Artykuły

Dosłowność kształtu

"Rycerskość wieśniacza" - "Pajace" w reż. Wiesława Górskiego w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Maciej Deuar w Kurierze Szczecińskim.

Podstawowym zadaniem teatru operowego jest unieważnienie złośliwego twierdzenia, że opera jest "wczorajszą muzyką w przedwczorajszym teatrze". Dawno też zniesiona została opozycja: przedstawienie tradycyjne zrobione "po bożemu" i ultranowoczesne. Często mamy wszakże do czynienia z interpretacjami łączącymi tradycję z wrażliwością współczesnego (także młodego) widza. Spektakl operowy może przecież nieść emocje i refleksje, które odnajdujemy we współczesnym kinie czy dramaturgii.

Najnowsza propozycja Opery na Zamku - "Rycerskość wieśniacza" i "Pajace" - estetycznie przynależy do tego modelu teatru, który oferuje operowej widowni statyczną dosłowność libretta. W wywiadzie przed premierą reżyser Wiesław Górski przekonywał, że opera Mascagniego ma dla niego wymiar tragedii greckiej z jednością czasu, miejsca i akcji oraz komentującym chórem. Ten zamysł budzi uznanie, ale, niestety, znikł w landszaftowym obrazku ożywianym jedynie energią płynącą z kanału orkiestrowego (dobre i przemyślane kierownictwo muzyczne Jacka Kraszewskiego podczas całego wieczoru). W obsadzie wokalnej wybijała się w drugoplanowej roli mamy Lucii Ewa Filipowicz. Stworzyła delikatnie patetyczną, ale i ujmującą interpretację wokalno-aktorską.

Nie zrywając z dotychczasową strategią inscenizacyjną realizatorom udało się zawrzeć więcej czułych nut w drugiej części - "Pajacach" R. Leoncavalla. Dosłowność "teatru w teatrze" i swego rodzaju budy jarmarcznej, w której przedstawienie niepostrzeżenie przechodzi w autentyczny dramat zawiedzionej miłości, zdrady i nienawiści mógł wzruszać. Niezbitym faktem jest też to, że przyczynili się do tego tym razem wszyscy wykonawcy.

Miłym zaskoczeniem okazała się Lucyna Boguszewska, która podczas otwierającej sezon "Gali" mogła budzić wątpliwości, czy podoła wymogom partii. Tymczasem okazała się ciepłą i dziewczęcą Neddą - niezdającą sobie do końca sprawy z tragicznych konsekwencji igrania czyimiś uczuciami.

Zdradę młodej i pięknej żony, rozpacz i ciągły niepokój potrafił zawrzeć w głosie Edward Kulczyk (Canio). Śpiewał solidnie - nie oszczędzając swego mocnego tenora. Może powinien zwrócić uwagę na scenicznego kolegę Marcina Bronikowskiego w roli Silvia - kochanka Neddy. Międzynarodowej renomy baryton pokazał, że i we włoskim weryzmie można wrócić do krystalicznej Mozartowskiej frazy oraz dbałości o piękny dźwięk, jak w stylu bel canto. Nie forsował głosu i gry aktorskiej, a jednak przekazał emocje niesione muzyką. Przywiązywał też większą od swych partnerów wagę do tekstu włoskiego - zarówno pod względem dykcji, jak i muzycznej interpretacji. Udany występ zanotował też Leszek Skrla (Tonio), który za swój śpiewany Prolog zebrał gorące i zasłużone brawa.

Jednym z bohaterów premiery był dobrze przygotowany przez Małgorzatę Bor-nowską chór.

Z pewnością momenty satysfakcji przeżyli przede wszystkim Ci widzowie, którzy śpiew i muzykę przedkładają nad żywy i dotykający teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji