Artykuły

Diabły z Loudun

Ojciec Grandier, przywiązany do krzesła, siedzi na podwyższeniu odwrócony plecami do nas. My, stłoczeni przed wejściem, spoglądamy z wysokości schodów na drugą stronę ulicy, gdzie siedzi on. Zanim nasz wzrok dotrze do jego pleców, musi pokonać chodnik, jezdnię, tory tramwajowe, jeszcze jeden chodnik, następnie Matkę Joannę od Aniołów i siostry z jej zakonu, szpaler królewskich gwardzistów, samego króla, kardynała oraz szereg zakapturzonych mnichów trzymających pochodnie. Ojciec Grandier jest spokojny i niewinny, twarz ma zwróconą w stronę nieczynnej fontanny i nie rusza się w ogóle. Nastrój jest podniosły i pełen oczekiwania.

Chwila dekoncentracji i za krzakami po lewej od Ojca Grandier dostrzegam przyczajony wóz strażacki, dalej, na skrzyżowaniu, policjanta we fluorescencyjnej kamizelce tamującego (w pojedynkę!) falę aut i pojazdów szynowych. Ci z pasażerów, którzy nadgorliwie skasowali bilety zaraz po wejściu do pojazdu, stepują ze zniecierpliwieniem. Tymczasem mnisi zaciskają krąg wokół "stosu" i z wielkim skupieniem celują płonącymi żagwiami pod krzesło Ojca Grandier, który zdaje się tego nie zauważać. Pośród mnichów stoi młody człowiek z puszką piwa w dłoni i ciekawie im się przygląda. Pomiędzy nami a płonącym księdzem przechodzi kilkanaście zdziwionych studentek UAM i Politechniki, obciążonych olbrzymim plecakami ze stelażem. Mnisi, siostry, gwardziści i orszak królewski ustawiają się w szpaler i powracają do budynku, z którego uprzednio wyszli, gromko przez nas oklaskiwani. Ojciec Grandier płonie, siostrzyczki śmieją się pod nosem. Nagle zza krzaków wypada dzielny strażak, któremu puściły nerwy, i gasi gaśnicą ledwo co nadpalonego księdza. Pomaga mu, przy pomocy piwa, uczynny młody człowiek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji