Artykuły

Kolumbowie

W słowie wstępnym przed spektaklem A. Hanuszkiewicz użył kilkakrotnie wyrażenia "znak". I chyba ono najtrafniej określa intencje jego teatralnej, a obecnie telewizyjnej adaptacji "Kolumbów". Dramatyzacja całej obszernej, trzytomowej powieści Bratnego, bogatej w liczne wątki i zaludnionej tłumem postaci jest sprawa arcytrudną, wręcz niemożliwą. Trzeba więc dokonać ogromnych skrótów, wybrać pewne części, skupie się na paru bohaterach, a ich losy uczynić właśnie owym "znakiem" wywoławczym apelującym do naszej - widzów - pamięci, do naszych wspomnień i uczuć. Hanuszkiewicz uprościł i skondensował powieść nie cofając się zresztą przed licznymi odstępstwami od tekstu Bratnego. W rezultacie na kanwie "Kolumbów" napisał właściwie własną sztukę, najpierw teatralną, potem telewizyjną. Sztukę, która przez swój impresyjny charakter, przez nieustanne atakowanie osobistych doświadczeń i przemyśleń każdego widza z osobna, w niewielkim stopniu poddaje się jakimś obiektywnym sądom. Dla olbrzymiej większości widzów średniego i starszego pokolenia "Kolumbowie" są przecież jeszcze dziś, w 1966 r., sztuką na wskroś współczesną. Historyczną staną się chyba dopiero dla następnych pokoleń.

"Kolumbowie" Hanuszkiewicza dzielą się na dwie wyraźne części. Pierwsza ukazuje Powstanie Warszawskie w szeregu szybko się zmieniających obrazów, w których z tłumu postaci, ukazanych w krótkich migawkowych scenach w sposób zdecydowanie filmowy, przy użyciu licznych wstawek filmowych z autentycznego materiału dokumentalnego, nie sposób jeszcze wyłuskać poszczególnych bohaterów przyszłych indywidualnych dramatów. To tylko tło, z którego w drugiej części wyłania się kilka postaci, a więc przede wszystkim Jerzy. Zygmunt, Olo i Mech. Ich postawy życiowe i ich losy to właśnie owe "znaki wywoławcze", które decydują o bardzo subiektywnym odbiorze tego dramatu przez widzów. Te lata widzimy jeszcze dziś przez pryzmat swoich własnych przeżyć i wspomnień, dokonujemy własnego w jej początkowym okresie "czujność" nadgorliwców, walki bratobójcze, skomplikowane i tragiczne losy ludzi najlepszej woli, konfrontacje różnych racji wzajemnie się krzyżujących - tworzą wielki historyczny fresk tych pierwszych lat powojennych. Ten fresk budzi niekiedy wątpliwości w szczegółach, nie zawsze pokrywa się z własnym doświadczeniem i subiektywnym odczuciem, czasem wręcz prowokuje do sprzeciwu w stosunku do niektórych realiów, a przecież daje prawdziwe świadectwo owym dramatycznym czasom.

Adaptacja telewizyjna odbiegała znacznie od teatralnej i stanowiła całkowicie odrębne dzieło sztuki. Mam nawet wątpliwości, czy takie zupełnie samodzielne widowisko telewizyjne mieści się w założeniach Festiwalu Teatrów Dramatycznych, który przecież w zasadzie pomyślany jest jako przeniesienie przedstawień teatralnych na ekrany telewizorów. Jeżeli jednak nawet czystość założeń Festiwalu została w tym wypadku naruszona, nie należy tego żałować, gdyż dzięki temu otrzymaliśmy autonomiczne dzieło o wielkich walorach ideowych i artystycznych. Chyba tylko Hanuszkiewicz z swoim olbrzymim doświadczeniem zarówno teatralnym, jak i telewizyjnym mógł tak znakomicie stopić w jedną całość sceny studyjne z elementami filmowymi. Przejścia od jednych do drugich były zawsze płynne, wręcz niezauważalne, co w niezwykły sposób wzmagało autentyczność i dramatyzm spektaklu.

Charakter widowiska przesądził o tym, że aktorzy, zwłaszcza w pierwszej części, nie mieli wielkiego pola do popisu. Podziwialiśmy tu raczej wirtuozerię reżysera umiejętnie zespalającego grę wykonawców z licznymi efektami słuchowymi. Dopiero w drugiej części mogliśmy śledzić doskonałą grę aktorów, w pierwszym rzędzie skupionego i oszczędnego G. Lutkiewicza (Jerzy). T. Janczara (Olo), C. Jaroszyńskiego (Zygmunt) i jak zawsze arcysympatycznego S. Mikulskiego (Mech).

A. Hanuszkiewiczowi wypada pogratulować kolejnego wspaniałego sukcesu. Na marginesie nasuwa się pytanie, czy nie można by jednak w przyszłości umożliwić Teatrowi Telewizji wcześniejsze niż dotąd pokazywanie tak wybitnych dzieł? Domyślam się, że finansowe interesy teatrów, które jeszcze nie "wygrały" sztuki, stoją temu na przeszkodzie, ale czy nie można by tu znaleźć jakiegoś wyjścia? Przemawia za tym niewątpliwy interes społeczny, który nie zawsze pokrywa się z planem frekwencji poszczególnych teatrów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji