Artykuły

Tutaj też ma być tygiel artystyczny

- Gniezno jest najmniejszym miastem w Polsce, które ma stałą zawodową scenę. I jej wizerunek, sceny słabo znanej w kraju, "powiatowej", nieobecnej (choć nie zawsze ze swojej winy) na festiwalach - trzeba zmienić! Wzorem będą dla mnie takie miasta jak Bydgoszcz czy Wałbrzych i ich teatralne sukcesy - rozmowa z JOANNĄ NOWAK, nową dyrektorką Teatru im. Fredry.

Kamila Kasprzak: - Na początek zapytam wprost: dlaczego Gniezno? Mając perspektywę twórczej pracy w dużym mieście jakim jest Poznań, postanowiła pani jednak ubiegać się o stanowisko dyrektora w grodzie Lecha...

- Perspektywa twórczej pracy może się otwierać w każdym miejscu. Uważam, że zmiany są nam potrzebne, a na pewno są niezwykle ożywcze w teatrze, który z natury swojej jest instytucją wędrowną. Ludzie teatru powinni co jakiś czas zmieniać środowisko, by móc się rozwijać. Sama zaczynałam przygodę z teatrem w Krakowie, gdzie po skończeniu teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, dostałam się do legendarnego Teatru Ludowego, który w swoim czasie zasłynął jako kolebka scenicznej awangardy. I tam przez ponad 14 lat byłam kolejno konsultantem programowym, sekretarzem literackim i w latach 90-tych asystentem dyrektora Jerzego Fedorowicza. Natomiast do Poznania przeniosłam się głównie ze względów osobistych, bo mój mąż, który jest aktorem, to rodowity poznaniak. I jakoś udało mi się odnaleźć tu swoje miejsce, choć przez długi czas napotkani ludzie pytali ze zdziwieniem, dlaczego zamieniłam Kraków na Poznań. Dzisiaj wydaje mi się, że te artystyczne i mentalne różnice między regionami już się bardziej wyrównały i życie kulturalne Poznania bywa równie ciekawe jak Krakowa czy Warszawy. A dlaczego Gniezno? Pracując w Poznaniu najpierw jako kierownik literacki Teatru Polskiego, a potem w Wydziale Kultury i Sztuki Urzędu Miasta, co zresztą było dla mnie świetną szkołą, ale absolutnie nie moim żywiołem, po krótkim etapie funkcjonowania w Estradzie Poznańskiej czy w końcu wieloletnim wicedyrektorowaniu ponownie w Teatrze Polskim - zaakceptowałam fakt, że pewna formuła moich działań w tym miejscu już się wyczerpała. Do tego doszła chęć wykorzystania doświadczeń w nowych rejonach, a także, nieskromnie, firmowania swojej pracy własnym nazwiskiem. W dodatku Gniezno jest położone blisko Poznania i choć nie mam z nim osobistych czy rodzinnych związków, to na premierach tutejszych spektakli często bywałam. Znam zatem obecny zespół teatru i ogólną specyfikę miasta.

- Jakie są więc pani pierwsze kroki w Gnieźnie?

- Na potrzeby konkursu na stanowisko dyrektora gnieźnieńskiej sceny przeprowadziłam swego rodzaju sondę uliczną wśród mieszkańców, bo przecież to oni są dla teatru najważniejsi. Pytałam więc "gdzie jest teatr?" i o ile z lokalizacją budynku nie było problemów, to gdy zagadnęłam o repertuar oraz o to, jaki spektakl ostatnio widzieli, pojawiał się cień zakłopotania. Wizytówką tej placówki była bowiem edukacja najmłodszych i na tym przez lata budowano jej rangę wśród społeczności, nie tylko samego miasta, ale i całego regionu. To oczywiście działalność nie do przecenienia, ale dziś "teatr misyjny" proponujący tylko klasycznie zrealizowaną lekturę czy bajkę to zdecydowanie za mało. Bo trzeba coś zaoferować każdemu odbiorcy, w tym dorosłemu, a oferta musi być bogata i zróżnicowana. Ta różnorodność kreuje też kontakt z lokalnymi artystami i stowarzyszeniami kulturalnymi, aby teatr mógł stać się miejscem skupiającym wiele twórczych inicjatyw. Tutaj ma być tygiel artystyczny, czyli: fuzja, synergia i porozumienie. Łączenie twórczych, odważnych energii. Tak żeby gnieźnianie chcący obejrzeć ciekawe przedstawienie nie musieli wyjeżdżać do innych miast, żeby swoje miejsce znaleźli tu także poszukujący artyści, w tym ci nieprofesjonalni, a teatr wyszedł poza szacowne mury i zaistniał w przestrzeni miejskiej.

- Co w takim razie ulegnie zmianie?

Chcę systematyzować pracę teatru w ciąg wydarzeń, gdzie premiera pozostanie działaniem najistotniejszym, ale nie jedynym. Równie ważne będzie tworzenie akcji artystycznych - filmowych, muzycznych, plastycznych okalających premierę, stanowiących jej formalne, tematyczne lub poznawcze dopełnienie. Czyli "akcja - reakcja". Język teatru współczesnego zmienił się bowiem ogromnie i nie wolno nam tego ignorować. W końcu dziś żyjemy szybciej niż kiedyś, w świecie multimediów i obrazów, więc teatr też powinien przejmować elementy tej estetyki. Oczywiście nie odrzucam klasyki, bo pojmowana jako twórcza i pogłębiona reinterpretacja literackiego fundamentu tożsamości kulturowej współczesnego człowieka musi pozostać ważnym elementem repertuaru. Jednak będę stopniowo poszerzać repertuar o dramaturgię współczesną, żywą, współbrzmiącą z problemami dzisiejszej rzeczywistości. Bo jeśli chcemy np. ściągnąć młodych ludzi do teatru, to musimy zaproponować im coś co ich dotyczy i przemówić ich językiem. Bo teatr ma być blisko rzeczywistości, dialogować z nią, awanturować się, wzbudzać emocje. Chciałabym wprowadzić tzw. "rezydencje artystyczne", czyli otworzyć się na młodych

reżyserów z różnych krajów, którzy przyjadą do Gniezna i pracując za niewygórowane honorarium, przywiozą tu swoje pomysły oraz zdobędą doświadczenie. Bo wbrew pozorom dla "wschodzącego artysty" np. z Nowego Jorku praca w Gnieźnie nie jest żadną ujmą. Na co dzień zaś będzie ze mną współpracował młody twórca, nowy kierownik artystyczny Teatru im. A. Fredry - Łukasz Gajdzis, dr sztuk teatralnych, reżyser, aktor, mający za sobą sukcesy w bydgoskim teatrze, pracę "pod okiem" dyrektora tamtejszej sceny Pawła Łysaka i bogate doświadczenia zagraniczne. Innowacją będzie wprowadzenie do repertuaru małych form, czyli już dziś trzeba rozpocząć starania, aby teatr gnieźnieński wzbogacił się o scenę kameralną. Tym bardziej, że współcześni artyści coraz częściej preferują projekty, które pozwalają im być bliżej publiczności. No i oczywiście oferta dla najmłodszych i edukacja teatralna. Poszerzona, unowocześniona, wykorzystująca zdobycze współczesnej pedagogiki teatralnej.

- A nie ma obaw, że tzw. specyfika miasta, historyczne obciążenie i być może ograniczone finanse, mogą utrudnić nowe działania?

- Rodzi się pytanie: czy przeszłość to problem czy punkt wyjścia? Z jednej strony o Gnieźnie wiedzą wszyscy, dzieci od najmłodszych lat poznają legendę o Lechu, Czechu i Rusie, a każdy kojarzy, że tam jest katedra, św. Wojciech i w ogóle uświęcone tradycją miejsce. Z drugiej strony jednak ta historia to bagaż, który nieco ogranicza spojrzenie na to, co dziś dzieje się w mieście, jego obecny potencjał. Przed nami, w roku 2016, rocznica 1050-lecia chrztu Polski i planowany przyjazd papieża Franciszka, ale też jubileusz 70-lecia Teatru. A trzeba dodać, że Gniezno jest najmniejszym miastem w Polsce, które ma stałą zawodową scenę. I jej wizerunek, sceny słabo znanej w kraju, "powiatowej", nieobecnej (choć nie zawsze ze swojej winy) na festiwalach - trzeba zmienić! Wzorem będą dla mnie takie miasta jak Bydgoszcz czy Wałbrzych i ich teatralne sukcesy. A na 70-lecie marzy mi się w Gnieźnie przegląd spektakli, które w różnych scenicznych językach zmierzyłyby się z klasyczną komedią. Natomiast jeśli chodzi o sprawy finansowe: nowocześnie

działający teatr nie może opierać się tylko na samorządowej dotacji. Będziemy starać się pozyskać dodatkowe fundusze aplikując do m.in. programów Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Mechanizmu Norweskiego, Instytutu Teatralnego czy też fundacji i instytutów narodowych.

- Jacy więc konkretnie twórcy i zjawiska są dla pani inspiracją oraz jaki model prowadzenia placówki bliski?

- Konkretnych planów repertuarowych i terminów premier jeszcze nie zdradzę, bo to zostanie ogłoszone na konferencji prasowej na początku października. Jednak jeśli chodzi ogólnie o bliskie inspiracje, to z dzisiejszych twórców cenię sobie np. Dorotę Masłowską, której chyba nie trzeba przedstawiać, Artura Pałygę będącego teraz dramaturgiczną "twarzą" bydgoskiego teatru, Małgorzatę Sikorską-Miszczuk czy Michała Kmiecika. Ten ostatni np. pisze bardzo aktualne sztuki, które mimo że mają wymiar stosunkowo doraźny, to dotykają ważnych, bieżących spraw. Oprócz tego jestem prawdziwą fanką dramaturgii środkowoeuropejskiej, zwłaszcza węgierskiej. Głównie dlatego, że to bliski nam krąg kulturowy, podobieństwo historycznych doświadczeń i wspólnota problemów wynikających z trudności adaptacji części społeczeństwa do życia po przemianach ustrojowych. Poza tym są to pisane w mądry i prosty sposób teksty o zwykłych ludziach. A ja chciałabym by zadziałał tu teatr społeczny, czerpiący natchnienie z miasta, z tego co nam bliskie. Jeśli zaś chodzi o kierowanie placówką, to mimo iż posiadam też wykształcenie menadżerskie, to jestem przede wszystkim człowiekiem teatru. Dlatego, trawestując hasło głośnej swego czasu akcji zapoczątkowanej przez teatry Dolnego Śląska, teatr nie jest dla mnie firmą ani korporacją, a widz nie jest zwyczajnym klientem. I mam nadzieję, że wraz z Łukaszem Gajdzisem, stworzymy taki tandem zarządzająco-artystyczny, któremu, mimo redukcji finansowych przydarzających się często kulturze, uda się zbudować w teatrze nową jakość.

- I na koniec może raz jeszcze o początku, czyli zamieszaniu wokół pani osoby po wygranym konkursie na stanowisko i sensie tego typu zmagań...

- Tak naprawdę to nie spodziewałam się tak gwałtownej reakcji części środowiska, a rozwiązał się przecież cały wór z nieprzychylnymi komentarzami, a czasem wręcz zabawnymi inwektywami. I to najczęściej ze strony osób, które nawet mnie nie znają i których ja także nie miałam okazji bliżej poznać. Internet jest bardzo pojemny Różnica między mną a panią Magdą Grudzińską wynosiła zaledwie 2 punkty. Wynika z tego, że przedstawione przez nas koncepcje programowe zyskały niemal równorzędne uznanie w oczach komisji konkursowej. Ale konkurs to nie zawody sportowe, gdzie o wyniku decydują sekundy, bo jest jeszcze rozmowa z kandydatem i ewentualna akceptacja przez organizatora jego pomysłów na prowadzenie danej placówki. Po ogłoszeniu wyników konkursu zaczęłam już nawet snuć inne plany zawodowe, gdy nagle podczas wypoczynku w górach odebrałam telefon z Urzędu Marszałkowskiego, że jednak moja kandydatura będzie brana pod uwagę. Przedstawiłam więc panu marszałkowi swoje plany i dziś wydaje mi się, że być może były one mniej rewolucyjne niż te pani Magdy, a może bardziej adekwatne do realiów gnieźnieńskich? Ale najlepiej chyba o powody decyzji zapytać Marszałka i Zarząd Województwa. Jednak nie ukrywam, że nie byłam admiratorką tego rodzaju konkursów, gdyż nie zawsze stają do nich ci najlepsi. Ludzie o wielkich nazwiskach często po prostu z zasady nie mają zamiaru stawać w blokach startowych. A tak naprawdę, to wszystkich niezadowolonych chciałabym bliżej poznać, spotkać się, porozmawiać. I potem ewentualnie się z nimi pokłócić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji