Artykuły

Schizofreniczne fiku-miku albo światy równoległe

"Akropolis" w reż. Łukasza Twarkowskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Aleksandra Sowa w serwisie Teatr dla Was.

"Zamiast pomników są ekrany" - przed rozpoczęciem spektaklu Sebastian Liszka, edukator Starego Teatru, miłościwie tłumaczy tym opornym i przygłupim o co chodzi. Natomiast tym bardziej ambitnym poleca lekturę tekstu Wyspiańskiego (nie, nie PONOWNĄ lekturę, tylko w ogóle lekturę). W teatrze oczywiście trzeba myśleć, no ale koniec końców przecież warto wiedzieć "co". Głupio by było niechcący pomyśleć inaczej. Wchodzimy więc na Dużą Scenę doskonale przygotowani do odbioru dzieła - wiemy o co chodzi w "Akropolis" i o co chodzi w jego scenicznej realizacji A.D 2013.

Pierwsze wrażenie jest bardzo dobre. Widzimy przed sobą konsekwentny od strony plastycznej i bardzo interesujący wizualnie świat. Przeszklone gabloty i przezroczyste meble, wąskie smugi niebieskozielonych świateł, wielkie płachty pomarszczonego materiału i ogromny ekran, na szczęście nad, a nie przed sceną. Ekran, użyty zresztą początkowo dość ciekawie. Zespół nagrał niektóre "uzupełniające" sceny, które dzieją się jakby w innym wymiarze, niby też bez czasu i bez żadnego konkretnego miejsca, ale jeszcze bardziej niedopowiedziane i niepokojące. W czterech ścianach zalanych bielą aktorzy ubrani w jednakowe jasne stroje, zlewające się z przestrzenią, wykonują serię czynności i pozornie bezcelowych ruchów, wyglądających jak ze współczesnych, ascetycznych performansów Abramović. To trochę jak kluczenie wewnątrz zamkniętego pudła, szukanie wyjścia i zmiany, którą pokazuje najpełniej video, na którym Małgorzata Hajewska powierza swój los kostkom. Urywana narracja, rozmowy ludzi-symboli, symultaniczność akcji - to wszystko naprawdę było niezłym pomysłem na spektakl, ale niestety, koniec końców, Twarkowski przekombinował. I mimo tego przekombinowania (a może właśnie przez nie), trudno się nie znużyć.

Po pierwsze, niestety, trzeba powiedzieć głośno, że ten piękny świat Twarkowskiego to zlepek dość daleko idących inspiracji - mamy tu i Warlikowskiego, i Kleczewską, i Garbaczewskiego. To nie konteksty i intelektualne fascynacje, które mogą, a czasem nawet powinny się pojawiać w teatrze, który zawsze pozostaje intertekstualny. W tym przypadku to zwyczajne kalki i wtórność wobec kolegów i koleżanek. Po drugie: to piękno samo się zabija. Motyw "zaciętej taśmy" doprowadza do powtarzania całych scen i o ile w gestach czy nawet w obrazie, który klamrą spaja spektakl, jest to dopuszczalne, o tyle pięcio- czy dziesięciominutowe powtarzanie dialogów, ruchów i sekwencji wydarzeń jest już skrajnie nużące. Poza tym niezrozumiały jest wtręt w postaci piętnastominutowego wykładu o neuropsychologii poczynionego przez Hajewską. Przecież wszyscy widzą, że na scenie odbywa się jakieś schizofreniczne fiku-miku, więc nikt nie musi brnąć w tautologię w jeszcze bardziej wyraźnym dawaniu do zrozumienia, że człowiek zawsze ma dwa światy - świadomości i wyobrażenia. No i że one czasem się mieszają.

Ciężko też zrozumieć niektóre koncepty inscenizacyjne - cóż to za wyszukana metafora z jedzeniem arbuza przez Iwonę Budner? Aktorka wygląda oczywiście bardzo seksownie z piersią zalaną miąższem, ale jakoś nie przemawia do mnie to rozwiązanie, tak jak wszystkie filmy nakręcone za kulisami teatru czy specyficzna scena samobójstwa, która pokazuje Małgorzatę Zawadzką w roli rozgniecionego placka ze skręconym karkiem, gdzieś pod pijalnią wódki na Placu Szczepańskim.

Strasznie to wszystko pogmatwane i jednak, mimo wszystko, nudnawe. Trochę mi się nawet przysnęło po ciężkim dniu, na szczęście ze snu wybudziła mnie pani, która wychodząc pod koniec pierwszego aktu krzyknęła w stronę sceny coś o zawłaszczaniu Teatru Narodowego i o żenadzie. Twórcy spektaklu odpowiedzieli i na to, choć pani już do tego momentu nie dotrwała. W drugim akcie, w scenie bójki między Martą Ojrzyńską a Magdaleną Zawadzką, jedna krzyczy do drugiej "Już zawsze zostaniesz w tym kadrze". To oczywiście aluzja do okrzyków, które usłyszała Dorota Segda podczas przerwanego spektaklu "Do Damaszku". Nie wiem tylko jak twórcy skomentowaliby ciche wyjście kilkunastu osób i dość spektakularny wymarsz dwóch rzędów wycieczki licealistów podczas drugiego aktu. Teatr Stary nie jest dla starych, ale jeśli dla młodych też nie, to dla kogo?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji