Artykuły

To chyba jesień

Chyba już przyszła jesień. Pewności nie mamy, ale mamy pierwsze zwiastuny jesieni - premierowe, a nie powtórkowe programy telewizyjne.

Smutno jest żegnać się ze wszystkimi niespełnionymi planami, jakie snuło się wczesną wiosną. Widać, już się tego lata nie spełnią. Poślizgiem przechodzą na dni i tygodnie jesieni. Może to i dobrze, że tyle jeszcze mamy przed sobą...

Z jesiennego zapasu ubyły już "Listy śpiewające" Agnieszki Osieckiej. Siódma premiera tego interesującego cyklu odbyła się w ub. niedzielę, a była jakby upłynnieniem remanentów wakacyjno-wczasowych przeżyć. Obsada, jak zwykle w tym programie - doborowa: Kępińska, Kucówna, Sienkiewicz, Wejcman, Pokora, Bilewski, sympatyczna fabuła, przyjemne piosenki. No i pointa, jeśli nawet nie oryginalna, to ładnie odświeżona. W sumie - program, który na pewno zalicza się do najprzyjemniejszych w TV.

"Listy śpiewające" zostały uznane oficjalnie i prywatnie za jedną z oryginalnych (a więc rzadkich) pozycji telewizyjnych. I to mnie niepokoi. Bo u nas jakoś tak już jest, że likwidacji ulega nie słabizna, ale rzeczy chwalone.

Programowi Osieckiej przekazano nawet plakietkę o rzadkiej treści - forma wybitnie telewizyjna. A więc forma, która poza małym ekranem nigdzie się nie sprawdzaj, Ani w kinie, ani w teatrze, arią na estradzie. I wszystko to prawda, bo zupełnie nie można sapie wyobrazić "Listów śpiewających" w wymiarach innych niż mały ekran. Dlaczego więc przed ujawnia-niem takich prawi telewidz czuje paniczny lęk? Z prostej przyczyny: przez analogię, albo - jeśli ktoś woli - na skutek doświadczeń.

To samo, a nawet jeszcze więcej, mówiło się o "Kabarecie Starszych Panów" (będziemy do tej sprawy wracać z uporem maniaka, ponieważ upór rzekomo popłaca). I mówiło się niepotrzebnie, bowiem pochlebne opinie wyzwoliły ciągoty likwidatorskie. Dlatego na tym miejscu składamy uroczyste przyrzeczenie: na tym miejscu nigdy już nie wspominać o "Listach śpiewających", wielka bowiem mądrość pokoleń zamknęła się w przysłowiu: nie wywołuj wilka z lasu.

Telewizyjny Festiwal Teatrów Dramatycznych zbliża się ku końcowi, co również jest zapowiedzią jesieni. Wiadomo bowiem, że ta impreza wymyślona została na miesiące posuchy, które mijają, o czym świadczy też pojawienie się na ekranie Edyty Woytczak. Po zakończeniu całkowitym festiwalu (mamy przecież w zanadrzu jeszcze "Zamek" Kafki) wrócimy do omówienia tej imprezy, która ciągle budzi oceny co najmniej kontrowersyjne. Dziś o kolejnym festiwalowym spektaklu, to znaczy o "Kolumbach" Bratnego, których zaprezentował w ub. poniedziałek Teatr Powszechny z Warszawy.

Kto widział przedstawienie teatralne "Kolumbów" z pewnością przez połowę telewizyjnego spektaklu przeżywał rzeczy straszne. Pierwsza bowiem część telewizyjnych "Kolumbów" nie wiele miała wspólnego z dramatem scenicznym. Była montażem starych powstańczych kronik, przerywanych króciutkimi wstawkami ze studia. Była montażem może i telewizyjnym, co niestety rzadko bywa synonimem wysokiej jakości. Zapowiedziano, że "Kolumbowie" w telewizji będą się różnić od "Kolumbów" w teatrze, ze względu na inne wymogi małego ekranu. Jest to prawda oczywista, mały ekran ma swoje określone kanony, z którymi bezwzględnie liczyć się trzeba. Ale mały ekran wcale nie wymaga, abyśmy i za jego pośrednictwem z teatru, ze sztuki, robili skrót autentycznych wydarzeń, jakie miały miejsce w dniach tragicznego sierpnia 1944 roku. Dramat sceniczny czy telewizyjny - to przecież skrót, synteza, propozycja, a nie panorama faktów. I w tym wypadku nie ma co sugerować się wymogami telewizyjnymi. Są takie same dla teatru w ogóle jak i dla teatru telewizyjnego. Wydaje się, że Adam Hanuszkiewicz, który tyle razy dał dowody znakomitego wyczucia wymogów specyfiki telewizyjnej, tym razem "przedobrzył", co nie jest znowu aż taką klęską tym bardziej, że druga część spektaklu z naddatkiem wynagrodziła niedomogi pierwszej. I dzięki temu o "Kolumbach" można mówić jak o wydarzeniu teatralnym. Być może, że w stopniu największym zawdzięczać to należy samemu ładunkowi dramatycznemu, jakiego dostarczył nie teatr i nie reżyser, ale autor "Kolumbów"- Roman Bratny.

Myślę, że po tym przedstawieniu wielu widzów sięgnęło po tę znakomitą powieść. A jeśli nie, to gorąco zachęcam. Warto bowiem, częściej niż to robimy, zamyślić się nad zdumiewającą siłą, która pozwoliła nam przeżyć te czasy.

T a k i e czasy...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji