Obciążeni przeszłością
Jak się "załatwia" dla teatru prapremierę sztuki, zwłaszcza gdy autor należy do literackiej czołówki kraju?
- Sposoby są różne. Przede wszystkim działają agencje autorskie, które kontaktują się z reżyserami i dyrektorami teatrów proponując im sztuki. Tu jednak trzeba być bardzo ostrożnym, bo agentom często chodzi wyłącznie o zysk, a proponowana przez nich literatura nie zawsze daje powód artystyczny, by ją wystawiać na scenie. Ale nowych sztuk szukać trzeba. Po objęciu dyrekcji Teatru Osterwy pozostawiłem w repertuarze większość przedstawień z poprzednich sezonów - bo zawsze powtarzam, że nie wierzę w teatr bez kontynuacji - ale bardzo wyraźnie brakowało mi współczesnej polskiej sztuki. Czytałem kilka gotowych, często bardzo dobrych tekstów, ale były to w większości sztuki małoobsadowe, a ja chciałem pokazać na scenie sporą część zespołu teatru. I wtedy zadziałał przypadek. Na premierę mojego spektaklu według wróżb "Kumaka" Guntera Grassa, która odbyła się w Gdańsku 15 maja ubiegłego roku, zaprosiliśmy Pawła Huelle. Znaliśmy się wcześniej, bowiem w teatrze TV reżyserowałem jego sztukę "Kto mówi o czekaniu". Powiedziałem mu, iż wczoraj odjąłem decyzję, że jeszcze raz będę dyrektorem artystycznym tym razem w Lublinie. Nie kryłem, że to dla mnie ziemia nieznana, bo zrobiłem tu tylko jedno przedstawienie, a więc było to jakieś ryzyko. "No właśnie, a propos ryzyka - powiedział Huelle - ja właśnie piszę nową sztukę i to wieloobsadową. Mam już trzy akty, piszę czwarty - przeczytaj to". Ucieszyłem się, bo właśnie o tym chciałem z nim rozmawiać. Po lekturze tych trzech aktów, zanim jeszcze dostałem kolejne, już wiedziałem, że bez względu na to, jak się sztuka skończy, warto ją robić. Bo jest w niej temat, jest jakaś sprawa, są role. A na dodatek jej akcja toczy się w Polsce centralnej, nad wielką rzeką, znad której do Niemiec jedzie się przez Warszawę, czyli jest Polska bardzo bliska miasta, w którym będzie premiera. Huelle podszedł do tego entuzjastycznie. Myślę, że premiera w Lublinie - mieście bardzo dobrze postrzeganym przez część środowiska literackiego i teatralnego - daje mu możliwość skonfrontowania tego, co pisze dla teatru, z inną widownią niż ta, którą już dobrze zna.
Kiedy Pan dostał całość sztuki i przeczytał ją, czy miał Pan jakiś wpływ na jej ostateczny kształt?
- Kiedy dostałem cały tekst, to był jęk zawodu, że jest w nim tak mało ról dla kobiet; są świetne, ale tylko trzy, zaś reszta to znów role męskie. A wiedziałem, że w następnej realizacji - "Poskromieniu złośnicy" - będzie tak samo. Chciałem wykorzystać znakomite aktorki, które mam w zespole. Nie udało mi się jednak namówić autora na więcej postaci kobiecych w sztuce. Więcej kobiet pojawi się w scenach zbiorowych, także gra w nich wielu znakomitych aktorów. Powiedziałem autorowi, bo on nie zna tego zespołu, że zobaczy tu wielu znakomitych starszych aktorów, których nie ma w licznych teatrach w Polsce.
Polskiej dramaturgii współczesnej brakuje sztuki, która byłaby - jak niegdyś "Wesele" Wyspiańskiego - próbą rozrachunku z naszą historią i mitami narodowymi. Pojawiają się jakieś pastisze czy podróbki "Wesela"...
- Tylko po co? "Wesele" jest "Weselem" i ja nie widzę sensu, by je kalkować. Natomiast myślę, że "Kąpielisko Ostrów" może w jakimś stopniu wypełnić lukę, o której panowie wspomnieli. Obserwujemy w tej sztuce rodzinę z jej obciążeniami przeszłością, jej zmagania i nieporadność wobec teraźniejszości. W odczuciu moim i aktorów jest to tekst, na który wszyscy czekaliśmy. Taki, który przynosi nie tylko wspaniałe role, ale także daje możliwość rozmowy o Polsce, o jej przeszłości i współczesności. Moim zdaniem jest to również sztuka pełna nadziei, że pojednanie w rodzinie może nastąpić tylko bez warunków wstępnych. Jeżeli ktoś kogoś naprawdę kocha, to nigdy go nie musi prosić o przebaczenie. Myślę, że o tym wszystkim jest ten tekst.
Sztuka Pawła Huelle jest bardzo aktualna, ale nie publicystyczna...
- To prawda. Myślę, że autor, który w okresie stanu wojennego malował kominy, zajmował się wieloma innymi rzeczami i jego rodowód polityczny jest jednoznaczny, nie jest ślepym klakierem współczesności. Patrzy na nią tak, jak my wszyscy - w niektórych momentach z jakąś radością, a w innych z przerażeniem. To jest sztuka, która mówi o ludziach, a nie o ideologii, opowiada o pewnych ranach, które się pojawiają. Traktuje o przeszłości, a jednocześnie o zagrożeniach ciążących nad współczesnością, o jakiejś takiej - jak ja to nazywam - intelektualno-moralnej apokalipsie, duchowym skarleniu.
W trakcie lektury sztuki wyraźnie się dostrzega pierwiastki Czechowowskie. Skojarzenia z "Wiśniowym sadem" nasuwają się same...
- Zresztą są one zamierzone przez autora, choć nie ma tu dosłowności: do sprzedania jest kąpielisko, a nie sad, są czereśnie, nie wiśnie...
Ale dramat Pawła Huelle daje więcej nadziei niż "Wiśniowy sad".
- Zgadzam się z tym. To dziwne, bo pracujemy nad tym tekstem już długo, a ja nie potrafię określić, na czym polega ta jasność, która w nim jest. Ta sztuka ma ogromny ładunek jasności i nadziei. Pamiętam taką ciekawą dla mnie rozmowę z moją 15-letnią córką, która czyta wszystko to, co ja reżyseruję i wygłasza - czasem bardzo wredne - komentarze. A po przeczytaniu "Kąpieliska Ostrów" powiedziała, że jest to po prostu piękna sztuka. Bowiem bohaterowie, gdy zrozumieli, że powinni być razem, potrafili sobie wybaczyć i jest szansa, że dadzą sobie radę z nowobogackimi Trybulakami.
Przejdźmy teraz do inscenizacji. Nam tekst sztuki bardziej się kojarzy ze scenariuszem filmowym niż z teatrem. Przeniesienie jej na scenę wymagało zapewne odejścia od wielu autorskich sugestii.
- Mam nadzieję - i chciałbym, aby to autor potwierdził - że nie odeszliśmy od tego, co jest istotą tekstu, od jego sensu. Natomiast rezygnacja jest wpisana w zawód reżysera. Oczywiście nie ma tu żadnego sprzeniewierzenia się wskazówkom autora co do miejsca, w którym rzecz się dzieje. Rzeczywistość, którą Huelle opisuje, jest istotnie rzeczywistością filmową. Sądzę, że nawet Teatr Telewizji nie zdołałby jej do końca pokazać. Nam jest jeszcze trudniej, ale to, co można było pokazać, to jest. Na scenie "zagra" motocykl junak, będzie prawdziwa końska maska przeciwgazowa z 1939 roku, stary gramofon na korbkę, popiersie Stalina i wiele innych autentycznych rekwizytów z różnych okresów. Zrezygnowaliśmy natomiast z tego, co nie jest niezbędne. Wiadomo, że nie pokażemy na scenie czereśniowego sadu, ale są prawdziwe czereśnie w kompocie. Będzie też zielona łąka o powierzchni 100 metrów kwadratowych. To bardzo trudne - w ramach budżetu, jakim dysponuje teatr - tworzyć wiarygodną, realistyczną scenografię. Ale co możemy, to pokazujemy. A trawa jest piękna...
Kogo zobaczymy w spektaklu, zwłaszcza w kluczowych rolach?
- Role w tym przedstawieniu są równorzędne. W postać ojca, który przeżywa złotą jesień swego życia, opuścił rodzinę i zamknął się w domku ze studentką zagra Ludwik Paczyński. Jest to zupełnie inna rola niż te, które dotychczas grywał. Partneruje mu znana z lubelskiej "Arkadii" i serialu "Lokatorzy" Olga Borys. Jego żonę, matkę czworga rodzeństwa, zagra Nina Skołuba-Uryga, która świetnie poradziła sobie ze swoją trudną, niemal pozbawioną tekstu rolą. Rodzeństwo to Grażyna Jakubecka (Ewa), Henryk Sobiechart w roli Juliana, Andrzej Redosz jako ksiądz Piotr i Andrzej Golejewski, który zagra Błażeja. W postać nowobogackiego Trybulaka wcielił się Jerzy Rogalski. Wreszcie Włodzimierz Wiszniewski w roli pana Wacława, rezydenta, żyjącego gdzieś na styku przeszłości i współczesności, pamiętającego lata świetności kąpieliska i jego późniejszy upadek. Te czasy świetności są przywoływane w scenach zbiorowych przez postaci z przeszłości.
Przy tej realizacji współpracował Pan z twórcami znanymi już lubelskiej publiczności.
- Tak, znanymi nie tylko w Lublinie, ale i w całej Polsce. Scenografia jest dziełem Pawła Dobrzyckiego. Cieszę się, że wspólnie z dyrektorem Krzysztofem Torończykiem udało nam się namówić go na stałą współpracę. Jest to wielki zysk dla Teatru Osterwy. Paweł jest twórcą bardzo wysoko cenionym, czego najnowszym dowodem jest powierzenie mu stworzenia scenografii do jubileuszowej, przygotowanej na stulecie prapremiery "Wesela", uroczystości w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego.
Z Pawłem Dobrzyckim ściśle współpracuje Barbara Wołosiuk, świeżo upieczona absolwentka wydziału scenografii krakowskiej szkoły teatralnej. Do "Kąpieliska Ostrów" zaprojektowała kostiumy zupełnie inne od tych w "Damach i huzarach" i "Diabelskim nasieniu". Było to niełatwe zadanie, bowiem kostiumy współczesne robi się najtrudniej.
No i jest Marek Kuczyński, który w Lublinie pracuje po raz trzeci. Jeszcze dwa lata temu, kiedy tworzył muzykę do "Arkadii", był raczkującym kompozytorem, a obecnie współpracuje z wieloma teatrami w Polsce. Napisał już kilka utworów, a teraz pracuje nad symfonią. Myślę jednak, iż jest to przede wszystkim kompozytor teatralny, a muzyka do "Kąpieliska Ostrów" udowodni, że powinien pisać głównie dla teatru.
Na zakończenie pozwólmy sobie na pytanie może niewygodne. Wystawienie sztuki współczesnej, zwłaszcza polskiej, wiąże się z ryzykiem. Czy nie obawiał się Pan go podjąć?
- Kiedyś ministerstwo kultury promowało wystawianie polskich sztuk, ale to się niestety skończyło. Szkoda, bo ryzyko rzeczywiście jest ogromne. Publiczności proponujemy najczystszy, ale i najbardziej ryzykowny układ: przyjdźcie i zobaczcie. My mamy nadzieję, że zyski zrefundują nam koszty realizacji. I widzowie będą chętnie przychodzili na ten spektakl. Ta atrakcyjnie opowiedziana historia rodzinna, z wyraźnymi konfliktami i nieoczekiwanym zakończeniem powinna znaleźć w Lublinie "swoją" publiczność.
Życzymy tego Panu i teatrowi. Dziękujemy za rozmowę.