Różewicz i Kajzar
"STARA kobieta wysiaduje" to jedna ze sztuk Tadeusza Różewicza, które mają dość skromną biografię sceniczną. Po tę pozycję sięgali dotychczas tylko nieliczni reżyserzy - ci najbardziej z twórczością pisarza związani - a więc Jerzy Jarocki, Kazimierz Braun, wreszcie - Helmut Kajzar. Jego inscenizacja sztuki "Stara kobieta wysiaduje" zastała obecnie zaprezentowana w Teatrze Narodowym.
KAJZAR pracował już nad tym tekstem za granicą i wybrał odmienną niż poprzednicy koncepcję jego odczytania. Dla tego dramatu ma szczególne znaczenie wizualna strona inscenizacji. Kajzar rozegrał cały spektakl bez przerwy, bez zmiany dekoracji, na wielkiej, prawie pustej, jakby obnażonej scenie.
Poza tym najbardziej zastanawiającą decyzją reżyserską było obsadzenie w roli Starej Kobiety Wojciecha Siemiona. Reżyser starał się w ten sposób podkreślić uniwersalny charakter tytułowej postaci i całego Różewiczowskiego utworu. Czy jednak te pomysły okazały się artystycznie płodne? Mam co do tego wątpliwości.
Reżyser zacierając różnice między wizualnym kształtem pierwszej i drugiej części sztuki, sam pozbywa się określonych atutów, nie wykorzystuje tkwiących w tekście możliwości dramaturgicznych.
To przecież nie kwestia przypadku, że I akt "Starej kobiety" rozgrywa się w przestrzeni zamkniętej, w swego rodzaju enklawie, do której docierają tylko sygnały zagrożenia. Dopiero później mamy do czynienia ze światem w stanie agonii, w obliczu katastrofy. Zniwelowanie tej granicy między obu częściami utworu grozi pewną monotonią. W II akcie warszawskiego przedstawienia nie brak rozwiązań ciekawych i znaczących. Świat mężczyzn coraz natarczywiej personifikuje przemoc, dziewczyny, czyli Parki zachowują się właściwie biernie, elegie Ślepca nie przemawiają już do nikogo. Młodzieniec recytujący wiersz Różewicza nie zginie, zostanie tylko zmuszony do uległości, wszyscy aktorzy wraz z orkiestrą podwórkową opuszczą scenę w smutnym, jakby żałobnym pochodzie. Ale ta cała wizja nie tyle Różewicza, co Kajzara, jest w istocie dość oschła i statyczna.
KIEDY w pamiętnej prapremierowej inscenizacji Jarockiego niejako w naszych oczach przestrzeń sceniczna stawała się coraz bardziej monstrualnym śmietnikiem, pobojowiskiem, plażą, nekropolem - nie była to tylko suma zewnętrznych efektów, ale precyzyjny ekwiwalent dla sfery znaczeń utworu.
Nie uważam przedstawienia Jarockiego za jedyny obowiązujący wzór, ale przywołuję ten przykład nie bez powodu. Sądzę bowiem, że pewien nadmiar retoryki, widoczny w spektaklu Kajzara, to nie tyle kwestia tekstu, ile braku odpowiednich rozwiązań inscenizacyjnych, które by wzbogacały jego ekspresję. Walor słowa u Różewicza zależy w szczególnej mierze od scenicznego kontekstu.
Sprawą dość sporną pozostaje także powierzenie tytułowej roli Siemionowi. Pociągnęło to za sobą konsekwencje nie całkiem korzystne. Nie zgłaszam tu istotniejszych pretensji do aktora - wyszedł z arcytrudnej próby obronną ręką, prowadził rolę w sposób stonowany i skupiony, relacjonował dramat rodzenia z dyskretnym dystansem.
Jeśli jednak Siemion coś w kreowanej przez siebie postaci wyeksponował, to przede wszystkim swoiste poczucie rezygnacji i bezsilności. Takie rozłożenie akcentów niewątpliwie zmieniło charakterystykę Starej Kobiety. Jest ona u Różewicza "solą ziemi", "drzewem życia", biologią, symbolem niewyczerpanej
płodności i siły przetrwania, a zarazem wartością elementarną, jedynym punktem oparcia w zdezintegrowanym świecie. Czy można o tym wszystkim nie pamiętać? Czy za dążenie da metaforyzacji postaci reżyser nie zapłacił tym razem ceny zbyt wysokiej?
Kajzar miał oczywiście prawo spojrzeć na utwór Różewicza inaczej. Rzecz jednak w tym, że sztuka nie zyskała teatralnie na takiej interpretacji. Wizja Kajzara zdominowała niemal bez reszty wizję autorską. Spierając się z taką koncepcją inscenizacyjną, trzeba jednocześnie przyznać, że reżyser zrealizował spektakl własny, przemyślany w swoim kształcie, rytmie i tonacji. Nie przekonały mnie założenia Kajzara, ale nie lekceważę ich scenicznego rezultatu. Zwłaszcza, że i sekundujący Siemionowi wykonawcy nie sprawili zawodu.
KLASĘ aktorską zaprezentowali - Kazimierz Wichniarz, początkowo tylko dobroduszny, a później coraz bardziej groźny Cyryl i Zdzisław Wardejn - satyrycznie sportretowany mecenas (Pan). Można oczywiście dyskutować, czy Andrzej Łapicki nie potraktował roli Ślepca nazbyt serio, ale taki był widocznie zamysł reżyserski. Prawdziwie charakterystyczny i doskonale zróżnicowany w rysunku wydał mi się kwartet wykonawców grających Kelnerów - Mieczysław Hryniewicz, Emilian Kamiński, Andrzej Malec, Wiktor Zborowski.
TO dość bezsporne walory przedstawienia. Nie wszystko jednak się w tej inscenizacji "Starej kobiety" sprawdziło. Zamknijmy więc rzecz pytaniem - czy zestarzała się sama sztuka, czy inscenizator nie odnalazł do niej właściwego klucza?