Artykuły

Zemsta w Krakowie

Szukając przyczyn niepowo­dzenia "Zemsty" przygotowanej przez Andrzeja Wajdę w Starym Teatrze należy chyba zwrócić uwagę na pewne niemożności, ja­kie ujawnia sam tryb przygoto­wywania spektakli w naszych teatrach. To nie unik z mojej strony, albowiem musi dawać do myślenia fakt, że praca wybitne­go reżysera z wybitnymi aktora­mi nad realizacją wybitnego tekstu przyniosła w rezultacie nie nieudany spektakl, ale - brak spektaklu. Robiło to wrażenie, jakby widowisko ostrzelano z broni ciężkiej, a z katastrofy tej ocalały jedynie kostiumy oraz zamysł jednej postaci. I to wszy­stko. Ta sromotna klęska, by kontynuować bitewną metafory­kę, jest, jak się zdaje, znaczącą przestrogą.

W przypomnianym tu układzie zależności: reżyser - tekst - aktor, jaki powstaje podczas rea­lizowania spektaklu, brak bo­wiem istotnego ogniwa: kogoś, kto pełniąc wobec reżysera, sce­nografa, aktorów rolę usługową, wykonywałby za nich pracę o charakterze erudycyjnym, filolo­gicznym, historycznym, pracę, do której nie mają oni ani zamiło­wania, ani cierpliwości, a osta­tnio nawet i chęci. Bez tego ty­pu zabiegów nie można dzisiaj przystępować do realizacji jakie­gokolwiek utworu klasycznego. Nieświadomość tej konieczności prowadzi do nieprzejęcia się konstrukcją rzeczywistości pro­ponowaną przez autora, a w re­zultacie - do jego unieważnie­nia. W przypadku Fredry jest ono szczególnie charakterystycz­ne dla naszego dzisiejszego doń stosunku. I to właśnie stało się, jak sądzę, bezpośrednią przyczy­ną fiaska krakowskiego przed­stawienia.

"Zemsta" w reżyserii Andrzeja Wajdy to spektakl nieudany, gdyż nie o "Zemstę" tu idzie, lecz o okazję do zaprezentowania kil­kunastu świetnych aktorów w kilkunastu komicznych sytua­cjach, w których oglądać ich nie przywykliśmy. Dodatkową kom­plikację czyni pomysł podwój­nych obsad każdej roli i dowol­nego z nich komponowania ob­sady całego spektaklu. Ale na Boga: "Zemsta" to nie tylko dos­konała dramatyczna konstrukcja służąca eksponowaniu aktorskich indywidualności - to także pewna wizja świata, jeden z ele­mentów narodowej tożsamości. Charakterystyczne, że zlekcewa­żenie tego typu, na pozór ba­nalnych, prawd odebrało kra­kowskiemu spektaklowi całą szlachetność, którą wnieść po­winni byli tak świetni wyko­nawcy, jakimi dysponuje Stary Teatr. Aktorzy nie zbudowali postaci, gdyż brakło im po temu materiału, a swe sceniczne ist­nienie dopełnili własną prywat­nością. I to graniczyło już z sa­dyzmem: wygrywał ten, komu natura nie poskąpiła vis comicae, przegrywał z kretesem ten, czy­je dowcipkowanie nie jest jego mocną stroną. W tej sytuacji bezwzględnym, niemal na śmierć i życie, pojedynkiem gladiatorów stało się zestawienie w roli Pap­kina Jerzego Stuhra i Jerzego Radziwiłowicza - wynik mu­siał być znany od początku.

Ale to wciąż jeszcze nie do­prowadziłoby do unicestwienia tego spektaklu: wyczynianie bła­zeństw stanowić może zasadę konstrukcyjną widowiska tea­tralnego. Zniszczenie krakow­skiej "Zemsty" przyniosło dopie­ro dominujące nad sceną ogromne malowidło - kopia sie­demnastowiecznego obrazu, któ­ry przedstawia Władysława IV odbierającego hołd Michaiła Bo­rysewicza Szeina po zwycięstwie pod Smoleńskiem. W rezultacie na scenie trwają dwa równole­głe, nieskoordynowane przedstawienia: teatr historii i teatr dziewiętnastowiecznej komedii. Można w tym widzieć próbę wzbogacenia konfliktu dramaty­cznego "Zemsty" o pewne wnioski natury historiozoficznej. Ale kon­tekst patetycznej i dumnej prze­szłości, wielkiego wojskowego i politycznego tryumfu nad Rosją, jakim była wojna smoleńska, jest zabójczy nie tylko dla Cześnika i Rejenta, Wacława i Pap­kina, lecz w ogóle dla Fredry jako komediopisarza. Uwydatnia­jąc głupstwo problemów, który­mi żyją bohaterowie "Zemsty", podważa się zarazem sens tego typu obserwacji i przeżywania rzeczywistości, które proponuje dzieło Fredry. Spektakl "Zemsty" przestaje istnieć, bo brak po te­mu pretekstu: czymże miałaby być sztuka o sporze o mur wo­bec rozlewistej rzeki historii?

Jeśli z tych zgliszczy chciałoby się coś ratować, to przede wszy­stkim koncepcję postaci Wacła­wa granego przez Krzysztofa Globisza. Z gęstymi lokami na głowie, w drucianych okularach, z założoną palcem książką w dłoni, z której odczytywał miłos­ne wyznania, chwilami ugrzeczniony i słodki, chwilami kogu­cio czupurny, był krakowski Wa­cław świetną parodią romanso­wego kochanka. A raczej - mógłby być, stanowiąc istotny etap w scenicznych dziejach Fre­drowskich Wacławów, gdyby nie mało przystojne przeszarżowania, uleganie błazeńskiej atmosferze całego widowiska. Z popieliska "Zemsty" w Starym Teatrze ocalić trzeba też kostiumy. Szczególnie - Podstoliny; elegancką, a przy tym w kroju i zdobieniach dość powściągliwą suknię z tafty w biało-czarne, drobne prążki oraz kapelusz w stylu Gainsborough, z szerokim rondem. Efektowność tego stroju pozwalała wierzyć w autentyczność uczuć, które roz­budziła w młodym Wacławie le­ciwa matrona.

Zaiste niewielkie to korzyści dla Fredry i niewielka pociecha, skoro w ostatecznym rozrachun­ku krakowski spektakl zda się głosić jego nieistotność. Wpraw­dzie natrętne byłoby dziś uwspółcześnienie sformułowanej przez Stanisława Koźmiana w "Rzeczach teatralnych" myśli o wieku XIX, że "Fredro urato­wał Polskę od pogrobowej posępności", to jednak wydaje się, iż jest to autor godny nieco większej troskliwości, nieco większego wysiłku skupionego na jego zrozumieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji