Artykuły

Bezsenność

W PROGRAMIE poświęconym sztuce pani Lucille Fletcher nie ma końca zachwytom nad jej osobistymi walorami oraz niebotycznymi wprost wartościami jej pisarstwa. Z żalem przyzna­ję, że ominęła mnie przyjemność osobistego poznania pani Fletcher i stąd trudno mi zająć stanowisko w sprawie tak delikatnej, jak jej niewieście wdzięki i zalety jej ducha. Natomiast w sprawie drugiej, dzięki prapremierze (co z nieukry­waną satysfakcją program podkre­śla) da się już to i owo powiedzieć. Autor wypowiedzi zamieszczonej w programie pisze: "Pasjonowało ją (panią Fletcher - przyp. MD) zawsze motanie wątków, które - bo taka jest specyfika tego gatun­ku literackiego - muszą się na końcu dzieła zejść, związać, tłuma­czyć logicznie - tak żeby żadna luźna nitka nie pozostała poza kłęb­kiem". I tu ma rację. Tymczasem jednak w sztuce pani Fletcher wąt­ki wcale tak idealnie się nie wią­żą, a luźnych nitek poza kłębkiem pozostaje cały kłąb. Bo nie wyja­śnia się rola, jaką w całej sprawie odegrało dwoje głównych bohate­rów - John Wheeler (Bogusław Danielewski) i Blanche Cook (Ire­na Remiszewska), choć wiemy, że także wobec siebie nie działali z pełną otwartością i zaufaniem, sko­ro Blanche sprawdza kim napraw­dę jest sprowadzona przez Johna dr Lake (Zdzisława Młodnicka). Do końca zresztą nie wiemy czy była naprawdę lekarzem (jej medyczne umiejętności na to nie wskazują), czy też podstawioną przez Johna hochsztaplerką. Niejasna jest także rola p. Appleby i Helgi, a także spra­wa podpisania przez Helenę upo­ważnień majątkowych dla męża. Swoją drogą warto byłoby docho­dzić tych wszystkich zawiłości tyl­ko wtedy, gdyby to coś wyjaśniało.

Tymczasem tak naprawdę w utwo­rze pani Fletcher o nie nie chodzi, więc i wszystkie "rozkosze łamania głowy" na nic.

Sądzę, że zawiniły tu \godnie - autorka, którą nieco usprawiedli­wia fakt, iż jest to jej pierwsze "dzieło sceniczne" i reżyserka, któ­ra z podobnego usprawiedliwienia nie może korzystać. Jeśli tekst nie pozwala na wyjaśnienie expressis verbis licznych dwuznaczności i niedopowiedzeń, należało zrobić to za pośrednictwem działań bohate­rów. Także niektóre postacie zo­stały przez reżysera poprowadzone niewłaściwie. Andrzej Gazdeczka jako sierżant Vanelli jest postacią farsową, podczas, gdy powinien co najwyżej wyróżniać się pewnymi śmiesznostkami. Nikt nie uwierzy (a przecież o taką wiarę realizato­rom chodzi), że tak może wyglądać mundurowy policjant w wielkiej amerykańskiej metropolii. Nieco po­dobnie nakreślona została sylwetka inspektora Walkera (Ferdynand Matysik). Rozumiem, że reżyserce za­leżało na wyeksponowaniu, akcen­tów komediowych. Bardzo prawdo­podobne, że pójście tą drogą do końca, poprowadzenie przedstawienia w kierunku forsy, w której aktorzy bawiliby się swoimi rola­mi, dałoby efekt najbardziej pra­widłowy, stworzyłoby klimat nie­wymuszonej rozrywki. Tak się jednak nie stało i przerysowania w paru epizodach są rażące.

W najwłaściwszym tonie utrzy­mała postać Helgi Jadwiga Zie­miańska - była zabawna, ale jednocześnie prawdziwa. Spośród trójki głównych wykonawców, w pierwszej części przedstawienia, najmniej przekonywająco zagrała Iga Mayr (Helena Wheeler). W dalszych odsłonach trójka ta stanowi wyrównany aktorsko trójkąt małżeński. Dość ciekawą, bo wno­szącą oryginalny klimat, choć w kontekście sztuki niedookreśloną postać stworzył Zygmunt Bielawski (Pan Appleby).

Najzabawniej jednak w widowis­ku funkcjonuje scenografia Marci­na Wenzla. Nie dlatego, iżby ją ożywiało jakieś szczególne poczucie humoru, ile raczej z tej przyczyny że pomyślana naturalistycznie, kre­owana na wzór filmów o bogatych businessmanach, jest jednocześnie ogromnie tandetna, co wywołuje efekty niezamierzenie komiczne. Na przykład udający marmur postu­ment chwieje się niepokojąco przy podnoszeniu słuchawki stojącego na nim telefonu, umieszczone w ścianach skrytki otwierają się w najmniej oczekiwanych momentach, wydając skrzypienie charakterys­tyczne dla dykty, itp. Ukoronowa­niem wszystkiego jest jednak finał. Otóż nagle, w ostatniej odsłonie, dwie ściany zmieniają całkowicie położenie w stosunku do pozosta­łych, które spokojnie stoją na dotychczasowym miejscu, a wszystko po to, abyśmy mogli zobaczyć pa­rę kochanków pomordowanych dwoma celnymi strzałami prze­biegłej małżonki. Technika, nawet jak na amerykańskie wyuzdanie mieszkaniowe, wyjątkowo imponu­jąca.

Zastanawiam się często, po co te­go rodzaju sztuki, książki, filmy przybliża się polskiemu odbiorcy. Zgadzam się, że czasem i kryminał może nieść interesujące wartości, ale tylko czasem i trzeba tu doko­nywać ostrożniejszego wyboru niż w każdym innym przypadku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji