Artykuły

Polonez i polka-galopka

Jak słusznie zauważył Stefan Treugutt, "Polonez" Jerzego Sity już po raz drugi był odgrywany w szczególnych okolicznościach pozateatralnych. Po raz pierwszy odbił się głośnym echem w szalonych 16 miesiącach karnawału "S", teraz pokazała go telewizja w ramach poniedziałkowego teatru.

Ów kontekst zewnętrzny wpływa dość silnie na recepcję dramatu, z niejaką szkodą dla samego tekstu, którego rytmika i wyborne (niekiedy przewrotnie dowcipne, np. "posłem - wyniosłem") rymy giną w zgiełku rzeczywistości. Zamiast rozkoszować się frazą, widz tropi aluzje, szuka analogii, a do postaci osiemnastowiecznych przymierza rysy swoich współczesnych.

Zresztą galeria tych postaci przypomina jakieś upiorne muzeum osobliwości; gabinet figur woskowych i wojskowych, takich jak hetman polny litewski, Szymon Kossakowski, wcześniej generał-lejtnant rosyjski, protoplasta długiego szeregu dowódców służących najpierw w jednej armii a potem w drugiej, szeregu, który zamknął dopiero po stukilkudziesięciu latach marszałek Konstanty Rokossowski. Nie trzeba wysubtelnionego wyczucia językowego Sity, by się bawić współbrzmieniem obu tych nazwisk: Kossakowski - Rokossowski.

W pierwszych dniach powstania kościuszkowskiego na Litwie powieszono Szymona Kossakowskiego publicznie - na wileńskim rynku. Dwa tygodnie później, bo 9 maja 1794 powieszono także na rynku, tyle że warszawskim, drugiego z braci Kossakowskich, biskupa inflanckiego Józefa w doborowej kompanii innych bohaterów "Poloneza" Józefa Ankwicza, Piotra Ożarowskiego i Józefa Zabieły, najbardziej znienawidzonych targowiczan.

Wielka trójca konfederacka: Branicki, Potocki i Rzewuski wcześniej, zaraz po ujawnieniu układu rozbiorowego znalazła się w sytuacji bankrutów politycznych i zeszła ze sceny politycznej żegnana wierszykiem warszawskiej ulicy: "zawiódł król pruski marszałków, marszałkowie posłów, a carowa rosyjska targowickich osłów!" Władza z rąk warchołów, którzy jak pisał Cat-Mackiewicz przez warcholstwo doszli do zdrady państwa, dostała się w ręce ludzi, dla których zdrada była sposobem działania. Targowica przysięgała jeszcze w 1792 roku, że "ani cząsteczki ziemi" nie odstąpi, więc biskup Kossakowski nie tylko uwolnił skrupulantów od przysięgi, ale nawet tłumaczył, że zgoda na rozbiór nie jest konfederackiej przysiędze przeciwna, bo przecież nie o "cząsteczki" teraz idzie ale o całe wielkie połacie Rzeczypospolitej.

Obok właściciela zajazdu w Grodnie, Borysewicza, no i samego naczelnika in spe Kościuszki wśród kilkudziesięciu tancerzy "Poloneza" znalazło się tylko trzech pozytywnych bohaterów - posłów na sejm grodzieński z grupy tak zwanych zelantów. Było ich w sumie w sejmie dwudziestu kilku, ale to dzięki nim drugi rozbiór spotkał się ze znacznie większym oporem niż pierwszy. Skąd wzięło się w Grodnie tylu opozycjonistów, skoro wszystkie sejmiki obradowały pod dyktando ambasadora rosyjskiego Sieversa, wśród terroru (który miał miejsce także wcześniej podczas wymuszania akcesu do konfederacji targowickiej; w Kownie generał Chruszczow tak się rozpędził, że jak przypomina Jasienica "doprowadzonym do katedry dwustu mieszczanom kazał zaprzysiąc wierność nie tylko targowicy lecz i Katarzynie) i korupcji, a wyboru dokonywano tylko spośród zdeklarowanych targowiczan? Kiedy sekretarz Zubowa, Alfesti przedstawiał w "Polonezie" posłów podawał przypadającą na każdego z nich sumę. Tylko przy Szydłowskim, Mikorskim i Krasnodębskim nie odnalazł ani rachunków ani pokwitowań.

Życie jest jednak bardziej skomplikowane niż najlepsze nawet sztuki teatralne. Także wymienieni wyżej zelanci brali pensje z ambasady rosyjskiej. Sam Mikorski zaraz na początku sejmu stwierdził: "Jestem wprawdzie posłem za pieniądze moskiewskie, ale i koledzy wszyscy są mi podobni". Dionizy Mikorski był w istocie Swawolnym Dyziem, utracjuszem i łajdakiem, czepiającym się rosyjskiej klamki, zabiegającym nawet o stopień wojskowy w armii carskiej. W osiemnastym wieku czasy były takie, że brali prawie wszyscy. A ci nieliczni co nie brali, nie zawsze byli lepsi od tych skorumpowanych. Na przykład Szczęsny Potocki nie dość że nie zaglądał do ambasadorskiej kiesy, to sam smarował moskiewskich dostojników ile wlezie, byle ich tylko zachęcić do interwencji w Polsce.

A jakie są czasy w dwudziestym wieku. Czy dziś warto dociekać, kto jest na tajnej liście płac, czy lepiej wsłuchać się w nostalgiczne dźwięki "Pożegnania Ojczyzny" (mając w pamięci postać podskarbiego Ogińskiego i jego: ,,bo to widzisz, Pułasiu, ułożyłem taniec") i zapomnieć na chwilę o szalejącej na zewnątrz polce-galopce?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji