Artykuły

Duży Tata rządzi

"Kotka na gorącym blaszanym dachu" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Mike Urbaniak na swoim blogu panodkultury.

Jakże okrutnie pomylił się Teatr Narodowy przygotowując się do premiery "Kotki na gorącym blaszanym dachu" Tennessee Williamsa. Najpierw przez długie tygodnie strona internetowa teatru informowała, że Małgorzata Kożuchowska wystąpi w roli Blanche (choć to przecież bohaterka nie "Kotki", ale "Tramwaju zwanego pożądaniem"), potem wyprodukowano afisze z Kożuchowską i roznegliżowanym Grzegorzem Małeckim, a powinno się je drukować z Januszem Gajosem, bo to jego spektakl.

Byliście kiedyś na sztuce, która zaczyna się i kończy wraz z wejściem i zejściem jednego aktora? Jeśli nie, to idźcie na "Kotkę", bo to jest właśnie ten przypadek. Gajos, grający umierającego na raka i rozstawiającego po kątach całą rodzinę Dużego Tatę, jest po prostu wspaniały: cyniczny, apodyktyczny, wulgarny, agresywny, ale i dowcipny, na swój sposób czuły (w stosunku do młodszego syna Bricka) i diabelnie inteligentny. W drugim akcie jakby wszystko zniknęło ze sceny, wszystko. Na dechach zostaje tylko on - wkurwiony na otoczenie, zmęczony życiem, obrzydliwie bogaty i marzący, żeby sobie jeszcze ostatni raz poruchać. Janusz Gajos krąży po orbicie nieosiągalnej dla reszty aktorskiego składu.

Z tej reszty reżyser flaków nie wydusił, choć Grzegorz Małecki (Brick) rzeczywiście się bardzo stara. Odniosłem jednak wrażenie, że to po prostu Terry, który uciekł z mrocznego mrocznego domu. A Małgorzacie Kożuchowskiej (Margaret) ktoś powinien w końcu powiedzieć, że samo zaciskanie zębów, by wyrazić emocje nie wystarczy. Pozostali - jak cię mogę.

Znakomity jest natomiast przekład Jacka Poniedziałka, po prostu znakomity. Soczysty jak świeże czereśnie. Co aktorskie ucho, to aktorskie ucho. Można odnieść wrażenie, że Williams napisał "Kotkę na gorącym blaszanym dachu" w tym roku. Dobrą robotę wykonała też, ale to już norma, Jacqueline Sobiszewski, a Borisa Kudličkę to wolę zdecydowanie w operze. Scenografia w stylu "Ikea spotyka Meble Bodzio" pasowałyby jak ulał do Teatru Kwadrat, ale w Narodowym to już jednak wstydzioszek.

Grzegorz Chrapkiewicz wyreżyserował spektakl poprawnie, po bożemu, ale żeby ciarki przeszły po plecach, to nie bardzo, żeby pogrzebać głębiej w tekście to niekoniecznie, żeby dyskutować godzinę o tym, co się widziało - noł łej. Ale jakby to powiedział Duży Tata: "Chuj tam!".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji