Zemsta
Stary Fredro wiecznie młody! Doskonale brzmi fraza fredrowska wypowiadana przez tak świetnych aktorów jak Jerzy Trela, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Wiktor Sadecki, Jerzy Radziwiłowicz. Scena kameralna Starego Teatru w Krakowie jest oblegana przez widzów. I nic dziwnego.
"Zemsta" przygotowana z pozoru skromnie przez Andrzeja Wajdę iskrzy się dowcipem, czaruje pięknem słowa i jest wyjątkowo smacznym kąskiem teatralnym. Prawdziwa uczta duchowa i relaks dla widzów cokolwiek już zmęczonych różnymi - izmami, awangardą prawdziwą i rzekomą, teatrem otwartym bądź niechlujnym. Oto mamy teatr prawdziwy, cudownie skrojony, na miarę przeciętnego zjadacza chleba, a przecież bez wątpienia arcydzieło zdolne ukontentować wybrednych.
Przy tym aktorzy: najlepsi z najlepszych. Ci szczęśliwcy, którzy widzieli Jerzego Radziwiłowicza w roli Papkina, muszą koniecznie zobaczyć też, jak zagra go Jerzy Stuhr. Widzieli Teresę Budzisz-Krzyżanowską jako Podstolinę, przyjdą jednak do teatru ponownie, aby zobaczyć w tej roli Annę Dymną. Nikt nie dubluje Wiktora Sadeckiego. Dyndalski w wykonaniu Wiktora Sadeckiego jest uroczy, ma wdzięk, o który trudno było posądzać tę postać. Zaś eksplikacja (do publiczności), że namazany hieroglif to wszak litera "B", rozśmiesza do łez. Tego Dyndalskiego można oglądać i słuchać zapewne dziesiątki razy zawsze z tą samą przyjemnością.
Reżyserskim kluczem do odczytania "Zemsty" w 1986 roku okazuje się wierność wobec słowa, zaufanie do autora. Nie ma tu nic z czasem spotykanej postawy tego, co to lepiej wie niż pisarz. Pokora wobec literatury owocuje sowicie. "Zemsta" tak potraktowana nie jest ani trochę naiwna i wcale a wcale myszką nie trąci, choć od napisania tej wierszowanej komedii minęło już przeszło półtora wieku.
W tej interpretacji trudno odnaleźć skłonność bądź do idealizacji, bądź do oskarżycielskich tonów wobec świata przedstawionego, świata Rzeczypospolitej szlacheckiej w okresie jej upadku. Lecz choć brak aspiracji, aby analizować przyczyny tegoż - bo i nie o tym w komedii mowa - wydaje się, że obraz fredrowski wskazuje na konkretne uwarunkowania sprzyjające rozkładowi państwowości. Najkrócej rzecz ujmując: są to przyczyny natury moralnej połączone z niedostatkiem rozumu. Brak zasad etycznych, nienawiść, pieniactwo, chciwość, ciemnota - to nasze dziedzictwo po złotej przeszłości, do której wielu wzdycha.
Śmiejemy się z Raptusiewicza i z Papkina, z rozbawieniem sekundujemy komicznej walce o mur graniczny. Pełni zadowolenia wychodzimy z teatru, bo spędziliśmy tu rzeczywiście udany wieczór. A przecież chciałoby się powtórzyć pytanie: z kogo się śmiejecie? Odpowiedź znana.
Wszak walki o mur graniczny trwają, guzy nadal zbierają niewinni murarze, zaś los Klar i Wacławów wciąż znajduje się w rękach Cześników i Rejentów, którym radość niesie to co sprawi, że przeciwnik skona.
Finałowa zgoda wydaje się nieprawdopodobna. Milczek pozostaje Milczkiem, Raptusiewicz - Raptusiewiczem, żaden z nich wszak się nie zmienił. Domyślać się można, że doszło jedynie do chwilowego zawieszenia broni. Jedyna nadzieja w przyszłych potomkach Klary i Wacława: może ci będą światlejsi niż ich przodkowie.