Artykuły

Nieśmiertelny Placido Domingo

Wersja koncertowa "Walkirii" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Adrianna Ginał w Życiu Warszawy.

Wypełniona po brzegi Opera Narodowa zamarła w podziwie, gdy po raz pierwszy zabrzmiał tu głos króla tenorów. Potem były niekończące się wiwaty i, co się rzadko zdarza, owacja na stojąco.

Gdy tylko Placido Domingo [na zdjęciu] pojawił się w koncertowym wykonaniu "Walkirii" Ryszarda Wagnera, wiadomo było, że ten wieczór zapamiętamy na zawsze. Jeden z największych śpiewaków świata wszedł bowiem na scenę, jako wagnerowski Siegmund uciekający przed prześladowcami wojownik, któremu w wagnerowskim fantastycznym świecie przydarzy się miłość niesamowita i tragiczna. Utożsamienie się z rolą i autentyczność przeżyć wybitnego śpiewaka sprawiły, że kompletnie daliśmy się wciągnąć w skomplikowaną wagnerowską mitologię.

Pierwsza myśl, gdy słyszy się Placido Domingo na żywo, jest taka, że jego głos się chyba nigdy nie zestarzeje; taki dar to niemal ósmy cud świata. Druga - po cóż scenografia i kostiumy, skoro ludzki głos może aż tak poruszyć serce i wyobraźnię. Cały początek opery, którego centrum stanowią losy Siegmunda i Sieglindy z rodu Wälsungów, brata i siostry, złączonych węzłem kazirodczej miłości, stał się w wykonaniu Domingo wielkim dramatem muzycznych namiętności. Od pełnych bólu arii o tragicznych losach krewnych, po triumfalną pieśń na cześć miłości i rozkwitającej wiosny, kwintesencję najczulszych i najszlachetniejszych tonów.

W drugim akcie, gdy wypełniają się proroctwa bogów Walhalii, a wagnerowska symbolika dźwięków zwraca się w mroczną stronę uczuć - nienawiść, głos wielkiego tenora nabrał ciemniejszych barw, a ekspresja sięgnęła kulminacji, jak z największych dramatów Szekspira.

Siegmund ginie, jego boski miecz nie daje mu zwycięstwa. Tragiczny finał drugiego aktu Domingo rozgrywa mistrzowsko. Cierpieliśmy z nim, gdy uświadomił sobie klęskę i udrękę rozstania z ukochaną. Przejmujące wrażenie wywarła śmierć wojownika, gdy, zamiast teatralnie paść na deski, jak to czyni większość śpiewaków, artysta stanął z opuszczoną głową wśród orkiestry.

Domingo był niekwestionowaną gwiazdą wieczoru i to dla niego na widowni roiło się od VIP-ów. Ale ideału dopełniły głosy artystów m.in. z Teatru Maryjskiego z Petersburga i Opery Dolnośląskiej. Mlada Khudoley jako Sieglinda była doskonałą, aktorsko i wokalnie partnerką Dominga. Wybitne kreacje stworzyły: Olga Savova jako Brünhilda i Elżbieta Kaczmarczyk-Janczak (Fricka). Śpiewakom towarzyszyła orkiestra Opery Narodowej pod batutą Jacka Kaspszyka.

Publiczność długo nie chciała puścić Placido Domingo ze sceny, mimo że koncert trwał pięć godzin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji