Artykuły

Chcemy przekazać widzom trochę optymizmu i wiary w lepsze jutro

- Ja się czuję trochę na uboczu i nie mam zamiaru wpasowywać się w to, co jest modne. Myślę, że jest dużo widzów, którzy chcą zobaczyć tradycyjne widowisko, a nie ego reżysera - rozmowa z reżyserką NATALIĄ BABIŃSKĄ, przed premierą "Cyrulika sewilskiego" w Teatrze Wielkim w Łodzi.

Dariusz Pawłowski: W sobotę w łódzkiej operze premiera "Cyrulika sewilskiego" Gioacchina Rossiniego w Pani reżyserii. Czy propozycja z Teatru Wielkiego była niespodzianką czy też Pani na nią liczyła?

Natalia Babińska: Była to bardzo miła niespodzianka. Dostałam ją w wakacje minionego roku, gdy byłam za granicą i ogromnie się z tej propozycji ucieszyłam. Tym bardziej, że "Cyrulik sewilski" był moim reżyserskim marzeniem, które szczęśliwie nie spełniło się szybciej niż powinno. Prawda jednak jest też taka, że od dłuższego czasu starałam się o współpracę z Teatrem Wielkim w Łodzi, ale dotyczyło to innego projektu, w dodatku na zasadzie koprodukcji. Potem nastąpiły zmiany w teatrze w Łodzi i jakoś ta współpraca została zawieszona. Niespodziewanie wznowiła się z innym tytułem i to duża radość, bo to wspaniała muzyka, bardzo wdzięczny materiał, choć wymagający dużej pracy. Ale zawsze miło jest pracować nad komedią, bo to zastrzyk dobrej energii.

Rossini jest tak czarujący, że praca nad jego operą to chyba rzeczywiście okazja do podbudowania wiary w ludzi i wyłączenia się z codziennych trosk?

- Rossini jest czarujący, ale każda produkcja operowa ma swoje własne troski i się ich nie uniknie. Poza tym oprócz tego, że jest to repertuar bardzo wdzięczny, to jest zarazem bardzo trudny i dla niejednego śpiewaka stanowi wyzwanie.

To także wyzwanie reżyserskie. Choćby z racji popularności i wielu realizacji tej opery... Przede wszystkim w "Cyruliku..." dużo się dzieje, to jest dobrze skonstruowana sztuka. Co oczywiście pomaga, ale z drugiej strony dużo narzuca realizatorom. Libretto prowokuje do pomysłów, ale zarazem wszystko co zapisane musi się wydarzyć, żeby nie gubić sensów. Działania muszą być w punkt, śpiewacy muszą nie tylko dobrze śpiewać, ale też nieźle sobie radzić z grą aktorską. Warto podkreślić, że ta opera to wyzwanie dla zespołu, to nie jest materiał na gwiazdy, tylko dla osób, które potrafią się odnaleźć w zespole. Wspomniany

przez pana fakt istnienia tylu realizacji to również bardzo ciężkie zadanie, bo każdy reżyser chciałby wymyślić coś nowego i gdy mu się wydaje, że tak się stało to "otwiera" youtuba i się okazuje, że już kilka razy ten sam pomysł zaistniał. Naszego "Cyrulika..." na razie na youtubie nie ma.

Przedstawiając pomysł na "Cyrulika..." mówiła Pani o nawiązaniach do filmu animowanego. Czy ten świat "kreskówki" w odniesieniu do opery Rossiniego narzucił się Pani od razu, czy ta idea wykluwała się stopniowo?

- Gdy słuchałam tej muzyki, to rzeczywiście ten świat narzucił mi się od razu. Ja jestem wielkim fanem Walta Disneya, on był wielkim miłośnikiem muzyki klasycznej i to, co on robił z muzyką w swoich filmach, to najwyższy poziom sztuki. To jak on i jego kontynuatorzy potrafią ją wyjaśnić, zilustrować, opowiedzieć, to jest nadzwyczaj ambitne, to po prostu majstersztyk. I nie ukrywam, że te działania bardzo mnie zainspirowały i moim zdaniem bardzo współgrają z muzyką Rossiniego. Myślę, że gdyby Rossini dzisiaj żył, to by się "dogadał" z naszą koncepcją i jakoś ją pobłogosławił. To, co proponujemy, nie jest na pewno wbrew jego muzyce, tylko z nią koresponduje. Do takiego myślenia skłania poczucie humoru kompozytora, wpisywanie przez niego kichania czy ziewania do partytury. On wyłamywał się z ram opery, my poszliśmy krok dalej i bawimy się jego operą.

Dziś kino jest wszystkim bliskie, nic dziwnego, że wchodzi do teatru. Za chwilę powinniśmy może mówić o operach w wersji 4lub nawet 5D.

- Racja. To jest właśnie dziś wyzwanie dla reżyserów, że opera nie może stać. Musi być bardzo ruchliwa, musi być atrakcyjna dla współczesnej wrażliwości, bo jesteśmy przyzwyczajeni do kina akcji. Dlatego dziś wymaga się od śpiewaka, żeby nie tylko stał i śpiewał, ale jeszcze poruszał ręką i nogą, biegał po scenie i się nie zziajał... Dziś też oczekuje się, że będzie wyglądał...

- Dokładnie. Oczekiwania widza są dzisiaj ogromne i trzeba temu sprostać. Nie można już stroić fochów, że ja tego czy tamtego nie zrobię. Bo zaraz telefonuje się do tych, którzy to zrobią. Ale dzięki temu poziom równa w górę, z czego akurat wszyscy powinniśmy się cieszyć.

