Artykuły

Mrożek w kuchni i na biurku

Mrożek właśnie taki był - uciekał, wymykał się, także klasyfikacjom. Na jego obraz składały się sprzeczności. Sam zresztą kilkakrotnie napisał o sobie, że jest po prostu typem depresyjno-euforycznym. Nic dziwnego, że bywał trudny dla otoczenia... Rozmowa z Małgorzatą I. Niemczyńską, autorką książki "Mrożek. Striptiz neurotyka".

Maria Hawranek: Dlaczego ty i Mrożek? Małgorzata I. Niemczyńska: Pamiętasz taki rysunek Mrożka, na którym ludzik o wielkim nosie pyta drugiego ludzika, jaki jest cel życia? Tamten w odpowiedzi coś mu szepce na ucho, a pierwszy ludzik aż podskakuje ze zdumienia. "Niemożliwe!" - krzyczy. I o to właśnie chodzi. O humor podszyty goryczą. Ja zadaję sobie to pytanie po kilka razy dziennie i pewnie już bym dawno otworzyła sobie żyły, gdybym nie zaczęła po prostu - mówiąc kolokwialnie - robić sobie z tego jaj. Gdy czytam o depresjach Mrożka w jego "Dzienniku", mam wrażenie, że miał podobnie. Jestem zresztą jedyną znaną mi osobą, której czytanie "Dziennika" nie męczy. Mało tego, ja się odnajduję w niektórych fragmentach. I nie chodzi mi tylko o jego słabość do steków.

Jak długo pisałaś książkę?

- Moja pierwsza rozmowa z Mrożkiem, którą wykorzystuję w tej książce, miała miejsce w 2007 r. Można więc powiedzieć, że pracowałam nad nią sześć lat. Ale naprawdę intensywna robota to był ostatni rok.

Czy zdarzały się dni bez Mrożka?

- Cały czas pracowałam w "Gazecie", więc było wiele dni, kiedy nie pisałam książki, ale to nie były dni bez Mrożka. On mi nie wychodził z głowy. Największy problem przy pisaniu miałam zresztą sama ze sobą. Chodziło o przekonanie siebie, że jestem w stanie to zrobić. Byłam tak onieśmielona pisaniem o Mrożku, że na wszelki wypadek mówiłam wszystkim, że piszę po prostu o "najwybitniejszym współczesnym pisarzu polskim". Efekt był taki, że kilku pisarzy doszło do wniosku, iż w takim razie na pewno piszę o nich. Jeden poeta krakowski nawet się trochę obraził, no bo jak to - tak pisać o nim bez jego zgody?

Gdzie w twoim mieszkaniu siedzi Mrożek?

- Moje mieszkanie jest bardzo malutkie, więc Mrożkowi nie było trudno w całości go opanować. Mam Mrożka w kuchni, Mrożka na biurku, Mrożka przy łóżku. Z podłogi wyrastają mi stalagmity z jego książek ułożonych jedna na drugiej. Moja książka poszła do druku już jakiś czas temu, a ja dalej nie posprzątałam. Oddałam tylko te tomy, które miałam pożyczone z biblioteki, bo nie mogłam prolongować ich w nieskończoność. Poczułam się po tym jak po amputacji. Miałam się także okazję przekonać, że w tym mieszkaniu nie ma już miejsca na innego poza Mrożkiem mężczyznę. Bo gdy raz jeden przyszedł, zaraz nieostrożnie ruszył łokciem i oblał mi winem "Ucieczkę na południe". To minipowieść Mrożka z początku lat 60., skądinąd pięknie wydana.

Jaki Mrożek wyłania się z twojej książki?

- Mam nadzieję, że możliwie niejednoznaczny. W jednym z wywiadów Mrożek opowiadał, jak kiedyś nie mógł wysiedzieć na nieudanej premierze swoich jednoaktówek. Przerażała go myśl, że będzie musiał zostać na bankiecie i powiedzieć, co myśli. To było w Kalifornii, ciepło, okno uchylone - nie doczekał nawet do końca, tylko przez nie wyskoczył. Podobno było to nawet trochę niebezpieczne, bo z wysoka. I uciekł. Mrożek właśnie taki był - uciekał, wymykał się, także klasyfikacjom. Na jego obraz składały się sprzeczności. Sam zresztą kilkakrotnie napisał o sobie, że jest po prostu typem depresyjno-euforycznym. Nic dziwnego, że bywał trudny dla otoczenia. To także chciałam pokazać. Wizerunek niedostępnego Mrożka miał w sobie szczyptę autokreacji. Jak powiedziałby Vonnegut, "jesteśmy tym, kogo udajemy, dlatego musimy bardzo uważać, kogo udajemy".

Czy po udarze się zmienił?

- Wszystkie nasze spotkania miały miejsce już po afazji. Ale osoby z jego otoczenia twierdzą, że jego charakter pozostał taki sam. Na pewno musiał się jednak zmienić jego tryb życia. To jest historia, od której dostaję gęsiej skórki. Wielki pisarz, dla którego przez dziesięciolecia język był de facto jedyną ojczyzną, nagle go stracił i musiał się go uczyć od nowa, jak bezbronne dziecko.

Był poliglotą. W jakim języku rozmawiał z Susaną?

- Żona Mrożka, Meksykanka Susana Osorio, rozumie język polski. Nigdy tylko nie nauczyła się dobrze mówić, choć próbowała, gdy zamieszkali razem w Krakowie. Za szybko jednak zaprzyjaźniła się z lektorką. Zaczęły plotkować po angielsku i na tym nauka się skończyła. Z Mrożkiem rozmawiali po hiszpańsku, francusku, angielsku i polsku.

Które języki odzyskał po afazji?

- Po 33 latach na emigracji Mrożek znał bardzo dobrze kilka języków. Po afazji ten atut stał się kłopotem. Podczas spotkań z przyjaciółmi czasem zaczynał zdanie po francusku, potem był środek po hiszpańsku, a koniec - po włosku. Do terapii podszedł bardzo sumiennie. Udało mu się odzyskać zdolność posługiwania się językiem polskim na tyle, że nawet napisał jeszcze ostatnią sztukę. Afazja zawsze jednak pozostawia ślady, nie było możliwe, aby wrócił do stanu sprzed niej.

Jeśli dobrze liczę, mieszkał w sześciu krajach. Gdzie czuł się najbardziej u siebie?

- Policzmy: Polska, Włochy, Francja, Meksyk, znów Polska i znów Francja. Do tego długie okresy pobytu w USA czy w Niemczech. Mrożek był wiecznym emigrantem. Po powrocie do Polski mówił mi, że czuje się tu nadal jak na emigracji. Któregoś razu napisał w "Dzienniku", że jego ojczyzną jest stół oświetlony lampą. I to jest chyba najprawdziwsza odpowiedź.

Najważniejsze było pisanie. Co było na drugim miejscu?

- W wieku 28 lat Mrożek wystąpił w malowniczej etiudzie "Rondo" swojego kolegi Janusza Majewskiego. Reżyser zwykł mówić po latach, że ich współpraca okazała się jednorazowa, bo Mrożek zajął się potem tym, co go interesowało najbardziej. To znaczy - sobą. Jak widzisz, nie wszyscy są zdania, że to pisanie było najważniejsze. Jego żona Susana mówiła kiedyś, że pisanie jest jedyną rzeczą, jaką Mrożek potrafi robić. Nie miał nawet żadnego hobby, jak majsterkowanie czy ogrodnictwo. Ale akurat z filmem Mrożek miał jeszcze potem przygody. W latach 70. sam wyreżyserował dwa dramaty psychologiczne dla niemieckiej telewizji, które potem zostały kompletnie zapomniane. Nie ma ich nawet na FilmWebie. Stawałam na głowie, aby te filmy zdobyć. Skończyło się to zresztą pewną ironią losu, bo gdy w końcu po długich miesiącach starań udało mi się je ściągnąć z Niemiec, okazało się, że każdy z nich został mi przez pomyłkę wysłany w dwóch kopiach. Producent domagał się niestety zapłaty za każdą z nich, a nie były to małe pieniądze. Tak to już ze szczęściem bywa - albo wcale, albo w nadmiarze.

Czy zdążył przeczytać fragmenty książki?

- Nie czytał, ale nie dlatego, że nie zdążył. Po prostu nic mu nie pokazałam. Niezależnie od onieśmielenia ani przez chwilę nie interesowało mnie pisanie autoryzowanej laurki. Miałam jednak nadzieję, że przeczyta gotową całość. Chciałam uniknąć ewentualnych zarzutów, że zabrakło mi odwagi, aby opublikować taką książkę za życia bohatera. A jak by zareagował? Chyba obeszłoby się jednak bez przelewu krwi, bo już wcześniej - np. na łamach "Dużego Formatu" - nie byłam wobec Mrożka bezkrytyczna, a jakoś dalej ze mną rozmawiał, i to całkiem życzliwie. Nigdy jednak nic nie wiadomo. Przypomina mi się taki fragment "Daru Humboldta" Saula Bellowa, w którym bohater opowiada, jak zabrał swoje córeczki do rezerwatu w Kolorado, aby im pokazać bobry. Wokół jeziora służba leśna umieściła tablice z przyrodniczym opisem życia bobrów, tymczasem bobry nic o tym nie wiedziały, dalej sobie żuły, pływały, wiodły swoje bobrze życie. "A my - mówił bohater - ludzkie bobry, doznajemy wielkiego wstrząsu, kiedy nas ktoś opisze".

Jak jego śmierć wpłynęła na tekst?

- Tekstu nie zmieniło to wcale poza tym, że napisałam o jego śmierci. Jedna z jego dawnych kochanek, z którą udało mi się już wcześniej porozmawiać, powiedziała mi półżartem, że mogę cytować ją pod nazwiskiem, jeśli tylko on umrze. A i tak zostawiłam jej tylko inicjał - uznałam po prostu, że tak będzie taktowniej. To znana osoba, nie chciałam tabloidyzacji. Wiele jednak zmieniło się w mojej głowie, bo z dnia na dzień presja wzrosła o jakieś milion pięćset dwa dziewięćset procent. Poza tym to był akurat czas intensywnej pracy nad tekstem - myślałam o Mrożku non stop, niemal 24 godziny na dobę. A tu nagle odbieram telefon i słyszę, że nie żyje. To mnie naprawdę przytłoczyło. Potem jednak przypomniał mi się cytat z jednej z jego humoresek drukowanych kiedyś w "Tygodniku Powszechnym": "Po wielu latach dobrego zdrowia Mecenas zmarł. Stało się to akurat w chwili, kiedy skończyłem jego biografię. W tym najnowszym dziele udowodniłem, że mecenas K. jest nieśmiertelny". I pomyślałam sobie, że Mrożek jednak jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji