Artykuły

Godzina śmiechu

Jeśli ktoś lubi komedie oparte na subtelnym i wyrafinowanym humorze, to z całą pewnością nie powinien kupować biletu na "Koniec początku". Jeśli jednak czasami lubi pośmiać się na filmach z Flipem i Flapem, bądź po raz n-ty obejrzeć "Świat się śmieje", to bilet musi kupić koniecznie. Żałować nie będzie na pewno, bo jeżeli nawet nie wszystko rozśmieszy go do łez, to rekompensatę znajdzie w godzinnym obcowaniu z vis comica Krzysztofa Kowalewskiego. A że o powodzeniu farsy w ogromnej mierze decydują właśnie aktorzy, można mieć pewność, iż wieczór spędzony we Współczesnym nie okaże się wieczorem straconym.

Powyższy wstęp napisałam nie bez powodu. Sprowokowała go pewna pani, która siedząc obok mnie w teatrze głośno narzekała na... "brak walorów intelektualnych sztuki" (cytuję dosłownie). No cóż, farsa O'Caseya rzeczywiście nie jest przeznaczona dla żadnych nowych doznań intelektualistów, a jej treść da się opowiedzieć w dwóch zdaniach. Jednak ta historyjka o zamianie ról miedzy żoną a mężem (ona - do koszenia, on - do prac domowych), zakończona gigantyczną katastrofą, jest, po pierwsze, dobrze napisana, a po drugie, daje możliwość pełnego zaprezentowania umiejętności komicznych aktorów. I chociażby z tego powodu wystawić ją było warto, mimo że nowością nie jest (prapremierę miała w roku 1937) i głębszych treści nie zawiera. Okazuje się jednak, że zwyczajne codzienne problemy ujęte w farsową formę są ponadczasowe, a przy tym wyglądają podobnie i w Irlandii, i np. w Polsce.

Jak już wspomniałam, niewątpliwą gwiazdą przedstawienia jest Krzysztof Kowalewski (Darry Berrill). Prawdopodobnie też właśnie ze względu na niego podjęto taką decyzję repertuarową. I słusznie. Narzekania, że tego typu repertuar nie przystoi Współczesnemu, są chyba przesadzone. Chociaż teatr tak naprawdę ma jedną scenę, repertuar lżejszy prezentowany jest bowiem na umownej małej scenie, czyli o innej godzinie (19.15). Spektakle te są więc wyraźnie oddzielone od głównego nurtu repertuarowego. I nie ma nic złego w tym, że mając w zespole aktorskim takie indywidualności jak np. Kowalewski, czasami wystawia się coś specjalnie dla nich. Trzeba dodać, że w farsie O'Caseya jest jeszcze jedna dobra rola - Krzysztofa Stelmaszyka (Barry Derwill). Obaj aktorzy tworzą komediową parę, nawzajem się dopełniając i uzupełniając. Piosenka Darry'ego i Barry'ego (w układzie Janusza Józefowicza) czy etiuda z budzikiem są najlepszym tego przykładem. Trzecią postać (Lizzie Berrill) gra Joanna Jeżewska. Rola ta służy jedynie do zawiązania i spuentowania akcji, z czego Jeżewska wywiązuje się zresztą bez zarzutu.

Wyreżyserowany przez Krzysztofa Langa spektakl ma dobre, nie pozwalające widzowi na nudę tempo. Z każdą chwilą piętrzą się tu absurdalne perypetie bohaterów, które co prawda nie niosą wielu walorów intelektualnych, ale są za to niezaprzeczalnie śmieszne. A przecież - od czasu do czasu - warto zafundować sobie godzinę śmiechu, choćby po to, by zregenerować siły po wizytach w innych teatrach, gdzie w całkiem dużych porcjach serwują nam... nudę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji