Artykuły

Za mało teatru w teatrze

Obejrzałem "Naszą klasę" Tadeusza Słobodzianka siedząc w pierwszym rzędzie, toteż musiałem zadbać o to by nie "podłożyć nogi" aktorom. Dramat przeczytałem wcześniej, kupiłem nagrodzone dzieło w Polsce, a czytałem długo, choć korzystniej dla mnie byłoby napisać - jednym tchem. No więc nie było jednym tchem i to nie tylko dlatego, że temat trudny, ale przede wszystkim "długi" w zapisie, co też miało, moim zdaniem, znaczenie dla jego scenicznej interpretacji - po premierze sztuki Tadeusza Słobodzianka w Teatrze Galeasen w Sztokholmie pisze Marek Terpiłowski.

Szwedzki widz jest oczytany, wskaźnik czytelnictwa - 80% deklaruje przeczytanie, co najmniej jednej książki w ciągu roku, w Polsce nie do pomyślenia. Natomiast wiedza z zakresu złożoności problematyki II wojny światowej jest neutralna, podobnie jak neutralność Szwecji. A że upłynęło parę lat od zakończenia wojny, temat stał się bezpieczniejszy, toteż większe na niego otwarcie, tym bardziej, że ma miejsce w zamorskim kraju, w polskiej wiosce o nazwie Jedwabne.

Oczywistym jest również lobbing polskich i żydowskich środowisk, ale też nie wszystkich, bo przecież nawet w Sztokholmie funkcjonuje Klub Gazety Polskiej. Szwedzkie teatry były i pozostają otwarte na polską dramaturgię choć może nie zawsze spełniając oczekiwania polskiego widza, a takim jestem. Natomiast ww. oczytanie, jak rozumiem, jest otwarciem na narrację i w tej to narracyjnej konwencji napisana i zrealizowana została "Nasza klasa" a zatem ziarno padło na podatny grunt. Należy również pamiętać o wcześniejszych premierach, między innymi w USA, a to przecież niepodważalny autorytet.

"Nasza klasa. Historia w XIV lekcjach" opowiada o wielokulturowości, a temat ten, ze względu na ilość imigrantów, jest niezwykle aktualny w dzisiejszej Szwecji. Dlatego też sądzę, że Tadeusz Słobodzianek trafił w szwedzkie gusta i tyle. Reżyserka Natalie Ringler jest córką polskich imigrantów. Jest także absolwentką Wydziału Reżyserii PWST w Krakowie i to ona właśnie podjęła się realizacji. Tłumaczenie zawdzięczamy Jaremie Bielawskiemu, który wg mojej wiedzy jest bratem znanego dziennikarza DN - Macieja Zaremby. Teatr Galeasen mieści się w budynku po byłym garnizonie sztokholmskim na wyspie Skeppsholmen. Pomieszczenie zostało zaadaptowane dla potrzeb teatru, niestety scena jest szeroka i płytka, co wyraźnie wpłynęło na realizację, obserwując akcję po prawej traciłem kontrolę nad lewą stroną, a zbyt bliski kontakt z aktorem po prostu był męczący. Nie uważam za zasadne użycie tak dużej ilości stolików, bo nie pełniły one w tej ilości określonej funkcji, więc po co? Po co dwa stoliki barowe stojące, odpowiednio, po lewej i po prawej, bo chyba nie po to by mogły na nich stać dzbanki z wodą, bo równie dobrze owe dzbanki mogły stać na innych stolikach. Takie zagospodarowanie sceny stwarzały dodatkowe utrudnienia w ruchu aktorów na scenie, a zatem miały wpływ na ich grę.

Autor częściowo umiejscowił akcję w klasie szkolnej, a jak wyobrażamy sobie takie pomieszczenie wiejskiej szkoły krótko przed wojną? Mam tu jednoznaczne skojarzenia z "Umarłą klasą" Tadeusza Kantora, a więc ciasnota. Opis transportu kolejowego - jak wiemy odbywały się w wagonach tzw. bydlęcych - czyli też ciasnota. Stodoła w której płonie 600 (mogło być więcej) istnień ludzkich - ciasnota - element całkowicie pominięty, dlaczego? Pominięto możliwości operowania światłem, przez co zubożone zostały efekty wizualne. Gra światłem pozwala przecież przemieścić obraz w czasoprzestrzeni, a tego zabrakło mi w scenie listów Abrahama (Hannes Meidal) z Ameryki. Scena gwałtu, już chyba klasyka w interpretacji zachowań seksualnych, bardzo udawana, no bo trudno gwałcić przez bieliznę, to lepiej nie pokazywać.

Wykonawcy to w znakomitej większości aktorzy Królewskiego Teatru Dramatycznego w Sztokholmie, wśród nich wyróżniłbym chyba najmłodszych - Lina Englund i Freddy Asblom - oboje porazili mnie swoją wrażliwością. Zwracam celowo uwagę na tych dwoje, bo pozostali krzykiem wyrażali swą ekspresję, co odbieram jako bezradność aktora wobec tekstu.

Pominę fizyczny aspekt gry aktorskiej, bo nie mieści się on w niezbędniku aktorstwa klasycznego w tutejszym teatrze. Owszem był przed laty Allan Edwall, aktor który bardzo samotnie próbował realizować założenia szkoły Konstantego Stanisławskiego, przez co nie był ulubieńcem dyrektorów Królewskiego Teatru Dramatycznego w Sztokholmie. A zatem Tadeusz Łomnicki też mógłby mieć tutaj kłopoty. Używam takiej egzemplifikacji, by pomóc w zrozumieniu różnic dzielących teatr polski i szwedzki.

Reasumując, za mało teatru w teatrze, zdominowanym bezgranicznie przez literaturę, tej nie oceniam, choć napisałem wcześniej, że dłużyzna, ale przecież reżyserowi i reżyserce również, wolno skreślać tudzież wycinać, a czasem nawet jest to zalecane. Recenzje publikowane w prasie szwedzkiej w znakomitej większości odnoszą się do dramatu, a nie do spektaklu, a kiedyś mówiono mi, że literatura to jeszcze nie teatr, skoro jednak spełnia oczekiwania widzów i wypełnia lukę w temacie, staje się równie ważne, jak książka J.T. Grossa dla nas i spełnia swoją rolę. Mnie natomiast udało się "nie podłożyć aktorom nogi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji