Artykuły

Samotna wśród wrzawy, czyli Verdi niezmarnowany

"Traviata" w reż. Roberto Skolmowskiego w Operze Podlaskiej. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Karnawał przetoczył się przez scenę, jezioro z niej nie spłynęło, olbrzymia lalka mrugała okiem. A wśród tych scenograficznych fajerwerków - kameralna historia uczucia, które przezwyciężyło złe języki, ale zostało zwyciężone przez śmierć. "Traviata" Verdiego w Operze i Filharmonii Podlaskiej to dość porządnie zrealizowane, pięknie wyśpiewane widowisko. W premierowej odsłonie ze świetnymi rolami Zenona Kowalskiego (Giorgio) i Iwony Sobotki (Violetta).

To nowy etap w ponadrocznej historii gmachu przy Odeskiej - piąta premiera, druga opera w repertuarze, a pierwsza w języku innym niż polski - włoskim (polskie napisy wyświetlane są nad sceną). I wyzwanie - "Traviata" to wszak opera wszech czasów, przez krytyków uznawana za najlepsze dzieło jednego z najlepszych kompozytorów świata. Po kilkudziesięciu latach publiczność białostocka słuchająca jedynie arii Verdiego podczas koncertów karnawałowych ma " Traviatę" wreszcie u siebie w całości. I wstydzić się jej nie musi. Dostała melodramat w całej krasie - z gwałtownymi porywami serca, pojedynkami, dylematami, całym karnawałowym anturażem. Choć czasem forma przerasta tu treść, to jednak poruszającej historii kobiety na emocjonalnym i życiowym wirażu nie przytłumia.

Verdi oparł swoją operę na "Damie kameliowej" Dumasa - opowiedział historię śmiertelnie chorej kurtyzany zakochującej w młodym arystokracie, która z tej miłości wskutek różnych okoliczności musi zrezygnować. "Traviata" od 150 lat gości na najważniejszych scenach świata. Przez reżyserów traktowana bywa po bożemu, zgodnie z tradycją, ale bywa też przeniesiona we współczesność. Reżyser Roberto Skolmowski połączył owe pomysły w jedno, zadowolił raczej zwolenników obu rozwiązań. Postawił na przepych scen zbiorowych (jest oszałamiający, momentami aż męczy) i oszczędność scen kameralnych (emocjonalne i czasem ciekawsze od wspomnianych wyżej).

I tak jak w "Traviacie" nieustanny karnawał splata się ze świadomością zbliżającej się śmierci, tak i reżyser zestawił dwa porządki. Mamy więc w białostockiej inscenizacji dwa światy, dwa tempa, życie prawdziwe i życie puste, przepych i skromność, rejwach i ciszę, taniec i moment, w którym wszystko się zatrzymuje, szczere uczucia i pajacykowate, groteskowe miny. Mamy nieskrępowaną radość i głęboki smutek, melodramat i brazylijską telenowelę. Owa dwoistość jest tu wyraźna - w scenografii, kostiumach, kreacjach aktorskich. Feeryczność scen zbiorowych (w których bywa tu nawet ponad 100 osób, czasem nawet aż za dużo) przełamywana jest momentami absolutnego wyciszenia i kameralności.

Ale to właśnie taki zestaw: rozpasanie/cisza (dyktowany już po trosze przez Verdiego, później różnie interpretowany przez reżyserów) jest w stanie podkreślić to, co w "Traviacie" istotne - słodycz i gorycz życia, głębię i pustkę czy też zilustrować stan, o którym w pewnym momencie śpiewa Violetta: "samotna wśród wrzawy", "jałowe szaleństwa mego życia".

***

Skolmowski prowadzi "Traviatę" zgodnie z literą sztuki, ale wrzuca doń współczesne wtręty, mniej (flegmatyczna gra w golfa) lub bardziej udane (krzesełko z napisem VIP w garderobie Violetty, bicykl listonosza). Wprowadza rozmaite rozwiązania inscenizacyjne, mrugnięcia do publiczności, stara się też postawić na psychologię postaci i emocjonalne niuanse. Efekt jest raczej czytelny, my zaś dostajemy opowieść o sporym wymiarze uniwersalnym, w którym kostium historyczny nie więzi głównych postaci, jest różnorodny, a sama opowieść nie jest przypisana do jednej epoki.

Gdy Violetta po pierwszej rozbuchanej scenograficznie scenie karnawałowej zasiada samotnie w garderobie, odwraca się plecami do publiczności i śpiewa do lustra o swoich dylematach: rzucić się w nowy związek (ze świadomością, że miłość może boleć) /czy nie?, warto? / nie warto? - przypomina zagubioną w świecie medialnym gwiazdę kina, która mimo oklaskujących ją tłumów i blasku fleszy czuje się samotna. Violetta siedzi na krzesełku VIP-a, lustra, w których się przegląda, drżą, a ich drżenie podkreśla kruchość: jej samej, życia, świata, w którym wiele rzeczy to iluzja.

Scena z wielką ruletką, na której ląduje Violetta po tym, jak jej życie znów zmienia się dramatycznie, okazuje się symboliczna i robi wrażenie. Tak jak i suknia głównej bohaterki - ogniście czerwona, połyskująca, bardziej kojarząca się z żywiołem, witalnością niż nadchodzącą śmiercią, której Violetta, coraz bardziej chora, próbuje się wyrwać.

***

Kostiumy (Paweł Dobrzycki) zresztą są w białostockiej inscenizacji niezwykłe. Wszystko lśni, migocze, od brokatów i złota dwoi się i troi w oczach. Intensywne kolory, wybór rozmaitych materiałów to jedno, dwuznaczność kostiumów to drugie. W scenach kameralnych - prostota, miękkość i cielistość otulających bohaterów tkanin podkreśla zmysłowość. W scenach zbiorowych - rozbuchanie potęguje poczucie sztuczności. I przemyca też jakąś informację o kreowanym świecie: podwójne twarze, maski, wielkie biusty Cyganek, groteskowe, skaczące mechanicznie pajacyki i ołówki, toreadorzy... Kogóż na tej scenie nie ma!

Można mieć wątpliwości - po co w tym towarzystwie jeszcze wielkie kilkumetrowe diabły, byk i biuściasta lalka, co to okiem mrugnie i rzęsą zatrzepocze. Ale w sumie takie są prawa karnawału, a w "Traviacie" wszak trwa właśnie karnawał: wszystko musi być duże, najlepiej monstrualne, głośne, im większy kociokwik - gatunków, różnych stylów, tym ponoć lepiej.

W białostockiej inscenizacji ów anturaż jest więc uzasadniony i ciekawy, choć i tu w pewnym momencie następuje przesyt. Ale nadmiar szybko uzupełnia prostota scen kameralnych. I to właśnie je, poza kreacjami aktorskimi, bardzo interesująco podkreśla mocna zmiana dekoracji i wprowadzenie na scenę 16 tys. litrów wody. Największe, różnie komentowane wyzwanie techniczne białostockiej "Traviaty" - basen udający jezioro - okazuje się nie wydumanym efekciarskim pomysłem, a rozwiązaniem jednak uzasadnionym. Szkopuł tylko w tym, z jakiego miejsca w operze jezioro się ogląda. Jeśli z dobrego (m.in. wyższe rzędy na parterze, wyższe loże) - potrafi ucieszyć oko. Połyskująca woda, unoszące się mgły w zestawieniu z wizualizacjami chmurzącego się nieba (podczas premiery wkradły się tam pewne techniczne usterki) dają iluzję rozciągającej się daleko tafli. Tworzą nastrój, przede wszystkim zaś podkreślają istotny dla "Traviaty", wspomniany wyżej dualizm: sztuczność i naturalność, rejwach i muzyczne wyciszenie, które po karnawałowym rozpasaniu jest wręcz błogosławione.

I tylko szkoda, że ów nastrój pod koniec przedstawienia psuje nieco dziwaczna postać po jeziorze się snująca. Kogokolwiek przedstawia: krążącą w pobliżu śmierć, uosobienie fatalizmu losu, a może jeszcze kogoś innego, jej wprowadzenie jest zbyt dosłowne. I irytujące. Szybciej rozśmieszy swą dziwaczną powagą, niż przerazi. A przy okazji rozłoży dramatyczną scenę na łopatki.

***

"Traviata" w białostockiej operze ma kilka obsad - odtwórczynie roli głównej bohaterki są trzy (Iwona Sobotka, Dorota Wójcik, Agnieszka Dondajewska). W premierowej odsłonie usłyszeć mogliśmy Iwonę Sobotkę. Utytułowana sopranistka śpiewa pięknie, z mocą i delikatnie jednocześnie, ciekawie też odgrywa swą postać psychologicznie. Jej /Violetty/ dylematy brzmią wiarygodnie: słyszymy kobietę, która przeżyła już wiele, o miłości też chyba wie już wszystko i która zmaga się z myślami: dać sobie spokój z miłością? Przed myślą o śmierci uciekać w zabawę? Wszystko to, mimo że w trochę operowym, czyli podniosłym sosie, brzmi jednak bardzo ludzko. Sobotce towarzyszy Rafał Bartmiński (Alfredo), który śpiewa ciekawie i emocjonalnie, na scenie między nimi wytwarza się pożądana chemia.

Ale są momenty, kiedy nawet tym dwojgu przedstawienie chwilowo kradnie Zenon Kowalski. Ten znakomity baryton w premierowej obsadzie wciela się w ojca Alfreda proszącego Violettę, by dla dobra jego rodziny opuściła jego syna. Kowalski prowadzi swą rolę z wielką wrażliwością - przejmująco podkreśla emocje starego mężczyzny, który początkowo z Violettą rozmawia z wyższością, potem powoli zaczyna jej współczuć, by na końcu płakać nad jej losem razem z nią. Wspaniały głos o szlachetnej barwie i oszczędność gestów zapada w pamięć.

Bardzo ciekawie zabrzmiała też orkiestra pod kierunkiem dyrygenta Michała Klauzy, z wyczuciem tonująca zmieniające się nastroje opery Verdiego. Nie zawiódł głosowo nasz operowy chór pod opieką Violetty Bieleckiej, choć nieco gorzej wypadł choreograficznie w pierwszych zbiorowych scenach "Traviaty" - zbyt było to marionetkowe, zbyt drewniane. Czy to chórzyści jeszcze nie okrzepli w kolejnym zadaniu (tańczyć umieją coraz lepiej, to jasne - w "Upiorze w operze" wszak dali radę), czy to choreografia pełna muzycznych cytatów (i samba, i hiszpańskie tańce) jest może jednak zbyt przeładowana - to prawdopodobnie okaże się w kolejnych przedstawieniach.

Jedno jest pewne - zespół białostockiej opery zmierza konsekwentnie przed siebie. Rzetelnie zrealizowany, niezmarnowany Verdi w jej repertuarze to rzecz bardzo istotna.

***

Bilety

Na premierę kosztowały od 157 do 210 zł. Na kolejne spektakle bilety normalne już są tańsze prawie o połowę - od 63 do 90 zł. "Traviata" jest tańsza w realizacji niż rozpoczynający działalność gmachu "Straszny dwór". Koszt scenografii i kostiumów do opery Moniuszki wyniósł 2,132 mln zł, koszt scenografii i kostiumów do opery Verdiego wyniósł 1,331 mln zł (z budżetu miasta). To o blisko 800 tys. mniej.

Zostań ekspertem od samochodów

Posłuchaj rady. Wybierz najlepszy samochód z wyprzedaży rocznika 2013.

#

Reklama BusinessClick

Kto i co w "Traviacie"

Białostocka inscenizacja ma kilka obsad:

Violetta Valery - Dorota Wójcik/ Agnieszka Dondajewska/ Iwona Sobotka

Flora Bervoix - Joanna Motulewicz/ Sylwia Złotkowska

Annina - Karolina Kuklińska / Anna Wolfinger

Alfredo Germont - Rafał Bartmiński / Tomasz Kuk / Sang-Jun Lee

Giorgio Germont - Zenon Kowalski / Ilija Silchukow

Hrabia Gaston De Letoriéres - Przemysław Borys / Mariusz Ruta

Baron Douphol - Krzysztof Caban/ Taras Kuzmych / Maciej Nerkowski

Markiz D'obigny - Wojciech Gierlach/ Grzegorz Szostak

Doktor Grenvil - Wiktor Dudar/ Wojciech Gierlach/ Grzegorz Szostak

Giuseppe - Tomasz Tracz/ Leszek Gaiński

Służący Flory - Krzysztof Drugow/ Bogdan Kordy

Nieznajomy - Rafał Supiński

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji