Artykuły

O szlachetnych powinnościach krytyków teatralnych

Pisanie tabloidowe miewa się całkiem nieźle nie tylko na portalach plotkarskich. Płynnie przechodzi do tak zwanych "jeszcze choć trochę poważnych mediów" - pisze Paweł Sztarbowski dla e-teatru.

W dziwnych czasach żyjemy. O teatrze mało komu chce się pisać, a jeszcze mniej osób chce to potem publikować, bo podobno nikt tego nie czyta, nikt się nie interesuje. Z czytaniem w ogóle jest problem, bo podobno nikt już nie ma siły ślęczeć nad tekstami dłuższymi niż podpisy pod fotosami. Najlepiej czyta się oczywiście nagłówki typu: "Kochanek kochanki płaci alimenty dziecku aktorki", "W teatrze wre! Na scenie kopulują z psem", albo: "Celebrytka tłumaczy, dlaczego tym razem nic nie pokazała". W takich przypadkach okazuje się, że wszyscy w Polsce są teatromanami, teatr kochają, owszem, czytają o nim, interesują się, na temat niepokazanych części ciała wiele mają do powiedzenia, na temat tych pokazanych oczywiście jeszcze więcej. Ostatnio Pudelek donosił nawet, że jedna z aktorek położyła rolę w teatrze, dorzucając w nagłówku: "To klęska!" Pisanie tabloidowe miewa się całkiem nieźle nie tylko na portalach plotkarskich. Płynnie przechodzi do tak zwanych "jeszcze choć trochę poważnych mediów". Świadectwem tego może być zupełnie nowy gatunek, coś pomiędzy dziennikarstwem śledczym a horoskopem i wróżeniem z pośladków (nagłówek znaleziony w gazecie: "Rumpolog wieszczy z pośladków. Zima będzie łągodna!"), czyli recenzja pisana jeszcze przed premierą, na podstawie donosów, układu gwiazd, kierunku wiatru w Krakowie i fazy księżyca.

Z rzetelnym pisaniem nie tylko dziś jest krucho. Po upadku powstania listopadowego życie teatralne w Warszawie zaczęło więdnąć. I tak już niski poziom repertuaru obniżała jeszcze bardziej cenzura paskiewiczowska, blokująca niewygodne kwestie, a czasem nawet wszelkie napomknienia o polskich realiach. Przeważały jednoaktowe komedyjki, głównie francuskie oraz ckliwe melodramaty, które "rozdzierały serca" czułych widzów i wyrażały "najgwałtowniejsze uczucia serca, miłość namiętną, szaloną, posuniętą aż do sponiewierania godności i czci". "Rozbójnik włoski", "Dwaj więźniowie z galer", "Księżna i paź", "Rita Hiszpanka", "Stella, czyli kochankowie z Murcji" czy "Kwakier i tancerka" - już same tytuły sporo zdradzają na temat repertuaru tego czasu. Rozwojowi artystycznemu nie sprzyjały również wszechobecne plotki i zawistne gierki. Nieprzypadkowo zapewne Bogumił Dawison, występujący przez kilka lat w Warszawie, który potem okaże się jednym z najwybitniejszych aktorów scen niemieckich, ówczesny teatr warszawski określił mianem "kotła plugawych intryg". Swoją drogą, ciekawe, że setki lat mijają, a świat w miejscu stoi.

Do 1841 roku fatalny poziom warszawskiego repertuaru potęgował również całkowity niemal brak krytyki teatralnej, która ograniczała się właściwie do zapowiedzi sztuk znajdujących się aktualnie na afiszu. Nie tylko więc w dzisiejszych czasach recenzenci teatralni uchodzą za ostatnich Mohikanów. Ale ci ze współczesnych krytyków, którzy posiadają jeszcze choć resztki wiary w sensowność własnego zajęcia, mogliby uczynić swoim patronem Antoniego Lesznowskiego. Warto przywołać tę zasłużoną postać.

Okazał się on bowiem recenzentem z prawdziwego zdarzenia, który z wielkim zaangażowaniem opisywał współczesne mu życie teatralne, a jego teksty miały wielkie znaczenie dla poprawy poziomu repertuaru teatru warszawskiego. W 1841 roku został redaktorem naczelnym "Gazety Warszawskiej". Co za czasy, gdy redaktor naczelny poczytnej gazety pisał jednocześnie o teatrze! Odtąd w prowadzonym przez Lesznowskiego piśmie regularnie zaczęły się pojawiać recenzje teatralne (podpisywał je zwykle literą L.), w których analizował dokładnie treść sztuk wystawionych po raz pierwszy w Warszawie, ale zajmował się też, czasem bardzo drobiazgowo, grą poszczególnych aktorów. Wpłynęło to na ambicje twórców teatralnych. W połowie lat czterdziestych XIX wieku na scenie warszawskiej królować zaczynają komedie Fredry oraz komedie i dramaty Józefa Korzeniowskiego, na afiszu pojawiają się nawet "Horacjusze" Corneille'a czy "Dziewica Orleańska" Schillera. Niestety, aktorzy przyzwyczajeni do grania w szmirowatych melodramatach nie udźwignęli ról tragicznych. A i publiczność przyzwyczajona do lekkiego repertuaru, nie chciała oglądać tragedii.

Lesznowski pisał, jak zauważano, "z wielkim temperamentem i apodyktycznością", co spotykało się z częstymi replikami w prasie. Niektórzy aktorzy nie byli w stanie wybaczyć mu ostrych ataków. W 1847 roku na łamach "Gazety Warszawskiej" toczyła się mrożąca krew w żyłach polemika pomiędzy Lesznowskim a największą gwiazdą i pierwszą aktorką ówczesnej Warszawy, czyli Leontyną Halpertową, uznawaną przez współczesnych za "klejnot teatru" i jedną z najpiękniejszych kobiet epoki.

Już sam fakt, że Lesznowski z pełną powagą traktował i opisywał najmarniejsze nawet płody teatralne, sprawiał, że dbano o ich jakość. Wobec porażek bywał bezlitosny, ale opinie poparte były zwykle sumienną analizą przedstawienia. Myślę, że współcześni krytycy teatralni, który mają jeszcze siłę i ambicję rzetelnie opisywać spektakle i wyrywać redaktorom cenną powierzchnię reklamową, mogliby traktować Antoniego Lesznowskiego jako swojego patrona. Utwierdziłby ich w przekonaniu, że jakość pisania o teatrze może mieć też wpływ na jakość samego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji