Artykuły

Ty masz w oczach talent

Sylwetka Karoliny Lutczyn, aktorki Teatru Nowego w Warszawie

Karolina Lutczyn, aktorka Teatru Nowego w Warszawie zagrała jedną z głównych ról w wyreżyserowanym przez Adama Hanuszkiewicza spektaklu "Mąż i żona, czyli sztuka obłapiania" Aleksandra Fredry. Rzeszowscy widzowie poznali ją podczas minionych spotkań karnawałowych w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej.

Z ojcem łączy ją tylko nazwisko

Urodziła się 11 grudnia 1975 roku w Krakowie. Jest córką znanego rysownika Edwarda Lutczyna. Tańczy, śpiewa. Z wyboru nie rysuje. Zanim trzy lata temu ukończyła PWST w Krakowie, studiowała przez dwa lata w łódzkiej filmówce. Jednak z powodów zbyt osobistych, by mówić o nich głośno, przerwała naukę. Trafiła do Krakowa i tam została już do końca.

Po studiach zagrała w filmie "Skarga" oraz serialach "Marzenia do spełnienia" i "Kasia i Tomek". Kocha Szekspira i marzy o roli Dezdemony w "Otellu".

Nie została urwisem, bo... chorowała

Karolina rozpoczęła swoją edukację aktorską jeszcze w ósmej klasie szkoły podstawowej. Wtedy to trafiła do teatru amatorskiego. Nosił on nazwę Teatr of Manhattan. W tym samym roku po raz pierwszy stanęła przed kamerą. Zagrała główną rolę w filmie Andrzeja Barszczyńskiego "Tajemnica puszczy". Dostała za nią "Poznańskie Koziołki" dla najlepszej aktorki na Festiwalu Polskich Filmów dla Dzieci i Młodzieży.

Wcześniej, jeszcze w przedszkolu, wzięła udział w przesłuchaniach do "Urwisów z Doliny Młynów". Poszło jej nieźle, została przyjęta. Jednak sporo wtedy chorowała. Dwa miesiące spędziła w szpitalu i została wykluczona z udziału w serialu.

- Z kolei do "Tajemnicy puszczy" dostałam się przez przypadek. Do naszej szkoły przyszedł pan z produkcji i wybrał sobie kilka dziewczyn, które od razu zgarnął do samochodu i zawiózł do wytwórni filmowej. Później przez dwa miesiące nic się nie działo. Dopiero na trzy dni przed zdjęciami dostałam telefon, że mam grać Justynkę. I wtedy zaczął się koszmar. Opuszczałam lekcje. Moim pedagogom ze szkoły chyba nie bardzo się to spodobało, choć na planie miałam swoich prywatnych nauczycieli i nadrabiałam zaległości.

Dopiero na rozdaniu świadectw dowiedziałam się, że dosłownie ze wszystkich przedmiotów obniżono mi oceny o jeden stopień - wspomina Karolina.

Nie poszła w ślady ojca

Pierwsza obniżyła jej ocenę nauczycielka plastyki. Nie mogła bowiem zrozumieć, dlaczego panna Lutczynówna, zamiast iść w ślady sławnego ojca Edwarda, wybrała aktorstwo. - No jak ja mogłam jej to zrobić!!! - dodaje dziś z uśmiechem Karolina.

Karolina odziedziczyła wszak zdolności rysownicze po tacie, ale - jak sama podkreśla - świadomie ich nie wykorzystuje. - Łączą nas tylko i wyłącznie geny oraz nazwisko. Nie mam z nim praktycznie żadnego kontaktu. Spotykamy się naprawdę bardzo rzadko i to głównie przypadkowo. Kiedyś nawet zdarzyło się tak, że ojciec pojawił się na premierze spektaklu, nie wiedząc, że ja w nim gram. Kiedy byłam mała, częściej pojawiał się przy mnie i zabiegał o kontakt. Urwało się to z okresem dojrzewania, kiedy dzieci zaczynają zadawać trudne pytania. Myślę, że ojciec chciał ich uniknąć. Mam natomiast ojczyma, który zjawił się w moim życiu, kiedy miałam trzynaście lat. To jego uważam za swojego prawdziwego, w sensie duchowym, ojca.

Zapytana o to, dlaczego więc nie zmieniła nazwiska, odpowiada: - Skoro od dłuższego czasu nie mam w ojcu żadnego wsparcia, postanowiłam oprzeć się czasami na nazwisku, które nie jest anonimowe.

Ma talent w oczach

Czy także nazwisko pomogło jej w zdobyciu angażu w jednym z lepszych teatrów, kierowanym przez samego mistrza Hanuszkiewicza? - Tego nie wiem, może?! Ale ja chyba naprawdę jestem dzieckiem szczęścia. Do szkoły teatralnej dostałam się bez problemów za pierwszym razem. Tym bardziej, że do egzaminów specjalnie się nie przygotowywałam. Nawet jeszcze na dwa tygodnie przed nimi wymyśliłam sobie, że zdaję na socjologię. Na szczęście mama mnie od tego skutecznie odwiodła, bo wiedziała, że aktorstwo to moje największe marzenie. Kolejnym szczęściem był mój spektakl dyplomowy, który udało mi się zrobić z panem Wojciechem Pszoniakiem. Wtedy zobaczył mnie asystent pana Hanuszkiewicza i opowiedział mu o mnie. Zostałam zaproszona na rozmowę. Przygotowałam jakiś wiersz, prozę, piosenkę. Wystarczyło, że weszłam do jego gabinetu. Chwilę na mnie popatrzył i powiedział: - Ty masz w oczach talent.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji