Zmaganie. Rozmowa z Krystianem Lupą
Brnąc przez tę książkę, doznaje się na przemian zniechęcenia i wstrząsów — mówi Krystian Lupa o ostatniej powieści Thomasa Bernharda. W sobotę i niedzielę premiera Wymazywania w Teatrze Dramatycznym.
Krystian Lupa od kilku lat mierzy się z twórczością jednego z największych dramatopisarzy drugiej połowy XX wieku — Austriaka Thomasa Bernharda. W Starym Teatrze w Krakowie wystawiał Kalkwerk i Rodzeństwo. W Teatrze Polskim we Wrocławiu — Immanuela Kanta.
Dorota Wyżyńska: Pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z twórczością Bernharda?
Krystian Lupa: Przeczytałem jego powieść, Kalkwerk. To było objawienie literackie. Mówi się o zarażeniu Bernhardem — wielu czytelników w ten sposób na niego reaguje. Czułem się zarażony. Natychmiast zapragnąłem spotkać się jego twórczością w teatrze. Napisałem list do Bernharda, żeby zgodził się na polską prapremierę Kalkwerku.
Co odpisał?
Że się nie zgadza. Tłumaczył, że sam chce przenieść Kalkwerk na scenę. Premiera odbyła się w Starym Teatrze w Krakowie dopiero po jego śmierci.
Czy Bernhard zdążył przygotować sceniczną adaptację Kalkwerku?
Nie. Myślę, że to, co mi wtedy napisał, było po prostu wykrętem. A może nie. Prawdopodobnie nie chciał ryzykować. Bał się oddać tak ważną dla siebie powieść w ręce kogoś, kogo nie znał.
Wymazywanie to ostatnia powieść Bernharda. Kiedy Pan do niej dotarł ? Jak długo pracował Pan nad tłumaczeniem i adaptacją?
Długo. Zaraz po wydaniu (wyszła kilka lat po śmierci Bernharda) dostałem książkę od przyjaciół z Wiednia. Zaskoczyła mnie radykalizmem. Już sam tytuł zapowiadał totalną rewizję wszystkiego, co było materią i formą jego dotychczasowych literackich dokonań.
Brnąc przez tę książkę, doznaje się na przemian zniechęcenia i wstrząsów. Nie powiem, żebym tę powieść od razu od deski do deski przeczytał. Odłożyłem ją na bok, na jakiś czas. Ona jest fascynująca, ale w niektórych momentach dręcząca. Ciężar monologu — niepodzielonego nawet na akapity — jest ogromny. To nieokiełznany potok słów, w którym zostało zaniechane jakiekolwiek dążenie do literackiej urody. Kiedy po raz drugi podszedłem do tej książki, już wiedziałem, co mnie czeka. Nagle pojawiła się wspólna z autorem determinacja, ciężar duchowego życia człowieka zmagającego się ze sobą, ze światem, z centralną myślą, która nie może się wyłonić, z przeczuciami, które zwodzą go na manowce.
Bernhard próbował napisać książkę, która nie poprzestawałaby na łatwych łupach. Autor uznał, że każde uproszczenie to zafałszowanie. Jego zdaniem pisarze uzurpują sobie zbyt dużą wiedzę o otaczającym ich świecie. Ta automatyczna, często bezwiedna pycha irytuje go. Bardziej interesuje go to, co spycha człowieka nieustannie w dół. Człowiek nie chce się poddać procesowi, który czyni z niego istotę podlejszą, bardziej bezradną, pospolitą — inaczej, niż jest to w marzeniu każdego z nas.
Co dla Pana znaczy „wymazywanie”? To określenie jest rzadko używane w języku polskim.
Dlatego zostawiłem też tytuł oryginalny: Auslöschung — Wymazywanie. Auslöschung znaczy również wygaszanie, unicestwianie. To intuicja, przeczucie, że trzeba dokonać aktu redukcji na i samym sobie i na świecie.
Franz Josef dowiaduje się o śmierci rodziców. Pogrzeb ma się odbyć się w Austrii, w jego rodzinnym miasteczku. Ma tam wracać? Przecież uciekł stamtąd w poszukiwaniu wolności. Wracać czy nie? To wewnętrzny konflikt między pragnieniem wyzwolenia się a pokusą powrotu do przestrzeni pierwotnej — dzieciństwa, gdzie również możliwe jest dziś odrodzenie.
Śmierć rodziców zmusza bohatera do podjęcia procesu oczyszczającego, procesu wymazywania. Do tej pory — powodowany zwykłą inercją — czekał na coś, co go zmusi do następnego kroku. Bernhard mówi, że nasz świat tworzony jest nie przez to, co robimy, ale przez to, co zaniedbujemy. Przesuwamy najważniejsze zadania na następny dzień, i tak w gruncie rzeczy w nieskończoność.
Co łączy Franza Josefa z bohaterem Kalkwerku Konradem, pisarzem-szaleńcem, który nie może przelać na papier swojego studium o słuchu?
Akt twórczy, który nie chce się zacząć. Namiętne i obsesyjne dążenie do aktu twórczego oraz lęk przed tym, że w momencie jego podjęcia nastąpi totalna demistyfikacja, krach, klęska.
Franz Josef ma sen. Widz albo czytelnik może zapytać, co w tym śnie jest szczególnego? Jego treść z pozoru jest miałka, a jednak nie mogliśmy nie włączyć sceny snu do spektaklu. We śnie Josef w górskim schronisku spotka się z poetką Marią. Mają tam czytać dzieła Schopenhauera i wiersze Marii. Te najgenialniejsze dzieła Schopenhauera, które mogły powstać, ale nie powstały, i te najgenialniejsze wiersze Marii, bo jak każdy z nas — ona również nie podjęła największego możliwego wysiłku.
A Pan miewa sny o „tych najgenialniejszych spektaklach, które jeszcze nie powstały”?
Dziwna sprawa. Mam sny o genialnych obrazach, które nie powstały. Może dlatego, że jestem niezrealizowanym malarzem. Śni mi się — widzę obraz związany sznurem i myślę: Dlaczego kiedyś nie doceniłem tego obrazu?
Jakie są te obrazy?
Jest w nich synteza rzeczywistości. Jak w Burzy Giorgione’a. Są pełne, nasycone. Ten sen się powtarza i prawdopodobnie czegoś ode mnie chce. Powrotu do malarstwa? Chciałbym, ale z inercji nie potrafię tego zrobić. Zadomowiłem się w teatrze, czuję się tu bezpieczny. I nawet gdy pojawia się szansa pójścia inną drogą, zawracam.
Co się Panu śni przed premierą?
Przed premierą mam zawsze takie półsny. Mętne sny, w których nie ma fabuły, a jest praca, np. nieustannie kręcę korbą. Próbuję wyciągnąć ze studni ciężkie wiadro z wodą. Całe ciało bierze udział w tym śnie. Ciągnę linę, a na jej końcu jest ogromny statek… i budzę się.
Przekład, adaptacja, reżyseria i scenografia — Krystian Lupa. Występują: Waldemar Barwiński, Adam Ferency, Jolanta Fraszyńska, Sławomir Grzymkowski, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Maja Komorowska, Aleksandra Konieczna, Zygmunt Malanowicz, Małgorzata Niemirska, Agnieszka Roszkowska, Piotr Skiba, Andrzej Szeremta, Marcin Troński, Marek Walczewski, Wojciech Wysocki.
Premiera 10 i 11 marca. Spektakl podzielony jest na dwie części, które pokazywane są przez dwa wieczory