 19:03
- Kończy Pani właśnie pracę nad spektaklem "Neapol 19:03", złożonym z piosenek neapolitańskich. Z Martą Bizoń, aktorką Teatru Ludowego w Krakowie rozmawia Włodzimierz Jurasz.
Czy piosenka neapolitańska to coś więcej niż piosenka napisana w Neapolu?
- Tradycje piosenki neapolitańskiej sięgają średniowiecza. Bel canto narodziło się w Neapolu, ta piosenka wywarła wpływ na operę, chociażby twórczość Donizettiego. To piosenka bardzo prosta, wyrażająca emocje. Emocje życia pod Wezuwiuszem, czyli w ciągłym zagrożeniu, znajdujące odbicie w skłonności do życia chwilą, w przywiązaniu wielkiej wagi do uczuć. Zwłaszcza miłości.
- A co Panią zafascynowało w tych utworach?
- Są zgodne z moim temperamentem, czasem podejrzewam, że w poprzednim wcieleniu musiałam mieć coś wspólnego z Neapolem. Słuchając tych piosenek po raz pierwszy miałam wrażenie, jakbym je znała od dawna. Nie znalazłam żadnej, która byłaby wbrew mnie. I to nie tylko kwestia melodii, ale także tekstów. Mogę pokazać się tu z każdej strony - pełna liryzmu i pełna dramatyzmu, mogę być kobietą modlącą się w kościele i ulicznicą czekającą na klienta. Te piosenki pozwalają mi wyładować moją wewnętrzną energię w najbardziej pozytywnym tych słów znaczeniu.
- "Neapol 19:03" nie jest recitalem piosenki, ale spektaklem...
- Tak. Przemyślanym, wyreżyserowanym. W którymś momencie zaczęłam się spotykać z takimi opiniami: Bizoń ma piosenkę, Bizoń sobie poradzi, Bizoń ją zaśpiewa. W końcu pracuję w tym zawodzie już od 10 lat, występuję w spektaklach dramatycznych, śpiewam. Ale takie pozostawianie mnie samej sobie nie dawało mi satysfakcji. Tym razem reżyser, Paweł Szumiec, wiedział, o co mu chodzi, wiedział jak z piosenek stworzyć spektakl, swego rodzaju muzyczny monodram. Widzowie na pewno to zauważą.
- Z piosenką neapolitańska kojarzą się takie standardy, jak "0 sole mio", "Santa Luda". Czy usłyszymy je w Pani spektaklu?
- Nie. Śpiewam wyłącznie piosenki nieznane. I liczę, że dzięki temu Neapol będzie się kojarzył także i innymi utworami.