Cieszy, że Państwa zamierzeniem jest podkreślenie humoru, radości życia zawartych w "Cyruliku...", bo ostatnio opera ma dość turpistyczne skłonności...

- Tak, ale my jesteśmy narodem, który - że zacytuję naszego ministra kultury - wielbi szlachetne porażki. Brakuje nam radości, dystansu, śmiania się z samych siebie. Uważam, że to jest bardzo ważne i cenne zadanie dla teatru, by w swoich odbiorców tchnąć trochę optymizmu. Dlatego bardzo chcemy się bawić i wygłupiać. Bardzo się cieszę, iż z zespołu Teatru Wielkiego płynie niesamowicie duża chęć do zabawy. Gdy spotykamy się na próbach, to czuje się radość z tego, co robimy. Zwłaszcza dotyczy to zespołu baletowego, który wprowadziliśmy do opery Rossiniego trochę tylnymi drzwiami. Mają oni taką frajdę z występowania i dają tyle pozytywnej energii, że - może nie powinnam tego mówić - wyrastają na gwiazdę tego spektaklu. Kostiumy przygotowane do inscenizacji są, delikatnie mówiąc, "zakręcone". Ciężko było namówić solistów, by je włożyli? Myślę, że rywalizacja jest najlepszym argumentem, by przekonać artystów do "wskoczenia" w taki kostium. Mieliśmy tylko jeden przypadek nie do przejścia, że ktoś ewidentnie nie był w stanie wystąpić w jednym wariancie. Niestety. Jednak gdy już dopasowaliśmy kostiumy do poszczególnych artystów, to myślę, że wszyscy zobaczyli, iż jest w tym jakiś sens, że nie są to propozycje "od czapy", tylko coś mają budować.

Czy efekt, który zobaczymy na scenie, jest też zaskakujący dla Pani?

Nie. Zawsze jest dla mnie fajne, jeżeli widzę realizację projektu. Gdyby było jakieś totalne zaskoczenie, to myślę, że byłoby to zastanawiające. W teatrze operowym nie ma szans na improwizację, choćby dlatego, ze prób mieliśmy bardzo mało.

Czekają nas jakieś niespodzianki w warstwie muzycznej?

- Ta muzyka jest dobrze napisana i nie ma potrzeby w nią ingerować. Zrobiliśmy oczywiście skróty, szczególnie w recytatywach. Ciekawostką jest, że nie zlikwidowaliśmy arii hrabiego, która jest pod koniec opery, a z której zwykle się rezygnuje, bo jest potwornie trudna i statyczna. Poszukaliśmy i na nią pomysłu.

Czy zgodnie z kinową tradycją kontynuacji, myśli Pani o drugiej części, czyli "Weselu Figara" Mozarta?

- Dlaczego nie. Mozart jest cudowny, to dla mnie absolutnie kompozytor numer jeden pośród kompozytorów operowych. To jednocześnie świetny reżyser. Nad jego twórczością pracuje się jak nad czymś świętym. Mam w stosunku do niego wielką pokorę. Teraz też zresztą nabrałam takiej do

Rossiniego. Myślę, że gdybym drugi raz podeszła do "Cyrulika..." zrobiłabym to inaczej.

A tytuł lub kompozytor wymarzony?

Stanisław Moniuszko. To nasz narodowy, bardzo niedoceniony kompozytor. A tworzył dla nas absolutnie wspaniałe rzeczy, jeszcze moim zdaniem nieodkryte. To nasz narodowy skarb, którego nie powinniśmy zaprzepaścić. Ale mam też oczywiście w planach mnóstwo innych rzeczy, innych twórców. Na swojej stronie internetowej napisała Pani. że szuka w teatrze cudu. Dziś w teatrze szuka się raczej...

...skandalu, tak? Albo kontekstu społecznego, itp. Czyli wszystkiego tego, co mnie nie interesuje. Ja się czuję przez to trochę na uboczu i nie mam zamiaru wpasowywać się w to, co jest modne. Myślę, że jest dużo widzów, którzy chcą zobaczyć tradycyjne widowisko, a nie ego reżysera. Cud musi się w teatrze wydarzyć, scena musi być czymś lepszym niż ulica. Po to się chowamy do teatru, szukamy azylu, chcemy zobaczyć coś wspaniałego. To jest wyzwanie jakości, którą wszyscy wspólnie tworzymy. A największą gwiazdą jest kompozytor, autor. Trzeba mieć tę pokorę, by umieć się za niego schować.

Życzę wytrwania w tej postawie. Myślę, że dają mi ją lata edukacji muzycznej. To naprawdę duża szkoła pokory. Proszę jeszcze powiedzieć, jak po tygodniach pracy i pobytu w naszym mieście odnajduje Pani Łódź?

Uważam, że jest to miasto z ogromnym potencjałem, które potwornie w siebie nie wierzy. Podobnie zresztą, jak my, Polacy. Nie wierzymy w siebie, patrzymy na Zachód i robimy teatr niemiecki w Polsce. Tymczasem wy, w środku, macie świetny teatr operowy, wspaniałych artystów, zaplecze techniczne niebywałe. Wszystko gotowe, by robić rzeczy na światowym poziomie. Tylko trzeba w to uwierzyć. Tak samo w całej Łodzi: macie tak piękne kamienice, wystarczy je odnowić, a miasto zyska inną energię. To musi jednak powstać w ludziach - żeby nam się chciało, żeby była nadzieja. Łódź jest the best, a nie jakieś inne miasta. Nie patrzcie na innych. Ważne są wasze wspólne decyzje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji