Artykuły

Pomoc innym to obowiązek

Ostatnio w Kielcach można go spotkać coraz częściej, głównie za sprawą Teatru Ecce Homo, którego jest wielkim fanem i przyjacielem. Tym razem przyjechał specjalnie na spektakl, który kielecka grupa teatralna zrealizowała na podstawie jego scenariusza. Nam wspaniały aktor Jan Nowicki opowiedział, dlaczego lubi Kielce, za co ceni Fiodora Dostojewskiego i jak przygotowuje swoją coroczną mikołajkową akcję charytatywną - pisze Luiza Buras Sokół w Echu Dnia.

W kieleckiej Bazie Zbożowej można oglądać spektakl, do którego scenariusz napisał słynny Jan Nowicki. Wielki aktor osobiście przyjechał go zobaczyć

Luiza Buras Sokół: - Kielce na pana podróżniczej mapie są chyba często odwiedzanym punktem.

Jan Nowicki: - Przed laty grałem tu kilkakrotnie. Pamiętam, jak przyjechaliśmy z przedstawieniem "Zamek na szklanej górze", a potem była zabawa w Klubie Dziennikarza i Aktora, vis a vis Teatru imienia Stefana Żeromskiego. Ciepło wspominam wspaniałego dziennikarza, wieloletniego dyrektora teatru w Tarnowie Ryszarda Smożewskiego. Z kolei w Zespole Szkół Plastycznych prezentowaliśmy spektakl "Z obłoków na ziemię", gdzie gram księdza Twardowskiego. Było to tuż po moim ślubie, zapomniałem zdjąć obrączki, o czym zorientowałem się w trakcie trwania przedstawienia. Próbowałem więc dyskretnie ją zsunąć, bo wiedziałem, że bystre uczniowskie oko wszystko dostrzeże. Obrączka jednak upadła i potoczyła się wprost pod nogi widzów. Jeden z nich zwrócił mi ją ze słowami: "Oddaję, proszę księdza" (śmiech). Dziś Kielce zmieniają się nie do poznania, pięknieją. Odkrywam ich uroki za każdym razem, gdy tu jestem.

Z okazji 17. urodzin kieleckiego Teatru Ecce Homo podarował mu pan napisany przez siebie scenariusz sztuki na podstawie opowiadania Fiodora Dostojewskiego "Łagodna". Teraz miał pan okazję zobaczyć realizację sceniczną. Jakie wywarła na panu wrażenie?

- Żeby coś ocenić w szczegółach dobrze to jest zobaczyć kilka razy, a przynajmniej dwa. Ja dodatkowo podczas spektaklu zajmowałem się notowaniem pewnych rzeczy. Wrażenia mam jak najbardziej pozytywne, a szczególnie cieszy fakt, że ci młodzi ludzie w ogóle zajmują się Dostojewskim. W świecie, który jest coraz głupszy znajdują czas na myślenie tego rodzaju. To coś absolutnie niebywałego! To jest też powód, który mnie przyciągnął do Teatru Ecce Homo. Wiem również, że spektakl będzie ewoluował.

Miał pan jakieś szczególne oczekiwania wobec realizacji scenicznej tekstu swojego autorstwa?

- Byłbym szaleńcem, gdybym oczekiwał tego, co sobie wyobraziłem pisząc scenariusz. Zbyt szanuję wyobraźnię, talent i pracę innych. "Łagodną" Dostojewskiego miałem przed laty robić z Andrzejem Wajdą i Krysią Jandą, a potem jeszcze w Krakowie z Katarzyną Warnke. Miałem więc z "Łagodną" długi i bolesny romans. Nie zagrałem jednak tego, bo granie Dostojewskiego to ogromny ból. Jest to autor szalenie zmysłowy, brutalny, a jego "Łagodna" to niezwykłe w historii literatury 52 strony.

Dlaczego zdecydował się pan podarować swój scenariusz Teatrowi Ecce Homo?

- Nie mam szczególnej estymy do tego, co napiszę. Ciągle to gubię w trakcie przeprowadzek, gdzieś zostawiam, nie trzymam w żadnych teczkach. Dlatego nawet nie wiedziałem, czy ten tekst ocalał. Ale Ania (Anna Kantyka-Grela, kierownik artystyczny Teatru Ecce Homo - przyp. red.) zainteresowała się tym materiałem, spytała, czy można go wykorzystać. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że to będzie dla mnie zaszczyt.

Nie chciał pan samemu wykorzystać tekstu "Łagodnej"?

- Przy mojej obecnej kondycji i tego, jak rozumiem rolę lichwiarza, umarłbym na scenie, nie wytrzymałbym psychicznie. To cena grania Dostojewskiego w pełni. Po "Biesach" czy po "Idiocie" chodziliśmy do SPATiFu i upijaliśmy się do nieprzytomności żeby zmyć z siebie te klimaty.

Skoro już jesteśmy przy teatrze, zapytam pana o sytuację w Teatrze Starym w Krakowie, w którego zespole przez wiele lat pan występował. Widzowie wygwizdali tam spektakl dyrektora i reżysera Jana Klaty "Do Damaszku" nie zgadzając się na mocne sceny seksualne.

- Grałem wiele lat temu w tej sztuce z Anią Dymną i Edkiem Lubaszenką. Nasze przedstawienie było śmiertelnie nudne, widownia cały czas spała. Wtedy odbierałem to jednoznacznie negatywnie, ale w świetle tego, co się dzieje w Teatrze Starym widzę, że to był sukces (śmiech). Nie jestem admiratorem rodzaju sztuki, który teraz jest uprawiany. Nie widziałem tego spektaklu i chyba nie chciałbym go oglądać, ani nawet podglądać. Wolę przyjechać tutaj żeby zobaczyć, jak Ecce Homo robi Dostojewskiego, a po przedstawieniu młodzi aktorzy o nim dyskutują.

W pana życiu ważny jest nie tylko teatr, pojawia się też literatura. Pracuje pan nad kolejną książką.

- Książka "Mężczyzna i one" okazała się bestsellerem. Ludzie myśleli, że przeczytają w niej pikantne plotki. A takich nie było! Teraz piszę o czymś, na czym się znam - o starości. A tytuł książki odnalazłem na drzwiach kawiarni w Ciechocinku, gdzie zapraszano kuracjuszy do udziału w dancingu "Białe walce". Pomyślałem, że to piękne sformułowanie. Lepsze niż "Mistrz Serafin", jak początkowo miała nazywać się książka.

Na pana pomoc może liczyć nie tylko Teatr Ecce Homo, ale też mieszkańcy pana rodzinnej miejscowości Kowal na Kujawach. Co roku na początku grudnia zamienia się pan w świętego Mikołaja, z własnych pieniędzy funduje i rozwozi dzieciakom prezenty. Skąd wziął się pomysł tej niecodziennej akcji dobroczynnej?

- Sprowadziłem się na wieś, z pomocą siostry wybudowałem dom, zrobiłem pomost w jezioro... a potem zacząłem się zastanawiać, czy mam do tego prawo. Przecież tutaj ludzie wiekami mieszkali i nagle pojawia się ktoś, kto mówi, że teraz on tu będzie. Zacząłem więc od tego, że wszystko przy moim domu zostało zrobione rękoma miejscowych. To pomogło im zrozumieć, że jestem jednym z nich, jestem ziomek. Potem pomyślałem o dzieciach, że będę im dawał paczki. Jeździłem do fabryk, kupowałem słodycze, siostra to pakowała, ja przyczepiałem białą brodę, na wóz brałem skrzypka, aniołka i objeżdżałem jezioro. Stało się to tradycją, dzieci się przygotowują, recytują wierszyki, rysują laurki. Mediów przy tym unikałem, zwłaszcza, że wszystkie dobre odruchy swojego serca traktuję z rezerwą, ale gdy zechciał dołączyć się sąsiad bardzo się ucieszyłem. Nie mam przecież patentu na dobre uczynki! Potem zaczęli pomagać kolejni, a ja zrozumiałem, że istnieje coś takiego jak łańcuch dobrych serc. Nie ma takiej biedy, która by drugiej biedy nie mogła wesprzeć

Zainicjowana przez pana akcja zaczęła nabierać rozpędu.

- Często opowiadam ludziom o tej idei, zdarza się, że się wzruszają, chcą dołączyć. I już wiem, że jak diler narkotykowy mam kawałek ich serca. W ten sposób zacząłem zbierać coraz większe środki i mogłem pomocą objąć osoby starsze. Sam jestem przykładem na to, że po siedemdziesiątce się dziecinnieje, więc teraz każdy taki człowiek też otrzymuje paczkę. A w tym roku zachwycił mnie pomysł mojej siostry Hanki, by obdarować także kobiety w zaawansowanej ciąży.

Czerpie pan radość z tego corocznego rytuału?

- Uwielbiam to! Teraz chcę jeszcze wciągnąć w to swojego syna, zarażam go tym. Będzie tam kiedyś mieszkał, więc już teraz chcę go przyzwyczaić do obowiązków, które go czekają.

Mikołaj w Kowalu to obowiązek?

- Najpierw wielka przyjemność, a w dalszej kolejności wielki obowiązek. Ludzie czekają, nie można ich zawieść.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

***

Jan Nowicki nie po raz pierwszy wyciągnął dłoń do kieleckiego Teatru Ecce Homo. Na początku 2013 roku aktor został doceniony podczas uroczystej gali IV edycji plebiscytu "Gwiazdy Dobroczynności" za działalność na rzecz dzieci ze swojej rodzinnej miejscowości na Kujawach. Kapituła plebiscytu nagrodziła go w kategorii "Własna działalność społeczna". Do wyróżnienia dołączono czek na 10 tysięcy złotych, który Nowicki przekazał osobiście w marcu tego roku aktorom kieleckiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji