Artykuły

Szarzy Panowie kradną twój czas. Momo wypowiada im wojnę

"Momo" w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Dobrze byłoby mieć w zanadrzu taką Momo, która raz na jakiś czas uwolni czas skradziony przez różne pożeracze, to jasne. Mniej jasna, trochę sinusoidalna jest cała historia o tej dziewczynce, pokazywana w Teatrze Dramatycznym. Ale choć jako całość momentami rozłazi się w szwach, warto na "Momo" przyjść dla niektórych scen i pomysłów. Choćby z tancerzami czy żółwiem tokującym licho wie w jakim języku (węgierskim?).

Teatr Dramatyczny wziął na warsztat znaną opowieść Michaela Endego. Oto w bliżej nieokreślonej przestrzeni, w jakimś zrujnowanym amfiteatrze pojawia się znikąd tajemnicza dziewczynka, Momo (naturalna Natalia Sakowicz z białostockiej Akademii Teatralnej). Szybko znajduje przyjaciół, chyba okolicznych mieszkańców, potrafi porwać ich do wspólnej zabawy, ma też jakiś, też bliżej nieokreślony, talent do zjednywania sobie ludzi. Jest pogodna, jak trzeba, to z nimi pogada, jak trzeba, to przytuli. Życie w tym światku toczy się niespiesznie i spokojnie, choć kłótnie i dąsy też się zdarzają. Ale oto któregoś dnia w świecie Momo - również znikąd, również tajemniczo, pojawiają się pewni Szarzy Panowie. Kradną ludziom wolny czas, wysysają z nich radość. Sprawa wygląda poważnie: problem szerzy się jak zaraza, a złodziejska kompania, ciułając sekundę po sekundzie, przymierza się do przejęcia panowania nad czasem w przyszłości. Tylko Momo jest odporna na czary Szarych Panów. I tylko ona, jak szybko się okazuje, z pomocą kolejnych przyjaciół ze świata magii może jeszcze świat uratować.

Tyle fabuła. A inscenizacja?

W tej białostockiej, wyreżyserowanej przez Agnieszkę Korytkowską-Mazur, pojawia się pewien kłopot: momentami rozciąga się niepotrzebnie, momentami przyspiesza. Przypomina sinusoidę, tempo tu wzlatuje i opada. Nie wszystkie wątki do końca wyjaśnia (świetna skądinąd piosenka na początek o czekaniu na zapracowanych rodziców [tekst - Piotr Hertz], nie znajduje potem rozwiązania, trochę szkoda). Przedstawienie niekiedy rozłazi się w szwach, historia jest nie tyle zwarta i dynamiczna, co nierówna, a poszczególne sceny, zdarza się, sprawiają wrażenie, jakby tu funkcjonowały sobie, a muzom.

Tancerze, złodzieje, uwodziciele

A jednak, choć klarowność w "Momo" kuleje, to warto na spektakl iść - dla ciekawych momentów, inscenizacyjnych pomysłów, które przykuwają uwagę, potrafią rozbawić, skłonić do refleksji, albo po prostu zachwycić lekkością i dystansem. Na wiele wątków też pozytywnie reaguje najmłodsza widownia, a w końcu o to przecież chodzi.

Po pierwsze:

Pomysł, by do roli Szarych Panów zaangażować tancerzy. I to nieprzypadkowych, a tych, którzy teatralną karierę zaczynali właśnie w Dramatycznym (w spektaklu "Morosophus"). To znakomici tancerze, choreografowie i reżyserzy z Fair Play Crew, którzy kilka lat temu, zaraz po "Morosophusie", za sprawą tanecznego show telewizyjnego stali się znani w całej Polsce i rozsławili Białystok jako stolicę tańca. Wojciech Blaszko, Błażej Górski, Cezary Krukowski, Karol Niecikowski i Marcin Rogalski odziani w szare dopasowane garnitury i kapelusze mają tu uosabiać hipnotyzujący trochę pęd, który powoduje, że dorośli gdzieś biegną, zajmują się tysiącem spraw, tylko nie własnymi dziećmi. Czy to, co pokazują tancerze, faktycznie można do tej konkretnej wizji odnieść, to już kwestia interpretacji, ale rzeczywiście wnoszą na scenę hipnotyczną lekkość ruchów, coś uwodzicielskiego, co może zagarnąć. Choreograficznie wypadają bardzo ciekawie, sceny sa wycyzelowane, co szczególnie zabawnie wygląda, gdy w finale w Szarych Panach coś się luzuje, zaczynają mięknąć i nagle zaczynają się wygłupiać jak reszta. Cała choreografia spektaklu (Maciej Zakliczyński) zresztą jest przemyślana i istotna (sympatyczna scena, w której Momo i przyjaciele zaczynają się bawić w statek i zdobywanie potworów, czy scena z mechaniczną lalką, która się psuje).

Oddaj czas, nie stracisz

Po drugie:

Sporo w spektaklu ciekawie rozegranych scen rozmów. Ta, w której do fryzjera (zabawny Mateusz Witczuk) przychodzi agent z banku czasu (przekonujący Rafał Olszewski) i zaczyna przeliczać jego życie na sekundy, tłumaczyć, na co marnuje czas (nawet rozmowa z głuchą matka okazuje się być stratą czasu), a w końcu proponuje mu przechowywanie jego sekund, minut, godzin - to wypisz wymaluj scena socjotechnicznych manipulacji, którymi mamią nas co niektórzy doradcy i sprzedawcy.

Zwykła rozmowa - o dobrej nocy, o sensie zamiatania, robienia powolnych kroków - między Momo a flegmatycznym zamiataczem (Bernard Maciej Bania) też może zapaść w pamięć, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że niewiele z niej wynika.

Czy wreszcie zabawna scena, w której Momo trafia do telewizji - obnażająca mechanizm działania papkowatych programów i kreowania pustego świata (klaskanie na sygnał, fałszujący piosenkarz, którego trzeba wypromować, itp.).

Kasjopeja mówi w obcym języku

Po trzecie:

Dość wyraziste postaci. Niektóre budowane są powoli, ze sceny na scenę (krąg przyjaciół Momo z ich przywarami, codziennymi kłopotami - właściciele baru, fryzjer czy wspomniany zamiatacz), inne ledwo pojawią się na scenie, i już w pierwszej minucie paroma gestami potrafią ukraść innym spektakl. Choćby dziwaczna postać z lampkami na plecach, w pilotce i okularach, która na tajemniczym pojeździe przy dźwiękach niepokojącej muzyki (Paweł Betley) sunie niespiesznie przez scenę, wydaje z siebie groteskowy śmiech, natychmiast rozśmieszający innych, i która okazuje się... żółwiem (kapitalna Aleksandra Maj). Żółw jest wysłannikiem tajemniczego Mistrza, bytującego w odrealnionym świecie (prosta, ale działająca na zmysły scenografia Jacka Malinowskiego), który z pomocą Momo planuje uratować świat. Mistrz i jego pomagier, choć ten ostatni jest osobnikiem świadomym swej wartości i niezależności - to duet niezwykły, ze świata magii. Tak więc są tu i czarodziejskie sztuczki. Mistrz (zabawny Marek Tyszkiewicz) wyłania się w oparach dymu spod ziemi, stoi na wielkich koturnach (kostiumy - Martyna Dworakowska), przez co wydaje się dwa razy większy i szerszy od reszty. Fizys ma w stylu rozwichrzonego Einsteina i wynalazcy z "Powrotu do przyszłości", szybko się irytuje, zaczyna gestykulować. Żółw, a raczej Żółwica, bo to Kasjopea co i rusz swoim zdystansowaniem wytrąca go z równowagi, a szczególnie w chwili, w której zaczyna jego przemowę tłumaczyć na prześmiesznie brzmiący język, prawdopodobnie żółwi, choć równie dobrze może być to węgierski. Zabawna scena.

Sałata jest istotna

Ważne są tu niuanse - Kasjopeja ma w swoim rowerku i sałatę, i pompkę, gdy ma potrzebę, wyciągnie i to, i to. Zabawy słowne: bitw/bitew. Drobny bonus ze świata animacji lalkowej - wjeżdżający stelaż z odpowiednim do sceny zestaw rekwizytów (nożyczki u fryzjera, łyżki w barze, wielki kaftan bezpieczeństwa - w szpitalu, do którego trafia Zamiatacz). Są też treści edukacyjne - Szarzy Panowie podważają sens przyjaźni, Momo jednym tekstem sprowadza ich do parteru.

Tak więc, choć spektakl ciągnie się momentami i ciągnie (nie za sprawią Żółwia bynajmniej), całość częstokroć się nie klei, to poszczególne elementy tej wyklejanki - stratą czasu nie są.

***

Teatr Dramatyczny: "Momo" - najbliższe spektakle: 7 i 8 grudnia (godz. 15). Bilety w cenie 25 zł (normalny) oraz 20 zł (ulgowy) dostępne są w Kasie Teatru oraz na tej stronie Spektakl trwa około 100 minut (z przerwą).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji