Artykuły

Pożądane wibracje

"W pokoju obok" w reż. Łukasza Gajdzisa w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Pisze Beata Stelmach-Kutrzuba w Temi.

Słynny Thomas Alva Edison z pewnością nie przewidział wszystkich możliwych zastosowań prądu elektrycznego i jego rewolucyjnego wpływu na stosunki międzyludzkie. Ale życie przerasta czasem nawet wyobraźnię geniusza - nieco refleksji na ten temat wynieśli z Teatru im. L. Solskiego w Tarnowie widzowie polskiej prapremiery sztuki Sarah Ruhl "W pokoju obok", której inscenizacja zainaugurowała konkursowy przegląd spektakli w ramach Ogólnopolskiego Festiwalu Komedii Talia 2013.

Tradycją już stało się, iż gospodarze tarnowskiego festiwalu, czyli miejski teatr, prezentują się na scenie jako pierwsi i w specjalnie przygotowanym na tę okoliczność przedstawieniu komediowym, ale być może zapoczątkowano jeszcze drugi obyczaj, że rolę reżysera tego artystycznego przedsięwzięcia Tarnowski Teatr powierza zwycięzcy poprzedniej edycji Talii. Tak w każdym razie zdarzyło się w tym roku, gdy współpracę zaproponowano Łukaszowi Gajdzisowi, zdobywcy ubiegłorocznej Grand Prix Talii za spektakl "Klub kawalerów" wyreżyserowany w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Młody reżyser postanowił na deskach Tarnowskiego Teatru pokazać niewystawianą dotąd w Polsce sztukę amerykańskiej dramatopisarki Sarah Ruhl "W pokoju obok"

Sarah Ruhl cieszy się w Stanach Zjednoczonych dużą popularnością jako autorka cenionych tekstów scenicznych, wielokrotnie zresztą nagradzanych, a dwukrotnie nominowanych do Nagrody Pulitzera. Ich charakterystyczną cechą jest łączenie poważnej problematyki ze sporą dawką humoru, a także wzruszenia i zaskakujących pomysłów fabularnych. Na polskich scenach Ruhl zadebiutowała z powodzeniem zaledwie półtora roku temu, gdy Mariusz Grzegorzek wystawił w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi tragifarsę "Posprzątane", zdobywając nawet Złotą Maskę za tę inscenizację w sezonie 2011/2012. Można więc Tarnowski Teatr za sprawą ostatniej prapremiery zaliczyć do pionierów w popularyzacji twórczości Amerykanki w naszym kraju.

"W pokoju obok" to historia, która rozgrywa się w II poł. XIX wieku, kiedy to elektryczność w domach wciąż jest nowością, a nazwisko Edisona wywołuje entuzjazm bohaterów, z salutowaniem włącznie. W domu doktora Givingsa (Ireneusz Pastuszak), uczonego ginekologa, słynnego wynalazcę otacza się szczególnym szacunkiem, bowiem doktor w swej praktyce lekarskiej posługuje się tajemniczym urządzeniem na prąd elektryczny, uzyskując zdumiewające efekty terapeutyczne. W rodzinie Givingsów panują typowe dla owych czasów stosunki patriarchalne, które żonę doktora, Catherine (Matylda Baczyńska), sprowadzają do roli pani domu i matki, mocno ograniczając jej kreatywność i wpędzając w kompleksy z powodu niemożności karmienia piersią nowo narodzonego dziecka. Jednak najbardziej doskwiera jej obojętność męża, który woli poświęcać swój czas pacjentkom i uczonym dyskusjom w klubie.

Stałą bywalczynią gabinetu jest Sabrina Daldry (Monika Wenta-Hudziak), którą mąż przyprowadza do doktora z powodu częstych omdleń. Kuracja wibratorem ma tak ożywczy wpływ na chorą, że pacjentka pragnie jej w coraz większych dawkach, gdy tymczasem pan Daldry (Jerzy Pal) w poczekalni flirtuje z żoną doktora. Ba, wibrator okazuje się także skutecznym remedium na męską histerię - dzięki temu czysto medycznemu urządzeniu, jak wówczas mniemano, pacjenta-artystę (Piotr Hudziak) opuszcza twórcza niemoc, znów zaczyna malować, a nawet zakochuje się. Zalety wibratora odkrywa w końcu Catherine, która pod nieobecność męża wkrada się do gabinetu w towarzystwie zdesperowanej pani Daldry. Przy okazji obie dowiadują się od czarnoskórej mamki (gościnnie Kamila Ścibiorek), że ich niezwykłe doznania wywołane elektrycznym urządzeniem powinny być naturalnymi przeżyciami w małżeńskim pożyciu.

Awaria prądu w tej sytuacji wydaje się prawdziwą katastrofą, ale ręczna stymulacja wykonana przez asystentkę doktora (Kinga Piąty) udowadnia pani Daldry, że nie wibrator w tej "terapii" jest najważniejszy, ale drugi człowiek. Bliski kontakt pielęgniarki z pacjentką zmienia także i ją, czyniąc bardziej ludzką, wrażliwszą. W ogóle stosunki między bohaterami mocno się komplikują również w sferze emocjonalnej. A wszystko prowadzi do jednego wniosku - oczywistą i normalną potrzebą każdego człowieka jest uczuciowa i fizyczna więź z ukochaną osobą.

Sztuka Ruhl nie jest więc bynajmniej o wibratorze, który, nawiasem mówiąc, rzeczywiście stosowany był jako narzędzie medyczne w owych czasach, to przede wszystkim dramat o samotnych ludziach poszukujących bezskutecznie akceptacji i bliskości w swoich związkach, także tej fizycznej, o której dopiero w okresie belle epoque zaczęto głośno mówić, zapoczątkowując rewolucję obyczajową. Dramat, mimo ważkiego przesłania, napisany jest lekko, dowcipnie, zwroty akcji zaskakują, a dziewiętnastowieczny sposób mówienia o sprawach seksu jest istną kopalnią humoru.

Ten pozornie lekki tekst nie jest jednak teatralnym samograjem, przeniesienie go na scenę wymaga pomysłowości, by nie wpaść w zasadzkę banału czy wulgarności. Szczęśliwie Łukasz Gajdzis uniknął owych niebezpieczeństw i pokazał inscenizację przemyślaną w szczegółach, z czytelnym przesłaniem artystycznego komunikatu. Tempo zdarzeń narasta w przedstawieniu powoli, by wyraźnie przyspieszyć w drugiej części spektaklu. Reżyserskich konceptów nie brakuje zarówno w drobnych gestach aktorów (np .prężenie się i salutowanie na dźwięk nazwiska Edisona czy wnoszenie omdlałej pacjentki do gabinetu z charakterystycznym wyciągnięciem ręki, rozpoznawalnym przez publiczność i budzącym wesołość), jak i w koncepcji postaci (np. upozowanie pielęgniarki na bezdusznego manekina, który w stosownej chwili zrzuca maskę) czy konkretnych epizodów (okazuje się, że orgazm można przedstawić na wiele mniej lub bardziej metaforycznych sposobów). Smaczków tego typu, z bawieniem się konwencjami włącznie, mamy w inscenizacji cały zestaw. Do tego akcja od czasu do czasu rozgrywa się na dwóch czy nawet trzech planach równocześnie, co zagęszcza sceniczne dzianie się - słowem na nudę nie ma tu miejsca.

Surowa, ale funkcjonalna scenografia autorstwa Justyny Łagowskiej sprytnie ogranicza i zarazem otwiera przestrzeń dla oczu widza. Potężna konstrukcja dzieli scenę na cztery plany, zaznaczając jedynie ich granice. Aktorzy poruszają się między nimi z efektami dźwiękowymi (pukanie, skrzypienie) idealnie zgranymi z gestami. Precyzyjnie funkcjonuje w spektaklu nie tylko dźwięk, ale i światło, a muzyka (Maciej Szymborski) - grana na żywo lub mechanicznie odtwarzana - dowcipnie towarzyszy zdarzeniom i puentuje epizody. Dodajmy, że wachlarz jej gatunków jest szeroki: od arii, poprzez znane musicalowe szlagiery, po popularne piosenki, a nawet rockowe brzmienia.

Na dobrym i wyrównanym poziomie stoi w przedstawieniu aktorstwo, choć na specjalne wyróżnienie zasługuje Matylda Baczyńska w roli Catherine Givings. Jej naiwna, choć inteligentna i zdeterminowana w dążeniu do zmian doktorowa przykuwa uwagę i wzbudza sympatię, a aktorka w bardzo naturalny, dyskretny sposób przekazuje całą gamę przeżyć towarzyszących granej postaci.

Inscenizacja Łukasza Gajdzisa sztuki Sarah Ruhl "W pokoju obok" niewątpliwie warta jest rekomendacji z zaznaczeniem jednak, że ze względu na poruszaną problematykę jest to spektakl dla widzów dorosłych. Do teatru spokojnie mogą się wybrać nawet osoby pruderyjneReżyser znalazł takie środki wyrazu, które dają publiczności jednoznaczne sygnały, ale niczego nie pokazują wprost. Ponadto potraktowanie spraw seksu ze sporą dawką humoru może być całkiem odkrywcze, a refleksje płynące ze scenicznych zdarzeń - zbawienne dla niejednego związku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji