Artykuły

Zły duch przekory

Kiedyś - ogromnie zasłużony, więc prawem paradoksu pozbawiony stanowiska - b. dyrek­tor Starego Teatru, a jednocześnie wybitny re­żyser (przed dyrektorowaniem i po jego zakoń­czeniu) Teatru im. J. Słowackiego: Władysław Krzemiński, wystawił tamże przed prawie ćwierćwieczem, w przeróbce własnej i Ludwika Jerzego Kerna, komedię słynnego Lorda Paradoksa "Mój brat niepoprawny". Lord Paradoks, to oczywiście Oskar Wilde (1856-1900), an­gielski poeta, prozaik i dramaturg pochodzenia irlandzkiego, autor głośnej swego czasu powie­ści "Portret Doriana Graya" i cieszących się po­wodzeniem, ze względu na błyskotliwy oraz pełen przewrotności dowcip sztuk teatralnych. Do nich należy niewątpliwie m. in. "Wachlarz lady Windermere", "Mąż idealny" i "Bądźmy po­ważni na serio". Ostatni utwór grywany był u nas zazwyczaj w tłumaczeniu B. Gorczyńskie­go jako "Mój brat marnotrawny".

Pod tytułem "Mojego brata niepoprawnego" duet autorski Krzemiński-Kern przedstawił "lekką komedię dla poważnych ludzi", oprawio­ną scenograficznie, jakby bibułkowo, przez An­drzeja Majewskiego, w charakterze... musicalu, czyli coraz modniejszej wtedy na Zachodzie formy popularyzowania klasycznych dzieł tea­tralnych. Muzykę do spektaklu z r. 1965 skom­ponował Tadeusz Dobrzański. Grały też dwa fortepiany (a na nich M. Niwelt i J. Czarnik) zaś w tej umuzycznionej wersji dramatu śpie­wali oraz parlandowali nie byle jacy aktorzy, bawiąc wybornie zgromadzoną publiczność: Maria Malicka, Aleksandra Górska, Halina Ża­czek, Jadwiga Baronówna, Jerzy Kamas, An­drzej Szajewski, Juliusz Grabowski, Rafał Kajetanowicz i Jan Norwid. Świetna to była roz­rywka w klimacie i duchu przekory. Ostrze satyryczne zarówno adaptacji scenicznej, jak i samego słuchowiska, zostało skierowane - o czym wówczas pisałem - przeciw reliktom idiotycznej obyczajowości snobistyczno-mieszczańskiej i podporządkowaniu uczuć władzy pieniądza. Zgrabna intryga, rozśmieszające sy­tuacje, bystre spostrzeżenia paradoksów życia bezpretensjonalnie bawiły publiczność. Nawet, jeśli sporo spraw społeczno-obyczajowych ule­gło od r. 1895 (kiedy powstał ten utwór) nadgrvzieniom tzw zęba czasu.

Teraz "Bądźmy poważni na serio" w przekła­dzie Cecylii Wojewody odżywa na scenie TEA­TRU KAMERALNEGO. Inscenizacji komedii podjął się gość z Wielkiej Brytanii, reżyser Kevin Anthony Hayes, zaś dekoracje i kostiu­my zaprojektowała para niedawnych jubilatów: Lidia Minticz i Jerzy Skarżyński. Zacznijmy więc od scenerii. Wywołuje ona w I akcie salo­nowym wyraźnie potraktowanym "oleodrukowo", wrażenie dość zbliżone do prób pastiszu, ty podczas II aktu w plenerze posiadłości wiej­skiej, już ze znacznie wycieniowanym dowci­pem malarskim poprzez ujęcia kolorowo cętkowanych krzewów ogrodu, nadać obrazowi kontury bardziej parodystyczne. Jakby otwie­rając pole do aktu III - pełnej parodii.

Owe barwy i ton parodiowy zdają się patronować całej inscenizacji. Skądinąd słusznie, gdyż tekst Wilde'a został naszpikowany satyrycznymi akcentami, które zjadliwie lecz utrzy­mując się w granicach artystycznej finezji (zgodnie z wyznawanym przez pisarza estetyzmem, choćby i skrajnym) ośmieszają bezpar­donowo snobizmy społeczne i konwenanse wy­stępujące w sposób spotęgowany u ludzi pyszałkowatych, choć z ptasimi móżdżkami. Ko­media istotnie staje się parodią high life'u, czy­li pretensjonalności anglosaskiego (i nie tylko) towarzystwa z wyższych sfer.

Jednakże przedstawienie wraz z rozwojem akcji zamienia się w parodię... parodii. Wprowa­dza bowiem, bez żadnego uzasadnienia ze stro­ny literackiej materii oraz logiki działań tea­tralnych, przerysowania groteskowo-burleskowe. I zatraca specyficzny smak a także filozo­ficzną (tu i ówdzie) głębię dramaturgiczną ca­łego zabiegu parodystycznego. Zamiast wzmocnienia kolorytu oraz intelektualnej przewrotno­ści żartu, komedia doznaje stopniowo spłaszcze­nia i uproszczeń gatunku humoru - zarówno pod kątem chwytów reżyserskich, jak i przejaskrawionych środków wyrazu aktorskiego. Przy czym interpretacje ról wynikają z wizji reży­sera, który przysłowiowe poczucie humoru an­gielskiego sprowadził na scenie prawie wyłącz­nie do dwóch schematów: wzorca, przejętego żywcem z filmowych burlesek epoki niemego kina, połączonych z modelem współcześnie "wzbogacającym" czyli ze scenkami telewizyj­nych Muppetów; i to tymi najprymitywniejszy­mi. Co, rzecz prosta, samo dla siebie bywa i jest arcyśmieszne, lecz w melanżu teatralno-literackim stylu oraz klasy Oskara Wilde'a daje dość opłakane wyniki. Mimo wzbudzania niekiedy rechotliwego odzewu po drugiej stro­nie rampy. Odnoszę wrażenie, iż owej materii śmiechu pomieszanie, wywołać może wprawdzie u mniej wybrednych słuchaczy i spektatorów - uśmieszki i głośniejsze nawet chichoty, ale akurat nie na miarę rozrywkową najwyższej jakości. Stara to prawda, że nie należy prze­cież pokazywać widowni wygłupiania się boha­terów scenicznych wyłącznie przy pomocy do­słownego wygłupu, bez podbudowy artystyczno-warsztatowej w sensie wykonawczym! To znaczy, jak niestety czasem wykazuje prakty­ka, można pokazywać, tyle że zastosowaw­szy taką "metodę" zubaża się wartość i rangę nawet najlżejszej, lecz ambitnej pisarsko, farsy... Bądźmy tedy poważni na serio i skwitujmy tymi właśnie słowami Wilde'a polsko-angielski wysiłek Teatru Kameralnego spektaklu w miarę zabawnego, ale ponad miarę "przeciągnięte­go" w kierunku grepsowo-groteskowym, wsku­tek czego częściej daje się zaobserwować ze­wnętrzne objawy krotochwilności, na granicy mizdrzenia się pod publiczkę, aniżeli zapla­nowaną (prawidłowo!) parodię groteskowych za­chowań ludzkich. Uniwersalnych, bo nie tylko rodem z obyczajowości cór i synów Albionu. I rodzajowości - na którą, z uporem godnym lepszej sprawy, główny nacisk postawił w wi­dowisku reżyser, a za nim wykonawcy ról.

Trzeba przypomnieć, że komedię Wilde'a ce­chuje zręczna konstrukcja dramatyczna, pełna zabawnych spięć. Głównym bohaterem staje się w niej brat-lekkoduch dość dziwnego właści­ciela posiadłości ziemskiej, który opiekuje się młodą wychowanką. Brat ten jest... wymysłem mitomana, a przez to postacią zbliżoną do mitomańskiego otoczenia lordów, utytułowanych pań oraz niemałego zastępu pomniejszych kan­dydatów na snobów różnej maści. Rozwiązanie intrygi - powiązane z farsową "śmiercią" nie istniejącego brata marnotrawnego, a następnie ze zdobyciem posażnej panny przez osieroconego jakby jedynaka-znajdę (który okaże się naturalnie siostrzeńcem lady, przyszłej teściowej, porzuconym przez roztargnioną guwernantkę z talentami literackimi, na dworcu kolejowym, skąd podrzutek wziął nazwisko) oraz szereg perypetii towarzyszących zasadniczemu wątko­wi sztuki - daje pogląd na wielkie możliwo­ści komediowego kunsztu dramaturga. I gdyby jeszcze inscenizacja nie próbowała nakładać na wyrazistą satyrę Wildeowską warstw znacze­niowych, podwójnie rozweselających, nie do­wierzając odbiorowi publiczności oraz autor­skiemu słowu, można by zaryzykować przypu­szczenie, że i na scenie, i na widowni, byłoby dużo więcej smakowitej oraz lepszej zabawy. Zabawa natomiast, jaka była, wyglądała raczej na wymuszoną. Pomimo wysiłku aktorów: Ed­warda Lubaszenki jako miejscami zbyt prze­rysowanego acz ogromnie śmiesznego brata bezbrata (Johna Worthinga), mniej groteskowego ale bardziej parodiowo ukazanego snoba, przy­jaciela Worthinga, Algernona Moncrieffa (Zyg­munt Józefczak), jego ciotki, wytwornej super-snobki Lady Bracknell (Ewa Ciepiela), która wpada we własne sidła obyczajowe, jej córki snobki-gęsi starającej się połączyć cechy pta­sie z lisimi, Gwendoliny Fairfax (Magda Ja­rosz), do ręki której i pieniędzy konkuruje Worthing, a także snobki-literatki w skórze guwernantki uwodzącej pastora, Miss Prism (Margita Dukiet) oraz Beaty Paluch uosabiającej wdzięk i wdzięki młodej obłudnicy Cecylii wychowanki Worthinga, zarzucającej sieci mał­żeńskie na przyjaciela jej opiekuna, Moncrieffa udającego rzekomego brata tegoż opiekuna, czy wreszcie dwuznacznego kanonika (Stefan Szramel) i dwóch służących, z których śpiewający Lane (Rajmund Jarosz) od Algernona, miał prawdziwe zadatki na parodystę snoba - swego pana - w przeciwieństwie do wiejskiego lokaja u Worthinga, Merrimana (Dariusz Drożdż) jakby przybyłego z całkiem innej sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji