Artykuły

"Lunatycy" Krystiana Lupy w stronę filmu

W SOBOTĘ, 11 lutego w wy­pełnionej po brzegi sali Teatru Ka­meralnego, odbyła się długo oczekiwana premiera "Lunaty­ków" w reżyserii Krystiana Lupy.

Spektakl powstał w oparciu o drugą część trylogii Hermanna Brocha "Lunatycy", zatytułowaną "Esch czyli Anarchia". Broch akcję kolejnych tomów swojej powieści umieszczał w latach 1888,1903,1918, uznając te daty za graniczne dla przemiany europejskiego systemu wartości. Jak napisał autor powieści, podstawowe pytanie bohaterów każdej części dzieła brzmi: "Jak nadać sens swojemu życiu?"

Krystian Lupa zawsze mierzył ogromnie wysoko. Również i pró­ba przeniesienia monumentalnego dzieła Brocha na deski sceny była zadaniem bardzo ryzykownym. Powieść jest bowiem pełnym śle­pych zaułków traktatem o życiu. Zaś całe życie ująć w pudełko sce­ny, to marzenie nieziszczalne. Lu­pa zamierzał ukazać irracjonalność świata. Opowieść miała dotyczyć nie tylko zdarzeń, ale również, a raczej przede wszystkim, przeżyć, doznań i przeczuć, także podświa­domych, bohatera.

"Lunatycy" bardzo różnią się od poprzednich spektakli Krystiana Lupy. Dawniej teatr budował on poprzez napięcia między aktorami wzajem, i między nimi a widow­nią. Czasem Lupa na swych rysun­kach do spektakli wręcz łączył będące ze sobą w relacji osoby łu­kiem. To wzajemne połączenie tak­że na scenie było namacalne.

Bolesna wrażliwość bohaterów Lupy całkiem bezpośrednio od­działywała na widzów. Cisza, za­trzymania, brak pośpiechu, ogromne natężenie napięć, chara­kteryzowały ten teatr.

"Lunatyków" buduje zaś przede wszystkim inscenizacja. Historia życia Escha mknie poprzez kalej­doskop kolejnych zdarzeń.

By zaś ukazać setki epizodów, spotkań, Lupa musiał zweryfiko­wać swe dotychczasowe metody teatralizacji. Zaczął operować skrótem, czyli wręcz migawkowo­ścią obrazów. "Lunatycy" w Te­atrze Kameralnym składają się na pewno z ponad pięćdziesięciu scen. Sam Lupa pełni w spektaklu rolę narratora, dopowiadając na żywo, ponad akcją, zdarzenia i sensy, a nawet atakując dialogiem aktora. Wszystko dzieje się szybko. Bywają momenty, w których Lupa wręcz bawi się dowcipem sytu­acyjnym. Widownia staje się więc coraz bardziej rozluźniona. Irracjo­nalność świata gubi się w oporze sztuczności i dosadności material­nej powłoki teatru.

Lecz czasem jednak z żywiołu krótkich scen wyłaniają się wspa­niałe fragmenty. Lupa zatrzymuje akcję na dłużej, dotyka mentalnego, wewnętrznego świata bohatera. A w chwilę później maszyna zdarzeń ru­sza znów gwałtownie do przodu.

Jan Frycz grający Augusta Escha, obecny prawie bez przerwy na scenie, zmierzyć się musiał z zada­niem o ogromnej trudności: cynizm i brutalność należało harmonijnie połączyć z wrażliwo­ścią, a w pewnym momencie wręcz z mistycznym przeżyciem. Kluczo­we tematy "Lunatyków" to odku­pienie, poświęcenie się i, wreszcie, zarażenie śmiercią. Obumieranie za życia staje się przekazywaną so­bie wzajemnie przez ludzi chorobą. Gertruda Hentjen (Alicja Bienice­wicz) czy Erna Korn (Anna Polony), zarażone tym wirusem, choć w róż­nym stopniu, ciążą ku banalizowa­niu wszelakich przeżyć (choć Hentjen ma swoje wspaniałe chwile na Lorelei). Inaczej Ilona (Iwona Budner), rozpięta pomiędzy zaraże­niem śmiercią a poświęceniem ku odkupieniu, ogniskuje w sobie ogro­mną siłę. Niestety, nie miejsce tutaj na głębszą analizę postaci.

Krótkość scen, zmienność zda­rzeń, raptowne zmiany miejsca akcji, wszystko to jest typowe ra­czej dla i filmu niż teatru. Ciężka materia teatru, konieczność zmia­ny dekoracji, mebli, nie sprzyjają utrzymywaniu tempa zdarzeń. Niektóre efekty nie sprawdzały się po prostu na scenie. Np. sen Escha, który sfilmowany przez najazd ka­mery mógłby stać się wspaniałym obrazem, ukazany teatralnymi środkami (podnoszące się do pio­nu łóżko), wywołał po prostu śmiech na widowni.

Nieśmiało sugeruję, że gdyby Lu­pa zdecydował się zrobić film oparty na "Lunatykach", mogłoby powstać naprawdę wspaniałe dzieło. W te­atrze, niestety, opór materii pożarł nawet takiego mistrza jak on.

Rola teatralnego krytyka bywa czasem niezwykle niewdzięczna. Polega bowiem na porównywa­niu. A patrząc na większość spekta­kli granych na polskich scenach, trzeba określić 'Lunatyków" jako ważny i dobry spektakl. Lecz po­równując go z poprzednimi przed­stawieniami Lupy, musi pojawić się uczucie niedosytu. Być może "Luna­tycy", w miarę grania, jeszcze roz­kwitną. Może sceny uda się spoić w nierozerwalną całość. Lecz...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji