Artykuły

Ona śpiewa z upiorem

Jeden z najlepszych żeńskich głosów musicalowych w Polsce. I jedna z najciekawszych osobowości w Teatrze Muzycznym "Roma". Kiedy EDYTA KRZEMIEŃ w spektaklu "Ale musicale!" zaczyna śpiewać "Wyśniłam sen" - przebój z "Les Miserables" - publiczność wstrzymuje oddech.

Popularność przyniosła jej rola w "Upiorze w operze" w Teatrze Muzycznym "Roma". Wcieliła się w postać Christine Daae. Widzowie mogli podziwiać jej głos także w musicalach: "Sweeney Todd" czy "Tarzan".

Edyta Krzemień pochodzi z Bukowna. Z wykształcenia jest dziennikarką, w tym roku ukończy także Uniwersytet Muzyczny w Warszawie. Choć ma niespełna 30 lat, na swoim koncie już wiele sukcesów, m.in. dubbing do filmów Disneya czy udział w filmie Jana Komasy "Miasto44". W opinii wielu krytyków jest jednym z najlepszych żeńskich głosów musicalowych w Polsce. Miłość do historii "Upiora w operze", musicalu Andrew Lloyda Webbera, zaprowadziła ją do Teatru Muzycznego "Roma", gdzie wszystko się zaczęło.

Rozmowa z Edytą Krzemień

Jakub Panek: Śpiewasz na scenach teatrów muzycznych w całej Polsce. A jeszcze kilka lat temu chodziłaś na spotkania młodzieżówek politycznych i studiowałaś dziennikarstwo.

Edyta Krzemień: Śpiewanie było moją ukrytą pasją. Nawet rodzice nigdy nie słyszeli, jak śpiewam. Jak byłam sama w domu, otwierałam okna i wyobrażałam sobie, że za oknem stoi tysiąc widzów, słuchaczy i że wszyscy śpiewają razem ze mną. Nie ujawniałam oficjalnie swojej miłości do śpiewania. Po liceum podjęłam racjonalną decyzję - będę studiowała dziennikarstwo. Chciałam zrobić porządne, humanistyczne studia, które dadzą mi ogólną wiedzę na temat świata. To był okres w moim życiu, kiedy aktywnie uczestniczyłam w młodzieżówkach politycznych, chodziłam na różne debaty, po prostu lubiłam wiedzę o społeczeństwie. Muzyka się cały czas kłóciła z moimi wyborami, z tym dziennikarstwem także.

Więc zaczęłaś się uczyć śpiewu.

- Za namową mojej nauczycielki muzyki poszłam na egzamin do szkoły muzycznej II stopnia na wokalistykę, zrobiłam to w tajemnicy przed rodzicami. Na egzaminie wstępnym zaśpiewałam "Ave Maria". Miałam bardzo małą wiedzę o muzyce, wychowałam się na wsi, gdzie o dostępie do szkoły muzycznej czy baletowej można było tylko pomarzyć. Ale dostałam się za pierwszym razem. Byłam takim małym, zagubionym dzieckiem, które ma bardzo dobry słuch, ma intuicję wokalną, ale nie ma wiedzy nt. nut, emisji itp. W pewnym momencie ktoś mi powiedział w tej szkole, że mam musicalowy głos. Ja nie miałam zielonego pojęcia o tym gatunku, zaczęłam szukać informacji w gazetach, trochę w internecie. W Teatrze Muzycznym "Roma" grano wtedy "Koty", a w kinach był "Upiór w operze" w reż. Joela Schumachera. I to było moje pierwsze zetknięcie z musicalem. Pomyślałam, że faktycznie - podobnie do mnie śpiewają (śmiech). Zafascynowałam się tym filmem, tą historią. Moja mama zauważyła podobieństwo i powiedziała, że mogłabym zagrać Christine Daae.

I przyszedł czas na "Romę".

- Aby lepiej poznać musical, zapisałam się na wakacyjny kurs, który zorganizował Teatr Muzyczny "Roma". Miałam tutaj zajęcia wokalne, muzyczne, step, taniec i aktorstwo. Ja tam generalnie się nie wyróżniałam niczym, może poza tym, że śpiewałam najwyżej. Ten czas pozwolił mi lepiej poznać musical. Mogłam podglądać próby do przygotowywanego wtedy "Tańca wampirów" i się zakochałam. Zrozumiałam, że musical to mój świat.

"Upiór w operze" zmienił twoje życie?

- Totalnie. W pewnym momencie pojawiło się ogłoszenie o castingu do "Upiora w operze", którego w "Romie" przygotowywał Wojciech Kępczyński. Jechałam na niego przekonana, że się dostanę, czułam to. To były dla mnie takie emocje, takie przeżycie i taka energia, że jak oni przez megafon wołali "potrzebujemy Christine na scenę do duetu" to ja się wyrywałam. Biegałam na scenę tak często, że zostałam zapamiętana. I stwierdzili, no dobra - weźmy tę Krzemień (śmiech). Przyjęli mnie do trzeciej obsady. Swoją pozycję budowałam od zera. Nie miałam tego, co niektóre koleżanki, które pochodzą z rodzin muzycznych, teatralnych. One wiedziały, jak stanąć na scenie, jak szukać światła, a ja po prostu tego wszystkiego się uczyłam. Nauczyłam się teatru od początku. Swoją premierę "Upiora..." zagrałam miesiąc po pierwszej obsadzie. Wokalnie czułam się pewnie, aktorsko niekoniecznie. I po tym jak już zagrałam jako Christine Daae, stało się coś zaskakującego, ale jednocześnie bardzo miłego. Nagle ludzie zaczęli mówić, że to, co robię, jest dobre, zaczęłam dostawać kwiaty, miłe słowa ze strony widzów, pojawiały się przychylne komentarze w internecie, zwiększyło się zainteresowanie moją osobą. Pokochałam ten musical i Christine Daae. Chciałam grać jak najwięcej. Na wszelki wypadek byłam zawsze gotowa. Później przyszedł czas castingów do "Les Miserables" i zarówno dyrektor Wojciech Kępczyński, jak i drugi reżyser Sebastian Gonciarz podkreślali, że się rozwinęłam.

Wychodząc na scenę, jesteś niezwykle przekonująca. To tylko gra?

- Mam to szczęście, że moje role przyszły do mnie we właściwych momentach. Musical nie lubi "grania", za to lubi prawdę. I te prawdziwe przeżycia pozwalały mi w pełni oddać emocje moich postaci. Wychodząc na scenę, jestem sobą. Nie mam żadnych manier, nie byłam uczona aktorstwa, więc do ról mam bardziej życiowe podejście. Fantyna w "Les Miserables" to była moja prywatna terapia z udziałem widza. Czułam, jak się czuje Fantyna i ja się nią stałam. Później przyszedł okres małego życiowego szaleństwa i pojawiła się Joanna w chorzowskiej wersji musicalu "Sweeney Todd". To jest bardzo pokręcona postać w bardzo odjechanej inscenizacji. Rok temu do Białegostoku wrócił "Upiór w operze". Granie w nim otworzyło kolejny, nowy etap w moim życiu. Dojrzałam do postaci Christine Daae, teraz jestem w niej kobietą, nie dziewczynką. Dokonuję świadomych wyborów. Cierpienie i radość przeżywam intensywniej.

Oprócz musicali jesteś kojarzona z Disneyem.

- Ja w ogóle na początku nie wiedziałam, że mam głos nadający się do produkcji Disneya. Kiedyś zadzwoniono do "Romy" ze studia dubbingowego, że szukają głosów do odświeżenia "Królewny Śnieżki i 7 krasnoludków" i zaproszono wszystkie dziewczyny. Dostałam materiały, posłuchałam tego, zaczęłam się uczyć i poczułam, że to jest moja bajka. Poszłam na casting, nie wiedząc, że jest ogólnopolski, i zaśpiewałam. Usłyszałam - szukaliśmy ciebie. Tak się zaczęła moja przygoda z Disneyem. Dali mi wielką rolę do śpiewania i zagrania bez znajomości kompletnie tego rodzaju aktorstwa. Było ciężko, ale się udało. Niestety, przez to, że bardzo opornie mi szło dubbingowanie części mówionych, teraz raczej dostaję role śpiewane, i to głównie do starych bajek, tj. "Kopciuszek" czy "Śnieżka". Dubbing lubi szybką i sprawną pracę. Tego trzeba się nauczyć i być od razu bardzo dobrym.

Ukoronowaniem ciężkiej pracy wokalisty jest solowa płyta.

- Mam to wszystko w głowie. A ponieważ wierzę, że jeżeli coś już jest w głowie, to się to na pewno wydarzy. Na początek myślę o wydaniu płyty z projektem "My Musical Dream", z którym koncertuję. Jest to projekt musicalowy, ale z moją prywatną, bardzo osobistą nutą, która koncentruje się na subtelności brzmienia i tkliwości treści. Całość zaaranżowana jest na dwa przepiękne instrumenty: pianino i wiolonczelę oraz mój głos.

Drugi projekt, nad którym pracuję, to utwory przedwojennej Warszawy, polskie tanga i ballady. Uważam, że te piękne kompozycje zasługują na odświeżenie przy jednoczesnym zachowaniu klimatu tamtych czasów. Ten projekt to moje marzenie i postanowienie noworoczne. W dalszych planach jest płyta autorska.

Klimat takiej Warszawy na pewno możesz poczuć, pracując na planie filmu Jana Komasy "Miasto44".

- Jan Komasa usłyszał mnie prawdopodobnie w "Upiorze w operze". Zaproponował mi zaśpiewanie piosenki do jego najnowszego filmu, co chętnie przyjęłam. To moja pierwsza przygoda na planie filmowym. Głównie byłam obserwatorem. Moja rola jest malutka - śpiewam piosenkę "Nie ma szczęścia bez miłości" Władysława Szpilmana. Aktor przebiega, prowadzi dialog w pięknej, przedwojennej, zadymionej kawiarni "u Aktorek" i koniec. Cała scena w filmie zajmie pewnie 30 sekund. Ale doświadczenie wspaniałe i bardzo wartościowe.

Jakie, oprócz wydania płyty, plany na przyszłość?

- Nie lubię zbyt dużo planować. Ważne jest dla mnie, co się dzieje aktualnie. W tym nowym, 2014 roku kończę Uniwersytet Muzyczny w Warszawie. Poza tym gram Christine Daae w "Upiorze w operze" w Operze Podlaskiej, "Ale musicale!" w Teatrze Muzycznym "Roma" i swoje koncerty "My Musical Dream". Za chwilę premiera "Kotów", a potem będą wakacje. Marzę o tym, żeby zaśpiewać na West Endzie albo w Cirque du Soleil. Na pewno pojadę na castingi. A w innym scenariuszu... może stanę na ulicy i będę śpiewać tak jak Edith Piaf. Jestem otwarta na to, co będzie.

Edytę Krzemień można zobaczyć na żywo: w Teatrze Muzycznym "Roma" w spektaklu "Ale musicale!" - 28, 30 i 31 stycznia, 1, 2, 22, 23 lutego oraz 5 i 6 marca (bilety: teatrroma.pl), w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku w musicalu "Upiór w operze" - terminy i bilety dostępne są na stronie www.oifp.pl, a także podczas recitalu "My Musical Dream" w artbistro "Po prostu Zachęta" (pl. Małachowskiego 3 w Warszawie) 21 lutego i 1 marca (bilety 30 zł, rezerwacja: 22 556 96 77). Więcej informacji o artystce na stronie www.edytakrzemien.com.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji