Długie nosy
Odzwyczailiśmy się już od przedstawień, trwających prawie 4 godziny! A tyle czasu wypełniają "Czerwone Nosy" Petera Barnesa przedstawione na wczorajszej premierze prasowej w Teatrze Nowym w reżyserii dyrektora Eugeniusza Korina. Akcja tego utworu współczesnego angielskiego dramaturga osadzona jest w okresie dżumy, jaka ogarnęła Europę w XIV wieku. Zaraza w sposób jaskrawy różnicowała dwie postawy wobec życia: korzystania z uciech doczesnych lub też ucieczki w religijność. Obie przybierały często zwyrodniałe formy - bądź to orgiastycznej rozpusty, bądź też masochistycznej pokuty biczowników.
Sztuka Barnesa ma ogromne zalety widowiskowe. Jej luźna konstrukcja pozwala rozbudowywać poszczególne sceny, nizać je na fabularną oś właściwie bez ograniczeń. Ogromna to pokusa dla reżysera. Jednak nawet najbardziej efektowne pomysły nużą, gdy jest ich za wiele...
Moralitet pomieszany z jasełkową ludowością, uliczna dosadność językowa z patosem kościelnego słownictwa: wiernie to oddaje tłumaczenie Stanisława Barańczaka. Nastrój groteski jak w operze żebraczej XVIII-wiecznego rodaka Barnesa Johna Gay'a. Co celnie wzmacniają scenografia i kostiumy zaprojektowane przez Pawła Dobrzeckiego i Irenę Biegańską oraz muzyka Jerzego Satanowskiego. Mieszkaniec protestanckiej Anglii nie ma też żadnych zahamowań w portretowaniu papieża Klemensa VI jako uosobienia tyranii i zachłanności: świetna rola Witolda Dębickiego!
Zresztą aktorsko całe przedstawienie jest znakomite. A nie licząc anonimowych wykonawców - trzeba zagrać aż 35 postaci! Najważniejsze z nich kreują Janusz Andrzejewski, Mirosław Konarowski, Mirosław Kropielnicki, Aleksander Machalica, Antonina Choroszy, Paweł Binkowski, Andrzej Lajborek, Zbigniew Grochal. Niektórzy nawet z epizodu tworzą sytuacje zapadające w pamięć - lecz trudno w expressowo zwięzłym felietonie popremierowym wymieniać wszystkie role, gdy ich tak dużo...