Artykuły

Pozszywana dusza

Legnica przez lata nazywana była małą Moskwą. W mieście, w którym po 1945 r. Polacy zastąpili Niemców, przybyli jeszcze Rosjanie. 15 marca legnicki Teatr im. Heleny Modrzejewskiej po raz pierwszy wystawił sztukę, która powstała na podstawie opowieści mieszkańców. Ożyła historia, o której coraz mniej osób chce pamiętać

Spektakl jest jednocześnie opowieścią o legnickich teatrach. Niemieckim, który istniał w Liegnitz do 1945 r. Rosyjskim, który działał w Legnicy do 1964 r. Żydowskim, który przestał istnieć w 1968 r. Polskim, który istnieje w mieście dopiero od 25 lat.

Dyrektor teatru Jacek Głomb mówi, że los Legnicy zawsze wpychany był w jakiś sche-mat. Ciągle ktoś budował albo burzył jakieś pomniki, zmieniały się flagi na głównych budynkach w mieście, rodziły się i umierały ideologie. Zmieniały się ustroje, narody, odchodzili Niemcy, przybywali Rosjanie, Polacy i Żydzi, wyjeżdżali Żydzi, potem Rosjanie, zostali Polacy. Tylko jedno miejsce było niezmienne. Teatr na środku rynku.

Wybudowano go 160 lat temu obok starego ratusza. Potem ratusz stał się częścią teatru, a magistrat przeniesiono w inne miejsce. Po latach wyburzono kamieniczki otaczające rynek. Teatr na środku rynku przetrwał.

W scenie 40 rodzi się Polska

Spektakl nosi tytuł "Wschody i Zachody Miasta". Tekst napisał 26-letni legniczanin Robert Urbański. - Legnica była długie lata wschodnim miastem Niemiec, potem stała się zachodem Polski, choć jednocześnie, ze względu na stacjonujących tu Rosjan, miastem wschodnim. To Wschód zdecydował o jego zniszczeniu, ale to "przez" Zachód znaleźli się tu Rosjanie. Po 1945 r. Rosjanie oddali Polakom wschodnią "gorszą" część miasta, dla siebie rezerwując zachodnią - tłumaczy tytuł spektaklu.

Scena 40 scenariusza "Wschodów..." jest najdłuższa i najważniejsza w spektaklu. Pierwsze spotkanie Polaków, którzy przyjechali do Liegnitz zza Buga, Niemców wracających do miasta z nadzieją, że będą tu mogli pozostać, Rosjan w wojskowych mundurach i Rosjan wlokących się za zwycięską armią, Żydów niepewnych, czy już można wyjść z kryjówek.

- Teatr to było wtedy jedno z nielicznych miejsc w centrum, które miało całe ściany idach, który nie przeciekał. Tam ściągali wszyscy ludzie - mówi Głomb. - Dlatego w tym miejscu dokonuje się symboliczne spotkanie starego i nowego świata.

W scenie 40 rodzi się w Legnicy Polska. W teatrze zjawia się pierwszy prezydent miasta (postać autentyczna), który uciekł później w nieznanym kierunku z walizami pełnymi szabru. Nie ma oficjalnej nominacji, ale ma pistolet, który jest równie dobrym argumentem, by przekonać niedowiarków, kto decyduje. "Rzeczywistość czeka z rozwartymi nogami" - mówi prezydent Wiktor Przeździewski do swego sekretarza. Szybko okazuje się jednak, że to nie Polacy będą rządzić Legnicą.

Po "Zakaczawiu"

To już kolejny spektakl o Legnicy, pisany specjalnie dla Teatru Modrzejewskiej.

Wcześniej była "Ballada o Zakaczawiu", opowieść o legnickiej złej dzielnicy. Grano go w nieczynnym od kilkunastu lat kinie, w sercu Zakaczawia, gdzie po zmroku strach się zapuszczać.

Spektakl powstał na podstawie opowieści ludzi. O swoim Zakaczawiu mówili policjan-ci i złodzieje, prokuratorzy i nauczyciele, Polacy, Cyganie i oficerowie Armii Radzieckiej. Tak powstała opowieść o powojennej Legnicy. Zgodę na przedstawienia teatr musiał uzyskać od ludzi nieformalnie rządzących dzielnicą. To było jak polisa bezpieczeństwa. Inaczej nikt nie mógłby być pewnym, że przedstawienie w ogóle się odbędzie.

- W "Balladzie" zbudowaliśmy pewien mit, uwznioślając coś, co odeszło - mówi Jacek Głomb. - "Wschody i Zachody Miasta" to opowieść o tym, jak stary świat jest wypierany przez nowy.

"Ballada" była ogromnym sukcesem. Przedstawienie obsypano nagrodami (m.in. nominacja do Paszportu "Polityki"), powstał spektakl Teatru TV. Ktoś po obejrzeniu "Ballady" powiedział Jackowi Głombowi, że chciałby zobaczyć, co było wcześniej. "Wschody i Zachody Miasta" będą jak "Ballada "

- Praca nad tekstem, który powstał dla konkretnego miejsca, a potem pisany jest jeszcze wspólnie z aktorami na scenie, to dla mnie najwyższe teatralne spełnienie - mówi Głomb. - A jednocześnie musiałem spróbować zmierzyć się z tamtym spektaklem.

Polska kiełbasa i krawiec Lejb

"Wschody i Zachody" powstały metodą "Ballady". Robert Urbański przez rok zbierał opowieści Niemców, Żydów, Rosjan, Polaków. Opowieści o teatrze, o Legnicy, o wzajemnych kontaktach. - Rozmawiałem z ludźmi i szukałem sposobu na opowiedzenie, jak umierał w Legnicy stary świat i rodził się nowy - mówi Urbański.

Teatr ogłosił w gazetach, że poszukuje wspomnień i dokumentów. Na apel w "Liegnitzer Heimattblatt" ukazujący się w Wuppertalu, gdzie zamieszkało wielu niemieckich legniczan, odpowiedziało sporo Niemców, na apel w polskich gazetach zgłosiło się kilku Polaków i Żydów.

Jakub Szczupak wyjechał z Legnicy po 1968 r. Wcześniej był aktorem i reżyserem w legnickim teatrze żydowskim, który grał w jidisz. Opowiadał o scenie, aktorach i reżyserach. - Wtedy przekonaliśmy się, że duch teatru zaczai działać - mówi Jacek Głomb.

Pierwszym reżyserem żydowskiego teatru był Jakub Lejb, z zawodu krawiec. Do "Wschodów i Zachodów", nic o tym nie wiedząc, autorzy wprowadzili krawca Auerbacha, który przed wojną szył w teatrze legnickim kostiumy, po wojnie reżyserował amatorskie sztuki żydowskich autorów.

Córka właściciela przedwojennej masarni niedaleko teatru opowiedziała, jakim rytuałem były codzienne wizyty w sklepiku jej ojca pierwszej legnickiej gwiazdy, Georga Andersa. Codziennie o 16.30 przychodził na polską kiełbasę na gorąco, bo była najlepsza w całym mieście. Dopóki całego mięsa nie zaczęto zabierać do Berlina.

"Niech mi pan na dzisiaj przygotuje większą kiełbasę niż zwykle. Jak święto, to święto! Pochłonę ją tak, jak nasza dzielna armia pochłonie całą Polskę! Heil Hitler!" - mówi w spektaklu Leo Stammberger, który naprawdę nazywał się właśnie Anders.

Zakazana miłość

- W tym spektaklu nie ma rzeczy nieprawdziwych - mówi Urbański. - Nawet to co wydaje się najmniej wiarygodne, głęboka miłość polskiej robotnicy przymusowej do Niemca, wydarzyło się naprawdę.

Helena Wolska w spektaklu nazywa się Zofia Krupska. Trafiła do Legnicy w 1940 r., miała 17 lat. Syn Niemców, właścicieli gospodarstwa, do którego ją skierowano, niewiele więcej. Zakochali się w sobie, ale gdy miłość wyszła na jaw, ona trafiła do aresztu, on na front wschodni. W 1945 r. razem z Niemcami uciekała przed wkraczającymi na Dolny Śląsk Rosjanami. Potem razem z Niemcami wracała. Dziś Wolska ma 82 lata. Jest jedyną z przymusowych robotnic, która do dziś mieszka w Legnicy. Głośno o niej zrobiło się, kiedy kilka lat temu publicznie oświadczyła, że nie zamierza domagać się odszkodowania za roboty w Niemczech. - Nie byłam prześladowana - tłumaczy. - Nikt mnie nie skrzywdził, a za pracę dostawałam pieniądze.

Mówi, że w czasie wojny nie każdy Niemiec był diabłem, a Polak aniołem i dobrze, że ktoś chce o tym opowiedzieć. Dlatego nie ma nic przeciwko temu, że fragment jej życiorysu stanie się częścią spektaklu i wszyscy będą wiedzieć, że Zofia Krupska to ona. "I jeszcze ta kurwa z Niemcami przyszła, suka jedna!" - witają polscy osadnicy wracającą do Legnicy z Niemcami Krupską. - Wiem, że może być i tak, że ludzie będą o mnie mówili: "To ta, co się z Niemcami prowadzała", ale ja nie mam się czego wstydzić - mówi Helena Wolska. - Do końca życia będę powtarzać, że mimo wojny i tego co Niemcy wyrabiali, trafiłam na przyzwoitych ludzi.

I dobrze, że ktoś chce to powiedzieć głośno.

Rokossowski za ścianką

Najtrudniej było o informacje z okresu, gdy wmieście działał tylko teatr rosyjski. Po Rosjanach pozostało niewiele śladów. - Historia rosyjskiej Legnicy nie istnieje - mówi Urbański. - Przez dziesięć lat zrobiono wszystko, żeby przekreślić czas obecności Rosjan w mieście.

Kiedy w 1946 r. rosyjska komendantura miasta postanowiła uruchomić teatr, potrzebni byli pracownicy techniczni, bo nikt z Rosjan nie potrafił obsługiwać maszynerii sceny obrotowej. Hans-Joachim Henske był jednym z tych, którym nie pozwolono z tego powodu wyjechać z miasta. Niemcy uwierzyli, że będą mogli wrócić do teatru. "Rosjanie kochają teatr, nie będzie ich trzeba długo namawiać" - mówi w spektaklu Leo Stammberger. - Niemcom pozwolono tylko posprzątać - mówi Urbański. - Do Legnicy jechał już ściągnięty przez marszałka Rokossowskiego teatr z Charkowa.

Pierwszym rosyjskim spektaklem w Legnicy był amerykański wodewil, opowiadał Henske. Rosyjskim aktorom przygrywała złożona z Niemców orkiestra. Na premierze pojawił się Rokossowski. Miał lożę odizolowaną od reszty widowni specjalną ścianką.

Rosyjski teatr najpierw grał wyłącznie dla Rosjan. Później raz w miesiącu pozwalano wchodzić na spektakle Polakom i Żydom. Nawet chcąc wynająć gmach teatru, musieli długo prosić. O wszystkim decydował generał, który mieszkał w teatrze, tam gdzie dziś mieści się dyrektorski gabinet. Dzięki wspomnieniom polskich pionierów stał się jednym z bohaterów "Wschodów".

Generał zgodził się na zorganizowanie w teatrze polskiego balu połączonego z loterią. Skuszono go obietnicą, że kanarka w pozłacanej klatce, główną nagrodę loterii, wygra jego żona. Ale ktoś się pomylił i generałowa wyszła z balu bez ptaka. Gdyza rok organizatorzy znów przyszli prosić o zgodę na bal, usłyszeli, że w tym terminie w każdym następnym w teatrze odbywać się będą bardzo ważne narady.

Żeby było bardziej narodowo

- Zdaję sobie sprawę, że spektakl można będzie zaatakować z każdej strony - mówi Jacek Głomb. - Dla pionierów, którzy budowali to miasto, będzie antypolski, dla Niemców antyniemiecki, dla Rosjan obraźliwy.

Przedsmak tego, co może się wydarzyć, już nastąpił. Przewodniczący Bundesgruppe Liegnitz, gromadzącej dawnych legniczan, po zapoznaniu się z konspektem sztuki napisał, że autor nie uchwycił w sposób właściwy dramatu wygnania z Dolnego Śląska setek tysięcy Niemców.

- Dopiero gdy dostał tłumaczenie całego tekstu, zmienił zdanie - mówi Urbański.

Komisja Kultury Rady Miasta na miesiąc przed premierą "Wschodów i Zachodów" zgłosiła prezydentowi Legnicy wniosek, żeby "dyrektor Teatru wprowadził do swojego repertuaru sztuki z klasyki narodowej w celu promowania kultury polskiej wśród szerokiego audytorium". Dyrektor Głomb otrzymał wniosek do realizacji. - Nie chcę wypowiadać się na temat sztuki współczesnej, ale podstawą wychowania powinna być twórczość narodowych wieszczy - mówi autor wniosku, radny Ligi Polskich Rodzin Zbigniew Woźny. - A mamy przecież tyle dzieł, które pomogły przetrwać Polakom najtrudniejsze chwile niewoli.

Dlatego premierze sztuki towarzyszy książka "Teatr Miasta - Miasto Teatru", w której opublikowano zebrane przez Urbańskiego opowieści. Na dowód, że wszystko wydarzyło się naprawdę.

Wycieczka starych Niemców

W1956 r. z Legnicy wyjechali ostatni Niemcy, fachowcy, którzy przestali być już potrzebni. Wtedy ostatecznie skończył się świat Liegnitz. W 1964 r. do Charkowa odjechał rosyjski teatr, choć ci, dla których grał, mieli pozostać w Legnicy jeszcze przez prawie 30 lat. Po 1968 r. wyjechali Żydzi i przestał istnieć ich amatorski teatr. Polski teatr powstał dopiero w 1977 r. Legnica stała się miastem wojewódzkim i ambitna władza chciała mieć własną scenę. W tym sezonie Teatr im. Modrzejewskiej obchodzi 25-lecie.

Pierwotnie spektakl miała zamykać scena wizyty w teatrze wycieczki starych Niemców, którą przewodnik oprowadza po zakamarkach budynku. - Przeżywałem kilka razy takie sceny: oprowadzałem Niemców, opowiadałem im o przeszłości tego teatru i nagle łapałem się na myśli, że być może opowiadam im historie z ich własnego życia - mówi Urbański.

Nowe zakończenie to teatr w teatrze. Jest rok 2003, nie ma już Niemców ani Rosjan. Tylko aktorzy Teatru im. Modrzejewskiej próbują kolejną scenę "Wschodów i Zachodów Miasta", które mają pomóc Legnicy odzyskać pamięć o przeszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji