Artykuły

Ciemne i jasne kolory festiwalu

IV Festiwal Prapremier w Bydgoszczy podsumowuje Anita Chmara w Gazecie Pomorskiej.

Po Festiwalu Prapremier pozostał niedosyt. Z dwóch powodów. Po pierwsze spektakli miało być więcej, ale niektóre teatry zrezygnowały. Po drugie widzieliśmy jednak kilka przedstawień udanych - a jury nie przyznało Grand Prix. W dodatku nie uzasadniło, dlaczego.

Tak więc w nocy ze środy na czwartek, gdy Hanna Baltyn ogłosiła werdykt jury, zapadła kompletna cisza. Ktoś z rozpędu dwa razy klasnął i przestał. - No, cóż... nie podoba się? - rzekła na to przewodnicząca jury i wykonała coś na kształt przepraszającego dygnięcia. - Tak zdecydowaliśmy - dodała i schowała się za pracowników teatru oraz innych członków jury. W teatrze nadal panowała cisza. Nie było wiadomo, co ze sobą zrobić. Nie było komu gratulować, ani też z czym dyskutować. - Jakieś uzasadnienie powinno jednak być - mówiono, gdy wreszcie pierwsze zdumienie minęło. Niesmak pozostał.

Pół na pół

Owszem, tegoroczny poziom nie był oszałamiający. Na dziesięć konkursowych przedstawień połowa była interesująca. Jednak była. Tymczasem werdykt jury sugeruje coś innego. Sugeruje też, że jeśli na festiwal nie przyjeżdżają gwiazdorskie spektakle z Warszawy czy Krakowa, to w zasadzie nie mamy o czym rozmawiać.

Szkoda. Tym bardziej, że teatry z tak zwanej prowincji coraz częściej udowadniają, że mają coś do powiedzenia. Sięgają po nowe, trudne teksty, angażują dobrych reżyserów. Dorobiły się też świetnych zespołów aktorskich. A że twarze tych aktorów nie pojawiają się w serialach...? Że aktorzy ci nie grają Hamleta w Narodowym?

Pozostaje jeszcze tematyka, która nie wszystkim musi odpowiadać, to indywidualne prawo każdego widza, w tym także jury. Istnieje jednak coś takiego, jak obiektywna wartość przedstawienia. Inaczej konkursy festiwalowe nie miałyby po prostu żadnego sensu.

Oczym to było?

Spektakle prezentowane w Bydgoszczy mówiły głównie o szarym i dość okrutnym świecie.

Nie są to sztuki lekkie - farsy czy niezbyt skomplikowane komedie, ale na festiwale takich się raczej nie przywozi. - Festiwale służą czemuś innemu. Konfrontują nową sztukę, pokazują, dokąd zmierza teatr, co gnębi pokolenie młodych dramatopisarzy oraz reżyserów. Takie jest nasze założenie - podkreślał wielokrotnie Adam Orzechowski.

Nasze się podobały

A w ramach tego założenia, kilka sztuk istotnie było ciekawych. Na przykład bydgoska "Plastelina" [na zdjęciu] w reż. Grzegorza Wiśniewskiego, opowiadająca o smutnym losie nastolatków, pozbawionych wsparcia. "Plastelina" często spotyka się z zarzutem, że pokazuje życie marginesu społecznego. Tylko czy na pewno? Czy przypadkiem dzieci z tak zwanych dobrych domów, nie mają ostatnio zapracowanych rodziców, którzy nie mogą poświęcać im czasu? Zresztą przedstawienie ma wiele zalet, choćby wyjątkową scenografię i dobrych aktorów. Piotr Ligenza za rolę Maksa oraz Ewa Jendrzejewska za rolę Kobiety na stadionie otrzymali nagrody. Scenograf tego spektaklu - Magdalena Gajewska - także.

Zobaczyliśmy też toruńskie "Ja" w reż. Wiktora Ryżakowa. Przedstawienie, które wbrew opinii, że dziś w teatrze to już tylko ponuro, jest pogodne. A interesujące przede wszystkim dlatego, ze pisane dla konkretnych pięciu aktorów Teatru Wilama Horzycy. Aktorzy opowiadali na jednym ze spotkań, że taka sytuacja trochę pomaga, a trochę przeszkadza. -Reżyser, zgodnie z najnowszą szkołą rosyjską, wymagał, żebyśmy nie grali, a byli sobą. W Rosji tak się teraz pracuje - opowiadali. - To ogromna trudność, bo do takiego stylu nie jesteśmy przyzwyczajeni. To sprawia też, że czasem mieliśmy kłopot, by skupić się na danej scenie, choć oczywiście musieliśmy się tego nauczyć.

Oba spektakle są grane przez teatry z naszego regionu, mamy je więc w zasięgu ręki, mimo że Festiwal Prapremier się zakończył. Kto jeszcze nie widział - może się wybrać.

Cudze też dobre

Pozostałe, godne polecenia, trzeba już ścigać gdzieś w Polsce, l tak "Blask życia" w reż. Mariusza Grzegorzka zobaczymy w Teatrze Jaracza w Łodzi. A zobaczyć naprawdę warto. Spektakl przypomina "Urodzonych morderców" Olivera Stone'a, głównie ze względu na temat. Zagrany jest perfekcyjnie. Słusznie nagrodę otrzymała Małgorzata Buczkowska. Jej Lisa, główna bohaterka, po prostu hipnotyzuje. Ma w sobie coś tak elektrycznego, że chciałoby się ten spektakl zobaczyć drugi raz. Świetna jest też reżyseria - niezwykle konsekwentna, słusznie nagrodzona przez jury.

Był jeszcze "Madę in Poland" Teatru Modrzejewskiej z Legnicy w reż. Przemysława Wojcieszka. Spektakl, który dział się na ulicy przed dawnym MiniMalem przy ul. Skarżyńskiego oraz w samym markecie, urzekł teatralnością., rozmachem, świetnymi kreacjami aktorskimi i dowcipem. Rzecz dotyczy Bogusia, chłopaka z blokowiska w fazie zdecydowanego buntu. Boguś uważa, że jest rewolucjonistą. W związku z tym rozwala wszystkie osiedlowe samochody (polonez stracił podczas spektaklu szyby). A jednocześnie to przedstawienie, które - wbrew temu, co mówi się o współczesnych sztukach - ma pozytywne przesłanie.

Podobał się też dowcipny "Zwał" Teatru Polskiego w Poznaniu według tekstu modnego ostatnio autora, Sławomira Shuty. To spektakl, który w formie nieco kabaretowej opowiada o dość smutnej jednak, konsumpcyjnej rzeczywistości.

A zatem dlaczego nie było Grand Prix? I czy nie należało się wyjaśnienie? Jeśli nie widzom, to chociaż artystom...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji