Komizm metafizyczny
Najnowszym spektaklem Krystian Lupa zaskoczył swoich wielbicieli. Przedstawienie podejmuje wprawdzie sprawę duchowej przemiany, temat, do którego reżyser od jakiegoś czasu wraca niemal obsesyjnie. Także tym razem zaadaptował dla potrzeb sceny tekst powieściowy - drugi tom wielkiej powieści Hermanna Brocha "Lunatycy", opatrzony pod tytułem "Esch, czyli Anarchia". Salwy śmiechu, którymi premierowa publiczność kwitowała poszczególne sceny, wskazują, że tym razem reżyser ujawnił zdecydowanie nowe oblicze.
W powstałej z początkiem wieku powieści, reżysera - jak wyznaje - zafascynowała "lunatyczność" bohaterów, która wyraża się tym, że narastająca komercjalizacja świata pociąga za sobą zupełnie irracjonalne zachowania. Tytułowy bohater August Esch - który nieprzypadkowo trudni się przyziemną profesją buchaltera - dostrzega, że otaczający go solidny mieszczański świat zaczyna się stopniowo rozpadać. Szukając ratunku, niepostrzeżenie dla siebie samego zaczyna myśleć w kategoriach magicznych. Przekonany o konieczności ofiary, której charakter rysuje mu się dość niejasno, komicznie szamocze się między dwiema kobietami. Winą za prześladowanie przyjaciela-socjalisty obarcza milionera Bertranda, którego karze posługując się trywialną metodą donosu.
Motyw ofiary przewija się przez całe przedstawienie. Na Chrystusa częściowo upozowany zostaje tajemniczy Bertrand - w tę postać, która uosabia wartości przemijającej epoki, wciela się wyciszony i skierowany do wewnątrz Piotr Skiba. W przejmującym prologu Bertrand wyjawia swoją filozofię absolutu, który - także w miłości - można osiągnąć jedynie poprzez zaniechanie myśli o spełnieniu. Skojarzenia z pasją może także nasuwać kulminacyjna scena pełnej wizji bezsennej nocy Escha, w której proste, metalowe łóżko bohatera, za pomocą sznurów ustawione zostaje pionowo.
Obdarzony niezbyt skomplikowaną naturą Esch zaczyna mitologizować rzeczywistość i stara się ją oswoić za pomocą działań, którym nadaje magiczny, głębszy sens. Pojawia się motyw wyjazdu do Ameryki, kojarzonej z nowym życiem. Rodzajem ofiary pokonującej chaos jest jego małżeństwo z poczciwą i nie kochaną Gertrudą Hentjen, której uporządkowaną osobowość przekonująco oddaje Alicja Bienicewicz.
Dystans między prostą naturą Escha a nieprzewidywalnością jego zachowań podkreśla dosadna, chwilami wręcz rubaszna gra Jana Frycza. Metafizyczna, mroczna wymowa spektaklu kontrastuje z komediowym, a nawet farsowym ujęciem scen z życia niemieckiego mieszczaństwa przełomu wieków. Iluzjonista Telscher, grany przez Krzysztofa Globisza, bardziej przypomina wiejskiego sztukmistrza niż choćby Hanussena, jasnowidza mrocznej epoki przełomu. Anna Polony, jako komiczna stara panna rozpaczliwie szukająca stabilizacji, zasłużenie wywołuje podziw i huragany śmiechu.
Spektakl "Lunatycy" zapewne zrazi część wyznawców Krystiana Lupy. Nie można jednak podejrzewać reżysera, że sięgnął po rodzajowe smaczki, by uczynić swoje przedstawienie bardziej strawnym. Komediowe efekty, które sprowadzają jego bohaterów na ziemię, zdają się sugerować, że duchowa przemiana nie jest wyłącznie filozoficzno-estetyczną abstrakcją, lecz dotyczy prostych ludzi i ich błahych spraw.