Pieszo - truchtem i z mozołem
CIERPLIWOŚĆ jest cnotą. Ale mnie już jej brakowało w oczekiwaniu na dramat, który przecież Mrożek musiał kiedyś napisać, dramat z którego wylezie szydło polskiego kompleksu oraz ujawni się romantyczny demon, dochodzący prędzej czy później do głosu niemal u każdego liczącego się u nas pisarza. Jest to w końcu demon naszego losu, odrzucany często przez świadomość, ale trwale zakorzeniony w podświadomości polski zbiorowy archetyp. Odżegnujemy się od niego w różnych okresach stabilizacji, lizania ran po klęskach, chociaż zapewne, jakkolwiek by to paradoksalnie brzmiało, tenże romantyczny demon, sprawca naszych wielu niepowodzeń, zarazem nas integruje i wręcz warunkuje nasze istnienie. Można by zapewne - posiłkując się np. ideami Junga - snuć na ten temat psychologiczne refleksje, wróćmy jednak do wyjściowego konkretu, którym jest sztuka Mrożka "Pieszo".
Oto Mrożek, pisarz-mózgowiec, którego intelektualną ojczyzną zdaje się być Europa albo i świat cały z obłąkanymi paradoksami cywilizacyjnymi, kulturowymi, społecznymi, politycznymi, pisze dramat jednoznacznie zlokalizowany w miejscu, czasie i doświadczeniu zbiorowym, rozpoznawalnym tylko dla Polaka jako jego miejsce, czas i doświadczenie. Napisał sztukę, której akcja dzieje się na przełomie ostatniego dnia wojny i pierwszego dnia wolności, zamykając w kilku banalnych sytuacjach i dialogach ocierających się o trywialność jakby summę tego dramatu, jakim dla Polaków była okupacja, wyzwolenie i paradoksy nowego. Mimo to jednak i mimo bardzo konkretnych realiów "Pieszo" nie jest dramatem historycznym, tak samo jak nim nie jest "Wesele". Jest jakby kolejnym ogniwem długiego łańcucha poezji i dramaturgii, drążącej zagadki i paradoksy polskiego losu. "Pieszo" jak dramaty romantyczne z kanonu wielkiej literatury narodowej ma konkretne odniesienia historyczne i ponadczasowe. Przedstawia drobny epizod ostatniej polskiej "wędrówki ludów", ale w taki sposób, że staje się on zarazem symbolem znacznie szerszego, całościowego doświadczenia narodowego.
"Pieszo" to wycinek tego, co można górnolotnie nazwać "polskimi drogami". Mrożek nie jest: górnolotny ani pompatyczny. Nie wybrał wycinka wzniosłego i heroicznego. Jego bohaterowie są jakby przekrojem znacznej części społeczeństwa której narodowym zadaniem było przetrwać, aby historia w przyszłości miała jeszcze jakikolwiek sens. Są to ludzie w drodze, dosłownej i mozolnej (wszak odbywanej pieszo), aczkolwiek droga jest w literaturze od stuleci zarazem symbolem ludzkiego życia i losu. Są w drodze, którą podjęli jako uciekinierzy, jako poszukujący zagubionych rodzin - jako spekulanci ryzykownie kombinujący jak przeżyć, jako awanturnicy. Są w drodze, która jest niebezpieczna, w której trudno odróżnić wroga od swoich, w której wszystko może się zdarzyć, w której mylą się kierunki, zawieszeniu ulega potoczna logika, o powodzeniu decyduje po trosze szczęście, po trosze instynkt, w znacznym stopniu zdolności przystosowawcze.
Wśród bohaterów sztuki znajdują się: ordynarna baba-handlara z córką, noszącą w łonie wojenne dziecko nieznanego ojca, szary zastraszony człowieczek z nieletnim synem, jakiś były wojskowy skumany z rzezimieszkiem, nauczyciel - dość niskiego lotu inteligent, wreszcie demoniczny Superiusz, pewnie artysta, sprawiający wrażenie niezdrowego na umyśle, choć umysł ma niepospolity, ale nie dostosowany do okoliczności, w których się znalazł. Towarzyszy mu z masochistycznym samozaparciem młoda dama ze skłonnościami do spełnienia wyższego posłannictwa, na razie wyżywająca się w roli siostry miłosierdzia.
Drogi tych ludzi, splatające się w kilku miejscach, zejdą się na małej stacyjce, na której ludzie ci spędzą wspólnie noc, pełną wrażeń dzięki wielu litrom wypitego bimbru. Będzie to szalona noc, którą Superiusz ogłasza jako "stypę, wesele i chrzciny". Dla niektórych ta noc okaże się chwilą przesilenia. Superiusz ostatecznie trwale wyemigruje w inny wymiar rzeczywistości. Nauczyciel skojarzy się z opiekunką artysty. Ojciec przeżyje chwilę wyzwolenia, a syn - wtajemniczenia w życie dorosłych. Po tej nocy zacznie się nowe życie.
Były "porucznik" ze swym rzezimieszkiem ruszą szabrować na zachód. Nauczyciel ze swą świeżą panią przystąpią do odgrywania roli dziejowej w procesie uświadamiania mas. "Masy" - tutaj Ojciec i Syn - będą kontynuować swą mozolną drogę pieszo, w trudzie i niewygodach, ale z godnością. Superiusz z zaświatów będzie ironizować, wyzwolony z ograniczeń historii, praw fizyki i biologii...
"Pieszo" jest sztuką, którą można próbować włączyć - przy pozornej karkołomności porównania - w tradycję literacką symbolizowaną przez "Wesele". Jest w nią wpisane polskie doświadczenie zbiorowe, są diagnozy i prognozy, sformułowane w sposób oryginalny i dość nieoczekiwany. Można bowiem w tej sztuce odnaleźć w postaci zalążkowej różne źródła naszych klęsk, konfliktów, niepowodzeń i nieszczęść. Cześć z nich przynależy do tego, co psychologowie nazywają podświadomością, bywa nierozpoznawalne lub rozpoznawalne tylko intuicyjnie, a co jest jednak realne. "Pieszo" jest próbą samopoznania, wykraczającą poza schematy myślowe, do których przywykliśmy. Dlatego wydaje mi się sztuką bardzo ważną.
Przyznaję, że na niektóre aspekty utworu, które przeoczyłem w lekturze, zwróciło mi dopiero uwagę przedstawienie "Pieszo" zrealizowane w jeleniogórskim Teatrze im. Norwida przez Krystiana Lupę. Tak się składa, że utwór ten można oglądać w dwu dolnośląskich teatrach, bo grane jest również we Wrocławiu w Teatrze Polskim. Są to bardzo odmienne przedstawienia. Dariusz Miłkowski we Wrocławiu zrealizował komedię, budując spektakl z lepszych lub gorszych skeczów, dbając o wartki rytm, aby broń Boże nie znużyć widza, ani nie dać mu czasu na refleksję; znakomicie to spłaszcza intelektualną wymowę utworu, chwilami jego czytelność staje się wręcz problematyczna.
Lupa dokonał prostego, ale podstawowego odkrycia, odnalazł właściwy rytm utworu. Jego - jak mu wypominają - skłonności do celebrowania przedstawienia, w tym wypadku okazały się bardzo na miejscu. Spektakl toczy się w rytmie marszu znużonego wędrowca z obolałymi nogami, które już odmawiają posłuszeństwa. Zmienia to gruntownie klimat przedstawienia. Coś, co przez paradoksalne zderzenie ("Panie jedyny, Ty widzisz, a nie grzmisz..." i w tym momencie detonacja pocisku) jest humorystyczne i budzi śmiech, ma na scenie przedłużone działanie, otwarte na odwrotny dramatyczny aspekt sytuacji. Proste czynności nabierają symbolicznej, a nierzadko patetycznej wymowy. W przedstawieniu Lupy wymiana obuwia między ojcem a synem jest wypełniana treścią, jako akt skruchy ojca po szaleństwach nocy, pojednania i symbolu ojcowskiej miłości. Takie sceny, a jest ich więcej, u Lupy są głęboko przemyślane i treściowo nośne. Teatr nie jest tu tylko cytowaniem i ilustrowaniem autora, ale dopełnianiem.
Często się zapomina, a Lupa doskonale to rozumie - że dramat to nie tylko dialogi i wynikające z nich sytuacje, ale również to, co jest pomiędzy dialogami i sytuacjami zapisanymi w sztuce. Konsekwencją tego wszystkiego w przedstawieniu jeleniogórskim jest i to, że występujący w nim aktorzy są bardzo intensywnie obecni na scenie na wszystkich planach, że żywa jest więź partnerska pomiędzy nimi, a także kontakt z widownią. Nawet aktor, którego możliwości trudna rola Superiusza nieco przerasta, prezentuje przynajmniej interesującą koncepcję, a nie bezradność lub nijakość albo tylko właściwy sobie zakres umiejętności technicznych, co demonstrują wykonawcy przedstawienia wrocławskiego.
Warto czasem - kto by mógł, zachęcam - obejrzeć dwa przedstawienia tego samego dramatu w różnych realizacjach, aby przekonać się naocznie, jak zagadkową i bogatą w możliwości sztuką jest teatr. Skoro zaś - jak powinno wynikać z powyższych refleksji - zamierzam ogłosić jeleniogórskie "Pieszo" dolnośląskim wydarzeniem teatralnym, oddając zasłużona satysfakcję współtwórcom, wymieniam pełną listę wykonawców. Są nimi: Irena Dudzińska, Krystyna Paraszkiewicz, Ewa Sobiech. Grażyna Wójcik, Edward Kalisz, Tomasz Karasiński, Kazimierz Krzaczkowski, Bogdan Kuczkowski, Tadeusz Radecki, Ryszard Wojnarowski, Bogdan Zieliński.