Artykuły

Rodzi się życie, rodzi się poezja

Teatralne mo­dy na Różewi­cza zespalały się zawsze z osoba­mi świetnych reżyserów, któ­rych w tej roz­wibrowanej od mnogości we­wnętrznych impulsów drama­turgii fascyno­wał jakiś od­rębny, ich tylko widzeniu do­stępny imperatyw. Teatr Różewicza (przez samego autora uznany za "otwarty") istniał dzięki reżyserskiej magii. Tak było kiedyś z Jerzym Jarockim, tak było z Kazimierzem Braunem. W Teatrze Narodowym specjalizował się w czytaniu Róże­wicza Tadeusz Minc; "Kartotekę" i "Białe małżeństwo" interpretował on ze wstrzemięźliwością, kulturą i tak­tem. Był to Różewicz spokojny. Mo­że aż nazbyt spokojny.

Dyrektor Hanuszkiewicz zapragnął widać bardziej ofensywnego, więc o wykładnię "Starej kobiety" poprosił Helmuta Kajzara. Młody reżyser miał już okazję, by zmierzyć się z tym tekstem (RFN i Szwecja), dał się też poznać z ciekawych prób przy interpretacji "Śmierci w starych de­koracjach" oraz "Śmiesznego starusz­ka".

Kajzar w wersji zaprezentowanej dziś w Teatrze Narodowym okazał się zwolennikiem porządkowania Różewiczowskiej dramaturgii. Kiedy ma się w pamięci lubelską insceni­zację Brauna, spektakl obecny zdać się może niemal klasyczny: w pro­stocie sytuacyjnych układów, w mu­zycznej gospodarce słowem, a zwłasz­cza w logicznym usystematyzowaniu wątków myślowych dramatu.

Kajzar dostrzega w "Starej kobie­cie" przede wszystkim rzecz o tra­gizmie rodzenia: powstaje nowe ży­cie, ale powstaje też i nowa sztuka, nowa poezja. Kreowanie nowych wartości to temat spektaklu, a jego przemienna rytmika atakuje wyobraźnię widza stale nowym ro­zumieniem samego pojęcia narodzin. Życie i poezja. Świat ciekawy jest obu po równi, obu też zdaje się być chwilami obcy i wrogi. Gdzieś na dialektycznej przekątnej tych linii interpretacyjnych tkwi sedno sztuki Różewicza. Przynajmniej w rozumieniu Kajzara...

By podkreślić uniwersalny sens dramatu, obsadził Kajzar w roli Starej kobiety Wojciecha Siemiona. Ta prowokacja obsadowa przyczyni­ła się niewątpliwie do uczytelnienia nadrzędnej metafory owego porządku spektaklu, o którym wyżej. Siemion potrafił poskromić swój organiczny temperament, dał w tej roli rzetelne, konsekwentnie prowadzone studium człowieka, co cierpi na nie­możność faktycznego czynu.

Tej "starej kobiecie" pozostał z ży­cia jedynie smutek rezygnacji, jedy­nie mądrość kapitulowania. Pokrywa ona-on swe porażki uśmiechem. Chwilami podrywa się jeszcze do walki. O prawo do życia, miłości, rozumienia. O przywilej porodu. Walka kończy się pustosłowiem, Sie­mion z dyskrecją cieniuje wszystkie rzekomości tych zmagań z losem. Jest tragiczny, budzi współczucie. Ale wywołuje też odruch zniecierpliwienia: smętek porażki został wkal­kulowany w ton roli.

Obok Siemiona kłębi się tłumek komparsów. Reżyser zadbał, by soczysty dialog Różewicza brzmiał ze sceny Teatru Narodowego całą swą podskórną muzycznością. Tu słowo przedłużone jest rechotem, świstem, tupnięciem nóg w tanecz­nym transie, czy suchym klepnięciem packi na muchy, którą bije w mur powietrza pan Cyryl. Muzyczność an­samblu staje się tu zasługą niemal powszechną. Mają w tym swój udział jowialny Cyryl - Kazimierz Wichniarz i kwartet kelnerów, z których każdy umiał wypracować sobie sugestywność sylwetki (wyróżniłbym zwłaszcza Emiliana Kamińskiego oraz Mieczysława Hryniewicza). Z perwersyjnym wdziękiem snuł opo­wiastki Pana Mecenasa Zdzisław Wardejn, zaś Andrzej Kopiczyński z nieco kostycznym dowcipem pro­wadzi dialog Lekarza. Zawiódł mnie natomiast Andrzej Łapicki jako Śle­piec. Samo ujęcie roli w spektaklu wydawało mi się nazbyt retoryczne, a aktor jeszcze ten chybiony zamysł reżysera wyolbrzymił upoetycznieniem mówionego słowa, chwilami stawał się raczej postacią rodem z "Kurdesza" Brylla, nie z sarkastycz­nej zabawy Różewicza. Podejrze­wam, że błąd tkwił tu już w samej decyzji obsadowej. Acz z drugiej strony wypadałoby pochwalić teatr, że do realizacji polskiej pozycji współczesnej przydziela swe czoło­we kadry...

Na niedawnej naradzie teatralnej warszawskiego środowiska pisarze atakowali teatr, że nie dostrzega ich twórczości. Premiera w Teatrze Narodowym stanowi odpowiedź. A że spektakl pobrzmiewa chwilami retoryką, nie jest winą teatru. Tro­chę się nam ta "Stara kobieta" zesta­rzała, co nie znaczy, iż nie należało jej pokazać publiczności stołecznej...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji